Capitolo 2

3 0 0
                                    

Minęło pięć minut, nim ponownie wróciłam na uczelnię. Elio stwierdził, że on sobie zrobi dzisiaj wolne, bo musi odpocząć po ciężkiej podróży autem. Pokręciłam tylko głową na jego stwierdzenie i skomentowałam wyraźnym ,,dupek", na co on się uśmiechnął i poszedł spać dalej. 

Szukałam sali, gdzie miałam mieć biologię, lecz za cholerę nie mogłam jej znaleźć. Uczelnia była niesamowicie duża i trudno było się połapać, co gdzie leży. Przechadzałam się korytarzem, patrząc prosto w mapkę uniwersytetu, którą dostaliśmy na start.

Nagle straciłam panowanie, upadłam i złapałam się za głowę, bo poczułam jakbym złamała sobie kark. Zaczęłam pośpiesznie zbierać wszystkie książki i dopiero gdy wstałam, zobaczyłam co, a bardziej kto, był przyczyną mojego upadku. 

- Nic Ci nie jest? - spytał chłopak.

Na oko może metr dziewięćdziesiąt, wyraźnie niebieskie oczy, uwydatnione kości policzkowe, burza czarnych loków, umięśniony jak niejeden kulturysta i... cudowny uśmiech, który pokazywał śnieżnobiałe zęby. O Jezu...

- Halo, czy wszystko dobrze? - pomachał mi ręką przed oczyma.

- Yyy... tak, tak... jasne, dzięki - odpowiedziałam i uciekłam zdezorientowana.

- Pierwszy raz na uniwersytecie? 

- Tak, tak. Próbuje się zaklimatyzować. 

- Może Ci pomóc? Znam ten uniwerek jak własną kieszeń. - mrugnął czarująco, a ja się uśmiechnęłam. 

Po około godzinie opowiadań o uniwerku oraz jego historii, a także ogólnym pokazaniu gdzie i co leży byłam bardziej zapoznana z nim zanim tu przyszłam. Bartolomeo (bo tak miał na imię, ale kazał mi mówić do siebie Barto, bo Bartolomeo brzmi zbyt oficjalnie i poważnie) bardzo dokładnie, i co najważniejsze, spokojnym i bardzo miłym głosem wszystko mi wytłumaczył i objaśnił. Myślę, że byłby z niego dobry przyjaciel. 

- Jejku, dziękuję Ci bardzo za pomoc, jestem Ci dozgonnie wdzięczna. - chciałam go przytulić, ale on zboczył z kursu i prawie trafił ustami w moje. Jednak szybko mi się włączył refleks i uchyliłam się od tego, żeby się do mnie ,,przyssał". 

- Przepraszam, ale nie mogę... Mam chłopaka. - lekko się uśmiechnęłam. - Muszę już iść, cześć. 

- Pocze... - zaczął, ale uciekłam szybciej niż przyszłam. 

***

Powoli wchodziłam po schodach akademika z tobołami na ramieniu. Zrobiłam wcześniej zakupy na najbliższy tydzień, żebyśmy nie pomarli z głodu z Eliotem. 

Otworzyłam drzwi, a następnie zamknęłam je na klucz oraz 4 spusty. Przezorny zawsze ubezpieczony. Zakupy położyłam w kuchni, a następnie je rozpakowałam. Gdy wszystko załatwiłam zdjęłam uciskające mnie buty od zmęczenia i cicho zaczęłam wchodzić po schodach. Od połowy schodów usłyszałam ciche jęki. Głównie męskie. Matko, Eliot mnie zdradza z chłopakiem? Nie, nie, nie, to niemożliwe. 

Na palcach podeszłam pod drzwi i ukradkiem spojrzałam przez szparę w drzwiach, co się dzieje w pokoju. Zobaczyłam, jak pod kocem ręka się porusza. W górę i w dół. Coraz szybciej. Głos był coraz intesywniejszy. Jęk przechodził w lekki krzyk. Krzyk z przyjemności. Po chwili postać pod kocem gwałtownie ruszyła się do góry, a jęk się urwał w połowie. Zaczęłam mieć motylki w brzuchu. Podnieciło mnie to. Nie zauważyłam gdy ten ktoś się podniósł i nagle ktoś wyrósł przede mną w drzwiach.

- Cornelia?

Podskoczyłam. To był Eliot.

- Mogę to wytłumaczyć, kochanie...

- Co Ty robiłeś? 

- Ja...ja... musiałem sobie ulżyć, przepraszam. 

Zarumieniłam się, a on spuścił głowę. Nie odzywaliśmy się przez chwilę. Zapanowała niezręczna cisza. 

- Pójdę... przepraszam, muszę iść ręce umyć...

Odsunęłam się, a on wręcz pobiegł i szybko się zamknął w łazience, a ja stałam tak jeszcze długo. 

*Eliot's POV*

Boże. Co. Za. Wstyd. 

Byłem za bardzo skupiony na waleniu, nawet nie zauważyłem Cornelii. Uzna mnie za oblecha. Tak będzie. Ale musiałem. Dawno się nie kochaliśmy. Nie wytrzymałem napięcia. Musiałem. 

Opłukałem i dokładnie umyłem dłonie. Nie chcę się z nikim dzielić moim DNA. 

Przez dłuższy czas nie wychodziłem z łazienki. Zastanawiałem się co powiedzieć Cornelii. Każda wersja była zła, bo mogła się konkretnie przyczepić i wykorzystać moje słowo przeciw mnie. W końcu postanowiłem i wybyłem z łazienki. 

Cornelii nie było na korytarzu. Podejrzewałem, że siedzi w pokoju. Cicho podeszłem i uchyliłem drzwi. Leżała na łóżku tyłem do mnie. Nie odzywałem się, tak jak postanowiłem wcześniej. Usiadłem na swoim łóżku. Patrzyłem na nią cały czas bez przerwy. Jej ciało, sylwetka. Kształty, które idealnie odbijały się pod sukienką. Była idealna. Najlepsza. Piękna. Cudowna. Po prostu niesamowita. Kochałem ją nie tylko za to, jak wyglada. Przede wszystkim kochałem ją za to, jaka jest. Była i jest najmilszą osobą, jaką znałem. Onieśmielała mnie każdego dnia. Chcę... pragnę spędzić z nią resztę mojego życia i nie wyobrażam go sobie z inną kobietą. 

- Mogłeś się chociaż pofatygować i zamknąć te pieprzone drzwi. Ciesz się, że to byłam tylko ja, a nie inna, ładniejsza dziewczyna, która nawet by przed tymi drzwiami nie czekała, tylko od razu wstąpiła do akcji...

- Daj już spokój - przerwałem jej nagle - to nic takiego. Obrażasz się z byle jakiego powodu, a tak na prawdę nie wydarzyło się nic szczególnego. Także jakbyś mogła się uspokoić to byłoby super. 

Miałem dość jej narzekania. Ale czasem. Z reguły wcale nie jest naburmuszoną księżniczką, która strzela fochy o byle co. Lecz gdy zdarza się taka sytuacja muszę użyć więcej głosu, żeby doprowadzić ją do pionu. Pewnie teraz pomyślicie, że traktują ją jak więźnia czy co gorsza stosuję nieludzką dyktaturę gdy nikt nie patrzy, ale po wielu szczerych rozmowach wiem, że dzięki temu czuje się lepiej, a cała złość jej schodzi.

- Dobra, dobra. Przepraszam - obróciła się w moją stronę z przepraszającym wyrazem twarzy - już jest okej. Poniosło mnie trochę. Możesz robić co chcesz ze swoim ciałem, a mi nic do tego. Pójdę zrobić jedzenie. 

Wychodziła już prawie, ale w ostatniej chwili ją złapałem.

- Poczekaj - spojrzałem jej w oczy - może coś zamówimy?

Arrivederci, CorneliaWhere stories live. Discover now