20. Jak nie utopić przeznaczenia

Start from the beginning
                                    

      Wychylił się, przytrzymując ręką belki, by tam zajrzeć. Mokre, gładkie drewno wyślizgnęło mu się jednak z uchwytu. Stracił równowagę, upuszczając latarkę, która potoczyła się z brzękiem po deskach. Podjął desperacką próbę odchylenia się i pozostania na stałym gruncie, ta acz spaliła na panewce i tak czy siak zakończyła się głośnym pluskiem.

      To że pracował w nadwodnym kurorcie nie znaczyło jednak, że umiał dobrze pływać, gdyż – o ironio – nienawidził wody i wszystkiego co z nią związane. Zachłysnąwszy się nią, zaczął się topić.

      Rozpaczliwe wysiłki utrzymania się chłopaczka na powierzchni utrudniał ciągnący go na dno metal w ciężkich, czarnych buciorach i ten szybko zniknął pod powierzchnią wody. Oczy z początku miał zaciśnięte, ale przed powiekami w pewnym momencie jakby mu się rozjaśniło, więc je otworzył.
      A przez to, co zobaczył, pomyślał, że umiera.

      W ciemnej, mętnej wodzie jarzyło się małe, białe światełko.

      Myśl o śmierci nie przeraziła go jednak, gdyż od wpatrywania się w nie ogarnął go taki spokój, jakby był otoczonym rodziną, czekającym z pokorą na śmierć w ciepłym łóżku staruszkiem, a nie topiącym się w nocy na bagnach młodzieniaszkiem.

      Spokój ten nie trwał długo, gdyż światełko się zbliżyło, a za nim wychynęła twarz potwora o całkowicie białych oczach i paszczy najeżonej ostrymi szpikulcami.

      Chłopak krzyknął, choć z jego ust wydobyły się jedynie bąbelki cennego tlenu, którego ostatek właśnie stracił. Oczy wywróciły mu się w głąb czaszki i już myślał, że owo przerażające oblicze będzie ostatnim, co w życiu zobaczył, gdy poczuł nagłe uderzenie w pierś i został wypchnięty na powierzchnię.

      Rozkaszlał się straszliwie, z zaciśniętymi powiekami wypluwając wodę, podczas gdy coś cały czas popychało go ku brzegowi. Wkrótce poczuł pod rękami, plecami i wreszcie stopami piaszczysto-kamienisty grunt.
      Zatrzepotał rzęsami, czując, jak pieką go oczy, a kiedy wreszcie je otworzył, ujrzał twarz potwora tuż przed swoją twarzą.

      Znowu się wydarł, tym razem – mimo zachrypnięcia – dźwięcznie, i poderwał z ziemi, ślizgając się na mokrych kamieniach w próbie jak najszybszej ucieczki, głową wciąż zwrócony z przerażeniem do potwora. Kiedy tylko zdołał obrócić całe już ciało w kierunku sklepu, przywalił w coś tak, że aż go cofnęło o krok w tył. Zadarł brodę, a gdy zobaczył tam groźną twarz wilkołaka o dzikich ślepiach i ostrych kłach, w którego klatę uderzył, wrzasnął po raz kolejny.

      Ku jego przerażeniu, wilk położył zakończone pazurami łapy na jego policzkach. Zdążył tylko z przestrachem zerknąć na jedną z nich, po czym zapadła ciemność.
      Gorg bezceremonialnie przywalił mu z dyńki.

      Sam jedynie potrząsnął głową, podczas gdy chłopaczyna łupnął omdlały na brzeg.

       Matko, mam nadzieję, że nikt nie usłyszał jego wrzasków...
       Które swoją drogą były bardzo nieuprzejme z jego strony! Dwa razy krzyknął na mój widok, dwa! Następnym razem pozwolę mu się utopić... – przerwał Gorgowi oburzony Monk, który wcześniej długo się wahał, czy człowiekowi pomóc.

      Nie lubił ludzi – ich kutrów, haczyków, sieci i innych dupereli – ale ukraść im czekoladę czy łódkę to co innego, niż patrzeć bezczynnie na śmierć młodego, przerażonego chłopaka. Gdy tylko spojrzał na ulatujące z niego życie i uświadomił sobie, że za chwilę będą pływały tu jego zwłoki, podpłynął do nieboraka za jednym szybkim ruchem ogona, objął w piersi i wypchnął na powierzchnię.
      A on – teraz nieprzytomny i zawleczony przez wilka na bezpieczną odległość od wody – nawet mu nie podziękował!

      – W każdym razie lepiej się stąd zmywajmy. Transport gotowy?
      – Prawie, jeszcze tylko sprawdzę, czy zostawiłem odpowiednio dużo liny. Macie czekoladę?
      Gorg uniósł w odpowiedzi tabliczkę, po czym wskazał na przewieszone przez ramię rzeczy ze słowami:
      – To ty przygotuj kajak, a my idziemy się przebrać.  Odeszli trochę z Pilipixem, aby zmienić przemoczone ubrania.

      Monk ustawił kajak tak, by bez problemu mogli do niego wejść, a przy sprawdzaniu liny spojrzał w bok, gdzie po powierzchni wody pływała niewielka, żółta puszka...

~~*~~

      Pixie wrócił na brzeg w białym mundurku: krótkich spodenkach i koszulce powiązanej z kołnierzem błękitną wstążką. Marynarski kołnierzyk niczym mała pelerynka sięgał z tyłu łopatek i miał wszyte wzdłuż krawędzi dwa błękitne paski. Podobne widniały też na nogawkach spodenek i rękawach koszulki, na której dodatkowo z prawej strony wyszyta była mała kotwica. Biały berecik do kompletu – z którego czubka zwisały dwa błękitne frędzelki i który wisiał razem z resztą na jednym wieszaku – niesiony był przez Gorga. Pogwizdujący wilk obracał go na palcu, idąc w kierunku wody w granatowych spodniach oraz bluzce w biało-czerwone paski z dużą, granatową kotwicą na piersi.
      Gdy doszli do brzegu, wcisnął beret chochlikowi na głowę i kazał wsiadać do łódki. Pilipix zmarszczył groźnie nos i wnerwionym ruchem ściągnął czapkę, ciskając nią do kajaka wraz z wypełnionym plecakiem, po czym sam wskoczył do środka.

      – Możemy ruszać?  zapytał Gorg Monka, a ten mu zasalutował
      – Aj-aj, kapitanie!  i chwycił w zęby przywiązaną do czubka kajaka linę. Wilkołak pomógł w wypchnięciu łódki z mielizny, po czym do niej wsiadł i chwycił za wiosła. Wspólnymi siłami oddalili się od brzegu, a gdy tryton porządnie się rozpędził, szatyn odłożył zbędne już narzędzia.

      Ląd oddalał się w szybkim tempie, wraz z pozostawionym na nim, wciąż nieprzytomnym chłopakiem, nieopodal którego, mocno wwiercony w piasek, stał gaz pieprzowy. Ułożone obok żółtej puszki kamienie tworzyły napis: "Zgubiłeś coś"...

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now