4.Cuda się nie zdarzają.

Start from the beginning
                                    

Przegrałam bitwę ze swoimi przyjaciółmi. 

- Nienawidzę was - burknęłam. Pisk Briana, słychać było chyba w sąsiednim domu. Chłopak podbiegł do szafy, odpychając od niej mnie z taką siłą, że prawie poleciałam na biurko. Warknęłam pod nosem, patrząc na jego poczynania. Czasami miałam dość tego, że on zachowuje się jak kobieta, choć wcale nie powinno tak być. 

Ale po chwili uświadamiałam sobie, że przecież to Brian, mój najlepszy przyjaciel, którego kochałam nad życie. 

Po kilku minutach byłam ubrana w czarną sukienkę z golfem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam to na sobie. Nawet nie wiedziałam, że jeszcze miałam to w szafie, ale jak widać, przed Brianem nie ukryje się nic. 

Na szpilki się nie zgodziłam, ku rozczarowaniu mojego przyjaciela. Marudząc pod nosem, przyniósł jakieś baletki z pokoju mojej mamy. Skąd wiedział, że moja mama ma takie buty? Nie mam pojęcia. Jednak postanowiłam w to nie wnikać. 

Wyprostowałam włosy, stawiając przy tym na lekki makijaż. Rzęsy delikatnie pociągnęłam maskarą. Brwi malować nie musiałam, ponieważ moje naturalne były bardzo ładne. Miały ładny kształt oraz ciemny kolor. Na powieki Cassie nałożyła mi złote cienie, ponieważ moje umiejętności w tej dziedzinie były zerowe. Usta pomalowałam tylko pomadką ochronną, ponieważ w ostatnim czasie zaczęły mi pękać. Całość uzupełniłam kolczykami, w kształcie dużych kół. 

I byłam gotowa. 

- Dobra, nie sądziłem, że to będzie wyglądać aż tak dobrze - powiedział Brian. Stanęłam przed dużym lustrem, patrząc na swoje odbicie. Uśmiechnęłam się. Wyglądałam naprawdę bardzo ładnie.

Dzwonek do drzwi sprawił, że mój żołądek zacisnął się w supeł. Posłałam przerażone spojrzenie moim przyjaciołom, których reakcja była taka sama. Wzruszyli ramionami z uśmiechem.

- Dobra, klucze macie tutaj na... - mój głos był tak drżący, że aż sama się zdziwiłam. - na biurku. Zakluczcie dom i no, proszę was, o Jezu, to będzie katastrofa. 

- Ogarnij cię, Vic - powiedział Brian, podając mi małą torebkę, w której schował mój telefon. - Wszystko będzie w porządku. 

- Idź tam i pokaż mu, jak pięknie wyglądasz - uśmiechnęła się dziewczyna, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.

- Dobra, idę - mruknęłam. 

Wdech, wydech, Vi. Będzie dobrze. 

Opuściłam pokój, szybko skacząc po schodach. Stając przed drzwiami, znowu zacisnął mi się żołądek. To była katastrofa. Dlaczego aż tak bardzo się stresowałam? To tylko Matt. 

Tylko, lub aż Matt. 

- Dobra, raz się żyje - szepnęłam sama do siebie i nacisnęłam na klamkę. Drzwi ustąpiły, a ja z ustami zaciśniętymi w wąską linię, spojrzałam na chłopaka. 

Tak jak myślałam. Miał na sobie granatową koszulę, której rękawy miał podwinięte do łokci. Czarne spodnie, które opinały mu nogi w łydkach. Wyglądał naprawdę przystojnie. 

Zamrugał kilkakrotnie, jakby nie dowierzał temu co widzi. Oblizałam usta i przełknęłam głośno ślinę. Nie podoba mu się?

- Wow - szepnął. - Wyglądasz ślicznie - powiedział, odzyskując mowę. 

- Dziękuję - uśmiechnęłam się.

Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Pokonaliśmy kilka kroków, jednak Matt zatrzymał się i spojrzał w górę, gdzie znajdowało się moje okno. Poszłam w jego ślady, a to co zobaczyłam, załamało mnie kompletnie. Brian i Cassie siedzieli na parapecie z nosami przyklejonymi do szyby. 

Pakt z diabłemWhere stories live. Discover now