— Może i coś w tym jest — westchnął.

„[...] Joe miał w tym wszystkim trochę racji, ale przecież nie mogłem mu jej przyznać, niezależnie od tego jakie było moje zdanie na ten temat. W niczym by to nie pomogło, wręcz przeciwnie. Mógłby pomyśleć, że jedynie chcę go dobić. [...]„

Mężczyzna obleciał Rena wzrokiem, po czym wyraźnie uderzyła mu do głowy pewna myśl, bowiem w ułamku chwili ponownie nachylił się do przodu i łapiąc za flaszkę zawył:

— Napij się ze mną! Co będziesz siedział tak o suchym pysku?

Joe podsunął mu butelkę pod nos, lecz brunet odsunął ją od siebie i odchylił się na oparciu krzesła.

— Może innym razem, w nieco innych okolicznościach. — Zmarszczył brwi Ren, wskazując przy tym na odznakę przypiętą przy jego piersi.

— No tak, zapomniałem — odrzekł ponuro Joe.

Nastała niezręczna cisza. Jedynymi dźwiękami wypełniającymi teraz pomieszczenie stało się tykanie zegara oraz szum sunących po ulicy pojazdów. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż już za chwilę Joe przerwał ją nawet bardziej niezręcznym dla Rena zdaniem:

— W poprzednim tygodniu zmarł starszy — rzekł cicho, wpatrując się w Rena. — Podczas pracy dostał zawału gdzieś na zapleczu, przewrócił się i tyle go było. Nikt na zakładzie nawet się zainteresował tym, że nie ma go już dobrą chwilę. Znaleźli go martwego, leżącego na ziemi dopiero, kiedy ktoś poszedł wynieść śmieci — opowiedział głosem pełnym goryczy. — Byliśmy zdruzgotani, normalnie, jak to po śmierci bliskiej osoby — przerwał, aby się napić — po kilku dniach natomiast dowiedzieliśmy się, że ojciec wcale nie zarabiał tyle ile by nam się wydawało, bo pieniądze, za które utrzymywał rodzinę były z pożyczki.

Z każdym kolejnym zdaniem mężczyzna wlewał w siebie coraz to kolejne dawki alkoholu. Ledwo był już w stanie usiedzieć na miejscu. Język plątał mu się niesłychanie mocno, a jednak ten wciąż opowiadał.

— Przyszedł jakiś urzędas i stwierdził, że skoro zbliża się termin zapłaty, a nie zostało uregulowane co trzeba jeszcze z poprzednich miesięcy to zmuszeni są zabrać nam tyle, żeby pokryć odpowiednie koszta — rzekł wzburzony, wymachując przy tym na wszystkie strony znowu już prawie pustą butelczyną. — Powiedziałem im, żeby przepisali to na mnie. Ja oddam. Spłacę. No ale okazało się, że wszystko to urosło do tak pokaźnej sumki, że z takim długiem to pewnie będą borykały się i moje wnuki...

I wszystko jasne — pomyślał brunet, po czym skierował wzrok na zegar ścienny. Należało już powoli kończyć to przedstawienie.

— Zalewanie się w trupa to nie rozwiązanie. Gdybyś jednak dał sobie pomóc, to jestem pewien, że razem znaleźlibyśmy jakiś sposób — rzekł spokojnie, wyciągając przy tym otwartą dłoń w kierunku mężczyzny.

— Nie Ren, ty jesteś inny, nie rozumiesz. Oni nie chcą nikomu pomóc — odparł, płytkim, dźwięcznym głosem.

— 714, 803, 10-23, czekamy na sygnał — zabrzmiał trzeszczący głos dochodzący z krótkofalówki.

— Posłuchaj. Musisz ze mną współpracować. Albo wyjdziesz stąd razem ze mną, albo oni wejdą tu i zabiorą cię siłą, rozumiesz? — próbował przekonać go brunet. — Raz jeszcze grzecznie proszę, oddaj mi broń — dodał, wykonując przy tym skinięcie głową na pistolet znajdujący się w posiadaniu mężczyzny.

— Nie Ren, nie zrobię tego — odrzekł, a wtem barwa jego głosu nabrała głębi.

Ren sposępniał. Wyraźnie kończył mu się czas, a od zbrojnej interwencji dzieliły ich zaledwie chwile. Wiedział, że jeżeli natychmiast czegoś nie zrobi, Joe skończy w kryminale z możliwie najcięższym wyrokiem.

SHELLWhere stories live. Discover now