10. I mam nadzieję, że ty też zrozumiesz.

Start from the beginning
                                    

- Nie rozumiesz - pokręcił przecząco głową. - Nie mogę pozwolić odejść z życia kolejnej ważnej dla mnie osobie. Raz na to pozwoliłem. I do teraz nie mogę spojrzeć przez to lustro. 

Teraz to ja ucichłam. Jego słowa sprawiły, że mój brzuch zrobił fikołka, a moje serce omal co nie wypadło z piersi. Boleśnie obijało się o moją klatkę piersiową. W gardle pojawiła mi się gula, której nie mogłam przełknąć. Zbyt mocno na niego reagowałam. Na jego słowa, na jego obietnice. Już raz mi coś obiecał. Mówił, że przy nim włos nie spadnie mi z głowy. Tymczasem to on był powodem tego, że wyrywałam je sobie garściami. 

Zauważyłam, że zajechaliśmy na dobrze znany mi już parking. Na chwilę zaparło mi dech w piersiach. Tylko nie to. 

Dużą czarna brama była oświetlona przez lampę, która dawała nikłe światło. Księżyc świecił wysoko na niebie. 

- Po co tutaj przyjechaliśmy?- spytałam, przełykając głośno ślinę. 

Nie chciałam wracać do tego miejsca, bo to wiązało się z kolejnym powrotem do przeszłości. Mojej, a także przeszłości Brooksa, przez którą pluł sobie w brodę. 

- Trzeba odwiedzić przyjaciela, nie sądzisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie. W jego głosie kpina była wręcz namacalna. 

- Dlaczego zabrałeś mnie ze sobą? 

Na chwilę się zawiesił. Spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem i wzruszył ramionami. 

- Zbyt dużo pytań, Parker. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz - mruknął, odwracając się w stronę swoich drzwiczek. Otworzył je i szybko, zgrabnym ruchem wyskoczył z auta, zatrzaskując drzwiczki za sobą. Przez chwilę wpatrywałam się w jego postać. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, po czym odpalił jednego. Nie poganiał mnie. Po prostu stał, paląc tego cholernego papierosa i opierał się o maskę swojego auta. Na jego głowie widniał kaptur jego czarnej bluzy. 

Nienawidziłam go za to, jak dobrze wyglądał. 

W końcu ja też opuściłam auto, ale już nie trzasnęłam drzwiczkami. Bałam się, że mogłoby się to spotkać z gniewem Blake', a na to naprawdę nie miałam ochoty. Przyzwyczaiłam się do tego, że on mógł znacznie więcej niż ja, dlatego ja pozostawałam tylko w jego cieniu. 

On miał sznurki, za które pociągał. To od niego zależało wszystko. 

- Nie lubię tego miejsca - wyznał. - Nienawidzę. 

- Więc po co tu przyjeżdżasz? - spytałam cicho. Z opóźnionym zapłonem spojrzał na mnie, kiedy stanęłam obok niego. Mój żołądek był ściśnięty tak mocno, że ledwo co funkcjonowałam. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Lekki, nic nie znaczący, choć ja wiedziałam, że pod maską tego wszystkiego ukrywał coś, co rozwalało go doszczętnie w środku. Niszczyło jak najgorsze narkotyki. 

W jego oczach odbijał się żar papierosa, kiedy na niego zerknął. Wydmuchał gęsty dym, który rozpłynął się w powietrzu.

- Ponieważ tylko tam mogę odpokutować to, co zrobiłem. 

- Blake, to nie było celowe - pokręciłam głową. - Nie możesz się tym zadręczać. 

Zauważyłam, że nie denerwował się, kiedy używałam jego imienia. Kiedyś, przed jego zniknięciem strasznie go to irytowało. 

- Mam na rękach krew człowieka, który był dla mnie jak brat - spojrzał na mnie, a jego mina wyrażała tylko niedowierzanie. Wyrzucił niedopałek papierosa i zgasił go, przydeptując go butem. - Zabiłem go - zacisnął dłonie w pięści. - I ty mi mówisz, że nie mam się zadręczać? 

Pakt z diabłemWhere stories live. Discover now