Podczas tej ewakuacji chochlik – którym przestano miotać jak szmacianą lalką i nie musiał już się przejmować tym, że zostanie zdeptany – uniósł w końcu wzrok, napotykając wpatrzone weń zielone ślepia. Roześmiał się, nareszcie ciesząc z tańca.

      Wilkołak również zaczął się śmiać i niepostrzeżenie wyprowadził ich z tańczącego tłumu, gdzie padli plecami na trawiasty pagórek i, łapiąc za brzuchy, zaśmiewali na całego.

      Ktoś przechodzący obok – także śmiejąc się w głos – oczywiście od razu wcisnął im do rąk pełne kufle piwa, którym raczył się każdy, kto nie tańczył, a i kilku tańczących też. Gorg wziął sobie do tego mięsne udko, Pilipix zaś zadowalał się samym napojem. Bardzo mu smakował: był słodki, pełen łaskoczących w gardło bąbelków, i pachniał goździkami.
      Złoto-różowe patrzałki rozejrzały się wokół.

      Ze wszystkich stron wioskę otaczały wysokie, połączone mostami pagórki z wydrążonymi gdzieniegdzie jaskiniami. Kryły przed światem zagospodarowaną namiotami wokół ogromnego miejsca na ognisko i hulanki nizinę. U góry rozstawiane były straże z łukami, na zmiany pilnując, aby nic nie przerwało zabawy.

      Chochlik nagle coś sobie uświadomił.
      – Ej Gorg. 
      – Hmm? 
      – Jesteśmy w wiosce centaurów  zauważył odkrywczo, i znowu zaczął się śmiać.

      Wilk najpierw na niego tylko z zaskoczeniem spojrzał... a potem – gdy dotarł doń sens tych słów – dołączył do śmiechu.
      Zaśmiewali się jak szaleńcy, nigdy nie przypuszczając, że będą siedzieć razem pod gołym niebem w miejscu, z którego żaden inny chochlik czy wilkołak go jeszcze nie oglądał; podziwiać te góry, mosty, ognisko i zabawy od strony, za którą wcale nie było tak łatwo się dostać, tym wilkołakiem czy chochlikiem będąc.

      Pix – obserwując owe zabawy znad kolejnego opróżnianego dziś kufla – wyobraził sobie nagle tańczące przed nimi konie w bufiastych, ledwo zakrywających zady sukniach. Dostał przez tę wizję napadu niekontrolowanego chichotu.
      Gorg spojrzał na chichotka. Znał ten jego charakterystyczny śmiech aż za dobrze, choć wyjątkowo go tak nie irytował, a teraz wręcz zaciekawił. Na jasnoniebieskiej twarzy chochlika, a konkretnie na nosie i policzkach, zauważył ciemniejsze ślady. Z początku pomyślał, że ten się czymś ubrudził, ale potem zdał sobie sprawę, iż to granatowa krew zebrała się i prześwitywała przez bladość skóry.
      Pilipix był zarumieniony.

      – Pixie? Dobrze się czujesz? Brałeś ty do ust coś oprócz tego? 
      – Co?  Topik spojrzał najpierw na wilka, a później na chmielowy napój, który ten wskazywał. 
      – Aa, nie. Jedyne owoce jakie tu mają są jakieś opancerzone, nie mogłem się do nich dobrać. – Nie wiedzieć czemu słowo "opancerzone", którego użył, strasznie go rozbawiło i ponownie zaczął chichotać.

      Gorg posłał mu nieciekawe spojrzenie. Przeniósł je na podane gdzieniegdzie sporawe owoce, których nikt nie jadł, woląc raczyć się mięsem. Były to między innymi ananasy, kokosy i arbuzy. Te ostatnie jako jedyne znajdowały zastosowanie na zabawie, gdyż niektóre centaury, głównie dzieci, bawiły się w rozbijanie ich kijami, tworząc niejadalną paćkę.
      Podniósł się i przyniósł jednego z jeszcze całych.
      – Patrz, jak to się robi.  Rozbił owoc o kamień, przełamując na kilka dużych kawałków, z których jeden podał chochlikowi.
      – Łał, dzięki.  Wgryzł się w czerwony, soczysty środek. Aczkolwiek ten po specyficznym napoju smakował jakoś dziwnie. Zrobił jeszcze kilka gryzów, po czym znów uniósł kubek do ust. Wilkołak jednak mu go odebrał, zanim do nich dotarł
      – A tego już ci wystarczy  i sam wychylił zawartość.

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now