6. Jak razem żyć

Start from the beginning
                                    

~~*~~

      – Dfadzieścia pięś fiader fody na ścianie... Dfadzieścia pięś fiader na ścianieee... Gdy jedno zdejmies to ci zostannmmmłł...  Pixie coraz bardziej opadał z energii, ledwie wydyszając kolejne zwrotki, aż ostatni wyraz zamienił się w przeciągły jęk wykończenia i nie miał siły śpiewać dalej.
      – Jestem zmęęczoonyyy...  jęknął zamiast tego.
      – Kiedy zrobimy poostóóój... Noogiii mnie booląąą...  marudził, wręcz wlokąc się za Gorgiem, który musiał słuchać jego wycia przez ostatnie godziny, nijak nie mogąc go zamknąć, i teraz był już na skraju wytrzymałości, bo cierpliwość skończyła mu się dawno temu.

      – Najpierw sypie złymi żartami, potem gwiżdże i nuci, następnie śpiewa, a raczej wyje jak do księżyca o jakimś pierdolonym stosie wiader, a teraz jeszcze marudzi!  zaczął mamrocząc wściekle pod nosem, ale skończył krzykiem.
      Utknął w podróży z najbardziej wkurwiającą istotą na świecie!

      – Wyruszyliśmy nie więcej niż dwie godziny temu, daleka droga przed nami, a ty i tak masz wolne tempo, nie będę się zatrzymywał co pięć minut, bo panienkę bolą nóżki!
      – A czyja to niby wina? Gdyby nie ty, mógłbym przerzucić się na skrzydła! Zresztą, łatwo ci mówić, gdy jednym krokiem pokonujesz odległość, na którą ja potrzebuję co najmniej pięciu.
      – Gdybyś się tak nie darł i nie tracił energii na durne przyśpiewki, to byś teraz nie złapał zadyszki! – poważnie zdenerwował się wilk, któremu Pilipix ciągle wypominał to nieszczęsne skrzydło, i przyspieszył, zmuszając tym samym do tego nienadążającego za nim chochlika.
      – No weeeź, zwolnij trochęęę... Jak nam wiedźma ucieknie to najwyżej na nią poczekamy, nooo... Łaa!  Z granatowego gardła wyrwał się okrzyk zaskoczenia, kiedy Gorg złapał za brązową kamizelkę i posadził sobie jej nosiciela na ramionach, nie zwalniając kroku.

      – Odpowiada panu?  zapytał tonem przesiąkniętym niechęcią.
      – Mhm  przytaknął z uśmiechem mały maruda, usadawiając się wygodnie.
      – To dobrze, bo ja nie zamierzam przebywać z tobą dłużej niż... Co robisz?
      – Macam.  Diablik ciągał go za gęste włosy i dotykał puszystych, brązowych uszysk.

      – Przestań.
      – No co, taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć.  Przesunął dłonie w dół, przejeżdżając po pokrywającym policzki, kłującym zaroście.
      Zawsze chciał to zrobić.

      Wilk powstrzymał uśmiech, gdy został połaskotany we wrażliwe miejsce przy uchu.
      – Uspokój się, bo cię zrzucę i skończy się karocowanie.  Podniósł i opuścił ramiona, podrzucając chochlikiem, który cofnął dłonie, żeby się złapać.
      – No dobrze już dobrze, przestaję. Nie kłuje cię ta broda, włochaczu? W lato musi być wam gorąco.
      – A tobie czasem nie za zimno, gołowąsie?  odpowiedział przytykiem na przytyk, przesuwając dłonią po jednej z trzymanych niczym paski plecaka, gładziutkich nóżek.

      – Moja skóra nie traci tak łatwo ciepła, nie potrzebuję owłosienia. A na pewno nie tyle co ty, futrzaku.
      – Jak coś się nie podoba, to możesz zejść.
      – A czy ja coś takiego powiedziałem? Wręcz przeciwnie, całkiem miłą mam podusię.  Podparł policzek o miękką głowę, zamykając oczy.
      – Nie za wygodnie ci?
      – Wiesz, zawsze mógłbyś trochę mniej kołysaA!  krzyknął, kiedy wilkor podskoczył, uderzając go w brodę.
      – Naprawdę cię zrzucę  ostrzegł ten, lecz mimo to niósł topika dalej, pokonując kolejne metry.

      Maszerowali dłuższy czas w ciszy, a właściwie Gorg maszerował, z bagażem w postaci Pilipixa, ale nie męczył się wcale bardziej niż wtedy, gdy szedł bez niego.
      – Już wcześniej zwróciłem na to uwagę, ale jesteś zadziwiająco lekki. Prawie że cię nie czuję.
      – To dlatego, że mam pneumatyczne kości. W środku są puste, a w zasadzie wypełnione powietrzem. Dzięki temu mogę latać.
      – Jesteś najdziwniejszym stworzeniem jakie w życiu spotkałem.  Gorg pokręcił głową, a Pilipix się zaśmiał.
      – Mógłbym powiedzieć to samo o tobie.

      Znowu przeszli kawałek w milczeniu, aż wilk postawił nagle uszy, do których dotarł dziwny dźwięk.
      – Słyszałeś to?
      Chochlik uniósł głowę.
      – Co takiego?
      Szatyn nie odpowiedział, tylko stanął i się wsłuchiwał.
      – Nic nie słyszę, musiało ci się...
      – Szz!  uciszył topika, dalej się wsłuchując.

      – To wołanie. Ktoś wzywa pomocy.  Sięgnął za siebie i odstawił balast na ziemię, kierując się w stronę stłumionego, odległego głosu.
      – Hej, a co się stało z "niezatrzymywaniem się"?  zawołał zostawiony balast, ale wilkołak już się oddalił i nie słuchał. Diablik westchnął i – ponaglany przez bransoletę – podreptał za nim, wołając, aby poczekał.

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now