[1.] Rozszarpane Skrzydła

Start from the beginning
                                    

Podczas błogiego i pełnego bólu snu- ciągle w mej głowie prześwitywały w kółko te same obrazy. Kiedy otwierałem powoli oczy, obudziłem się na kolanach jednego ze strażników. Zapytał się mnie, co robiłem sam tak późno w nocy, ale z mych ust.. nie mógł się wydobyć już żaden dźwięk. Nie wiedzieli, co tak właściwie mają ze mną zrobić. Uznali mnie za sierotę wystawionego na zmoknięcie przez złą macochę. Po jednakże paru dniach postanowili wydać mnie pewnej i niezwykłej grupce ludzi- grupy znanych łowców. Starali się być moją nową, przybraną rodziną. Była ich trójka. Dwóch chłopaków mniej więcej w moim wieku, może o rok starszych oraz jedna dziewczyna. Nie wiem czy to przez tamtejsze hormony, ale kiedy tylko na nią spoglądałem- czułem dziwne motylki w brzuchu. Była piękna, najpiękniejsza spośród wszystkich kobiet jakie widziałem. Krótkie blond włosy, przepiękne duże i piwne oczy, figura niczym Bogini Afrodyta. ''Zakochałem się?'' zadawałem sobie wtedy tylko to pytanie, ciągle w kółko. Spędzaliśmy razem w czwórkę czas na treningach. Dokładnie tak- chcieli, abym został nikim innym jak.. łowcą, jednym z nich. Choć czułem ogromny ból w sercu to przyjąłem ich propozycję. Mój ojczym i matka zostali zamordowany przez monstra jakoby podobne do wampirów. Miałem jeden cel w życiu, jeden cel, który miał nieść za sobą każdy, możliwy aspekt dramaturgi i goryczy- odnaleźć.. i zemścić się w najokrutniejszy, znany mi sposób. Byliśmy zgraną grupką, przede wszystkim bardzo dobrze znaną zamkowej ludności. Choć nasze zlecenia nie przynosiły za sobą ogromnych zysków byliśmy niezwykle szczęśliwi, że mamy siebie nawzajem. Do momentu jednak, kiedy otrzymaliśmy kolejne zlecenie.


'' On znowu poluje
odebrał mi dziecko i żonę
proszę- wypatroszcie to coś
NIECH ZAPŁACI ZA TO CO ZROBIŁ MOJEJ RODZINIE
''


Nie było to zwykłe zlecenie na czyhającego gdzieś w lesie wilkołaka czy wysysającego w nocy krew wampira. Była to bardzo niebezpieczna misja na jeszcze groźniejszy cel- zbuntowanego pół łowcę, pół mutanta. Wzięliśmy to tak poważnie do swych serc jak tylko mogliśmy. Przygotowaliśmy uzbrojenie- automatyczne kusze, bomby kwasowe, metalowe linki, sztylety, małe tarcze naramienne. Wszystko miało wyjść po naszej myśli. Byliśmy gotowy na każdą okoliczność, dlaczego więc.. piękne i kwieciste pole naszej walki zalane zostało morzem ich krwi? Dlaczego zamiast zabić mnie wraz z bliskimi, postanowił uczynić mnie monstrem równym jemu? Nie pamiętam tego dobrze, ale wiem jedno- wbił mi w serce ostrze służące do nakładania klątw i wypowiedział następujące słowa:


'' Zródź się ponownie opoko słabych i niewinnych, ukaż są prawdziwą naturę, a zemsta Twa niech krwawą się stanie ''


Zmrużyłem wtedy swe oczy, a kiedy ponownie je otworzyłem- znajdowałem się na zamkowym rynku. Rozejrzałem się w okół i zauważyłem, że bez względu na to na kogo i gdzie nie spojrzałem- każdy wydawał się bać, jakby ujrzeli przed sobą potwora. Nagle poczułem ból z tyłu głowy. Jakiś mężczyzna cisnął we mnie małym kamieniem. Kolejny- tym razem w klatkę piersiową. Było ich co raz więcej i więcej. Natychmiastowo zasłaniając twarz rękoma pobiegłem przed siebie. Moje nogi nie zatrzymały się aż do momentu póki nie uderzyłem w coś twardego i drewnianego. Ku memu zdziwieniu były to drzwi. Drzwi do mojego niegdyś cieple mnie witającego domu. Szybko wszedłem do środka i zamknąłem za sobą, albowiem na plecach mogłem już wyczuć oddech ludu. Zabarykadowałem je, by nie mogli wejść i w między czasie słyszałem jednogłośne krzyki- ''morderca! morderca!''. Nikogo przecież nie zabiłem, więc dlaczego? Nie miałem czasu, aby się nad tym zastanawiać, drzwi nie mogą wytrzymać przez wieczność. Chciałem już postawić krok przed siebie, kiedy serce nagle zatrzymało mi się w persi na widok tego, co było przede mną. ''Dlaczego ich ciała.. ciągle tutaj są?''. Powolnym krokiem podszedłem do nich, ciągle leżących na już przesiąkniętej krwią podłodze. Chwilę tak nad nimi stałem póki nie spostrzegłem czegoś dziwnego. Mój ojczym trzymał coś w prawej dłoni. Jeśli oczywiście można to było wtedy nazwać dłonią. Klękając, otworzyłem ją. Znajdował się w niej srebrny klucz. Przez chwilę w mej głowie znajdowała się pustka, lecz przypomniałem sobie. Na strychu ojczym zawsze trzymał dziwaczną i ogromną skrzynię do której zabraniał mi się zbliżać. Zawsze otwierał ją właśnie nim. Klęczałem tak chwilę gubiąc się w myślach i usłyszałem mocne uderzenie w drzwi. Drewno delikatnie pękło. Ponowny cios. Wiedziałem, że nie mam już czasu. Szybkim krokiem udałem się więc na górę w stronę strychu. Wszedłem tam po małej drabince. Strych sam w sobie też był niewielki, ledwie parę metrów. Nietrudno mi było znaleźć ową skrzynię, przykryta była grubą warstwą tkaniny podobnej do obrusu.Już miałem ją otworzyć, kiedy spojrzałem na moment przed siebie. Za kufrem stało prostokątne lustro. Choć normalny człowiek poczułby w tamtym momencie gniew czy kompletną gorycz- ja natomiast nie potrafiłem czuć niczego. Spojrzałem na swoją twarz w odbiciu i uśmiechnąłem się lekko pod nosem.


''Ach.. więc to dlatego wszyscy na mnie spoglądają tym wzrokiem..''


Moja twarz była zniekształcona, jakoby ogromny młot uderzył mnie w sam jej środek, a z moich ust- wyciekała ludzka krew.


''Sądzą, że byłem w stanie zabić.. własnych kompanów''


Urywając kawałek materiału z mojej koszuli, wytarłem się z wiśniowej posoki. Wyjąłem klucz z kieszeni i wkładając go do małego, złotego zamka- otworzyłem skrzynię. Ku moim oczom ukazała się dziwna zbroja. Maska przypominająca kruczą głowę, mroczny napierśnik z wyrzeźbioną w nim podobizną ptaka, peleryna niosąca na sobie czarne pióra, metalowe nogawice obfite w podobną czerń, co buty i kapelusz. W nim natomiast znajdowała się notatka.


''Jeśli w Twym posiadaniu znalazł się klucz do tej skrzyni i otworzyłeś ją- prawdopodobnie znaczy to, że przyszło mi dokonać swego żywota. Ten ubiór należał niegdyś do Twojego dziadka, przedtem również do jego ojca. Przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Teraz przyszła pora, aby znalazła nowego właściciela- i jesteś nim Ty mój drogi synu. Załóż ją, załóż i poluj. Poluj tak długo póki nie zaspokoisz swych potrzeb. Póki nie będziesz wiedział, że jesteś spełniony. Niech teraz Ciebie prowadzi dusza tego uzbrojenia, niech pokaże Ci prawdziwą i mroczną naturę łowów. Kocham Cię William, pamiętaj o tym.''~Twój ojczym, John.


Coś mrocznego wołało mnie do niej, czułem to. Słyszałem dziwne szepty w mej głowie, jakoby przyciągały mnie co raz to bliżej i bliżej. Usłyszałem nagle dźwięk wyłamywanych drzwi. Lud szybko dostał się na samą górę i na strych jednakże mnie- już dawno tam nie było. Tak wiele żyć zostało przy mnie straconych, tak wiele bliskich opuściło mnie w najgorszych momentach. Odnajdę winowajców, odnajdę choćbym miał iść przez ścieżkę pełną trupów. Odnajdę zabójców mego ojca i łowcę, który postanowił zmienić mnie w potwora. Zapamiętajcie me imię tak długo jak żyjecie, imię monstra, które huraganem zemsty zmiecie z powierzchni ziemi wszystko i wszystkich- Kruczy Łowca. Miejcie się na baczności ludzie, mutanty jak i potwory. Łowy albowiem-

rozpoczęły się.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 07, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Kruczy Łowca: Ostatnie PolowanieWhere stories live. Discover now