~~*~~
– Dfadzieścia pięś fiader fody na ścianie... Dfadzieścia pięś fiader na ścianieee... Gdy jedno zdejmies to ci zostannmmmłł... – Pixie coraz bardziej opadał z energii, ledwie wydyszając kolejne zwrotki, aż ostatni wyraz zamienił się w przeciągły jęk wykończenia i nie miał siły śpiewać dalej.
– Jestem zmęęczoonyyy... – jęknął zamiast tego.
– Kiedy zrobimy poostóóój... Noogiii mnie booląąą... – marudził, wręcz wlokąc się za Gorgiem, który musiał słuchać jego wycia przez ostatnie godziny, nijak nie mogąc go zamknąć, i teraz był już na skraju wytrzymałości, bo cierpliwość skończyła mu się dawno temu.– Najpierw sypie złymi żartami, potem gwiżdże i nuci, następnie śpiewa, a raczej wyje jak do księżyca o jakimś pierdolonym stosie wiader, a teraz jeszcze marudzi! – zaczął mamrocząc wściekle pod nosem, ale skończył krzykiem.
Utknął w podróży z najbardziej wkurwiającą istotą na świecie!– Wyruszyliśmy nie więcej niż dwie godziny temu, daleka droga przed nami, a ty i tak masz wolne tempo, nie będę się zatrzymywał co pięć minut, bo panienkę bolą nóżki!
– A czyja to niby wina? Gdyby nie ty, mógłbym przerzucić się na skrzydła! Zresztą, łatwo ci mówić, gdy jednym krokiem pokonujesz odległość, na którą ja potrzebuję co najmniej pięciu.
– Gdybyś się tak nie darł i nie tracił energii na durne przyśpiewki, to byś teraz nie złapał zadyszki! – poważnie zdenerwował się wilk, któremu Pilipix ciągle wypominał to nieszczęsne skrzydło, i przyspieszył, zmuszając tym samym do tego nienadążającego za nim chochlika.
– No weeeź, zwolnij trochęęę... Jak nam wiedźma ucieknie to najwyżej na nią poczekamy, nooo... Łaa! – Z granatowego gardła wyrwał się okrzyk zaskoczenia, kiedy Gorg złapał za brązową kamizelkę i posadził sobie jej nosiciela na ramionach, nie zwalniając kroku.– Odpowiada panu? – zapytał tonem przesiąkniętym niechęcią.
– Mhm – przytaknął z uśmiechem mały maruda, usadawiając się wygodnie.
– To dobrze, bo ja nie zamierzam przebywać z tobą dłużej niż... Co robisz?
– Macam. – Diablik ciągał go za gęste włosy i dotykał puszystych, brązowych uszysk.– Przestań.
– No co, taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć. – Przesunął dłonie w dół, przejeżdżając po pokrywającym policzki, kłującym zaroście.
Zawsze chciał to zrobić.Wilk powstrzymał uśmiech, gdy został połaskotany we wrażliwe miejsce przy uchu.
– Uspokój się, bo cię zrzucę i skończy się karocowanie. – Podniósł i opuścił ramiona, podrzucając chochlikiem, który cofnął dłonie, żeby się złapać.
– No dobrze już dobrze, przestaję. Nie kłuje cię ta broda, włochaczu? W lato musi być wam gorąco.
– A tobie czasem nie za zimno, gołowąsie? – odpowiedział przytykiem na przytyk, przesuwając dłonią po jednej z trzymanych niczym paski plecaka, gładziutkich nóżek.– Moja skóra nie traci tak łatwo ciepła, nie potrzebuję owłosienia. A na pewno nie tyle co ty, futrzaku.
– Jak coś się nie podoba, to możesz zejść.
– A czy ja coś takiego powiedziałem? Wręcz przeciwnie, całkiem miłą mam podusię. – Podparł policzek o miękką głowę, zamykając oczy.
– Nie za wygodnie ci?
– Wiesz, zawsze mógłbyś trochę mniej kołysaA! – krzyknął, kiedy wilkor podskoczył, uderzając go w brodę.
– Naprawdę cię zrzucę – ostrzegł ten, lecz mimo to niósł topika dalej, pokonując kolejne metry.Maszerowali dłuższy czas w ciszy, a właściwie Gorg maszerował, z bagażem w postaci Pilipixa, ale nie męczył się wcale bardziej niż wtedy, gdy szedł bez niego.
– Już wcześniej zwróciłem na to uwagę, ale jesteś zadziwiająco lekki. Prawie że cię nie czuję.
– To dlatego, że mam pneumatyczne kości. W środku są puste, a w zasadzie wypełnione powietrzem. Dzięki temu mogę latać.
– Jesteś najdziwniejszym stworzeniem jakie w życiu spotkałem. – Gorg pokręcił głową, a Pilipix się zaśmiał.
– Mógłbym powiedzieć to samo o tobie.Znowu przeszli kawałek w milczeniu, aż wilk postawił nagle uszy, do których dotarł dziwny dźwięk.
– Słyszałeś to?
Chochlik uniósł głowę.
– Co takiego?
Szatyn nie odpowiedział, tylko stanął i się wsłuchiwał.
– Nic nie słyszę, musiało ci się...
– Szz! – uciszył topika, dalej się wsłuchując.– To wołanie. Ktoś wzywa pomocy. – Sięgnął za siebie i odstawił balast na ziemię, kierując się w stronę stłumionego, odległego głosu.
– Hej, a co się stało z "niezatrzymywaniem się"? – zawołał zostawiony balast, ale wilkołak już się oddalił i nie słuchał. Diablik westchnął i – ponaglany przez bransoletę – podreptał za nim, wołając, aby poczekał.
YOU ARE READING
Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|
AdventureOn, duże dziecko Dostał od życia huśtawkę Nastrojów Lubił się bujać W nim Chociaż wolał W obłokach Łatwiej mu było dosięgnąć* /Czyli jak za pomocą trzcinowej rurki pewien chochlik połączył ze sobą losy wielu, a te później tak się splątały, że wyewol...
6. Jak razem żyć
Start from the beginning