Thing that keeps me warm inside

87 3 15
                                    

"It doesn't matter
If all this shatters
Nothing lasts forever
But I'm praying
That we're staying
Together"

[ It doesn't Matter ]

Miłość w ich przypadku nie pojawiła się nagle. Nie można było też powiedzieć, że zrodziła się z przyjaźni. Była jak wiszące w powietrzu niewypowiedziane pytanie, które w końcu ktoś ośmieli się zadać.

Alan doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie i tę całą plątaninę uczuć, które mu towarzyszyły. Nie było to jego pierwsze przesłuchanie, przyzwyczaił się do naprawdę ekscentrycznych zachowań i traktowania z góry, ale i tak miał tremę. Zanim dotarł na miejsce, to wypalił z dziesięć papierosów i skręcił w nie tą ulicę, co trzeba. Martin zdawał się rozumieć jego zestresowanie, uśmiechał się ciepło (co niesamowicie dodawało mu otuchy), Andy nie był nim specjalnie zainteresowany, za to Dave... Dave spojrzał na niego tak przeszywająco, że od razu poczuł, że ten chłopak zmieni jego życie.

Zastanawiał się co przyjaciel do niego właściwie czuł. Bo on czuł coś... Niesamowitego. Coś, co opierało się prostemu ujęciu w słowa. Przynajmniej on nie mógł stworzyć sensownej definicji.
Gdy tylko wokalista pojawiał się na horyzoncie, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zawsze poprawiał mu nastrój, nawet gdy cały świat nagle się walił i palił. Śmiał się z jego kiepskich żartów nie dlatego, że nagle zepsuło mu się wysublimowane poczucie humoru, tylko dlatego, że płynęły z ust Dave'a. Sam był tym faktem zaskoczony. Jego głos był najprzyjemniejszym, jaki znał. Nawet podczas rozmowy przez telefon, gdy chłopak zniżał głos, to Alan miał ciarki. Gdy czuł ciepło jego ciała, to nagle coś w głębi jego duszy stawało w ogniu i nijak nie mógł ugasić tego pożaru...

A może po prostu nie chciał?

Było mu dobrze z tym wszystkim. Wypełniało go prawdziwe szczęście, a to rzadko mu się zdarzało. Zakochał się, jakby był znowu siedemnastolatkiem. Tyle, że tym razem nie było nieśmiałych podchodów, kupowania róż (i gumek) oraz pierwszych prób eksplorowania obcego ciała. Patrząc na to z perspektywy czasu, kiedyś kierowała nim szczenięca fascynacja, nie wzniosłe uczucia. Tym razem nie był tą relacją tak onieśmielony i bardziej, niż ciekawość (w końcu kiedyś nawet przez myśl by mu nie przeszło, że może ten-teges z facetem), sterowało nim pragnienie zrozumienia. Chciał dawać swoją miłość altruistyczne, w dużych ilościach, dopóki Dave nie miałby dość...

Cóż, jeszcze była Jeri, która chyba coś podejrzewała, lecz przywiązanie nakazywało jej milczeć. Ich związek był zupełnie inny, to co ich łączyło leżało zupełnie gdzieś indziej. Jeri była piękna, miała świetne poczucie humoru i była wobec niego bardzo opiekuńcza. Lubił wieczory, kiedy mógł po prostu leżeć z nią w łóżku, gładzić po włosach i toczyć jakieś bzdurne rozmowy szeptem. Nie przeszkadzało mu, że miała już syna i nie byłby jej pierwszym mężem. (Co innego rodzina Wilderów, gdy dowiedzieli się, że spotyka się z ponad dziesięć lat starszą dzieciatą kobietą. Matka o mało co nie dostała zawału.) Dogadywali się dobrze, wspólnie spędzali czas i byli swoimi najlepszymi przyjaciółmi. Jednak nie mógł porównać tego, do miłości którą odkrył do Dave'a.

Może kręcił go dreszczyk nowości i czegoś zakazanego? To, że ich uczucia są kruche i prawdopodobnie nie przetrwają? Chciał tego bólu i całego oceanu pocałunków, którymi Dave otulał całe jego ciało... Dopiero przy nim odkrył, że uwielbia być całowany po szyi.

Uśmiechnął się do siebie. Złapał się na tym, że kolejny raz siedział przed syntezatorem i gadał do siebie w myślach.



AN: Dzisiaj coś krótkiego, co napisałam leżąc w łóżku z depresją. ;_; Widmo nadciągającej sesji zaczyna mnie przerażać, dlatego nie miejcie mi za złe, jakbym zniknęła bez śladu na jakiś czas.

Never let me down again [PL]Where stories live. Discover now