1. Jak trzcinową rurką zmienić losy wielu

Start from the beginning
                                    

      Nazywał się Pilipix i był najgorszym wrzodem na ogonie, najbardziej dokuczliwą pchłą w sierści i najuciążliwszym małym gnojkiem jakiego widział ten las, a może i świat, a na pewno zielone ślepia Gorga.

      Nienawidził chochlików, wszystkie te leśne duszki były nie do wytrzymania, taka ich natura, że tylko psoty im w głowie, ale ten to już tak wybitnie działał mu na nerwy, zwłaszcza że wyjątkowo uwziął się na dokuczanie właśnie jemu.

      Zmienił się z powrotem w swoją pierwotną formę.
      – I z czego ryjesz, ty elfi zadku?! Idź marnuj tlen gdzie indziej!  ryknął na niego, ale spowodował tym tylko jeszcze głośniejszy wybuch śmiechu. A raczej okropnego, złośliwego i niestety bardzo dobrze znanego wilczym uszom chichotu. Nic tylko "ihihihi" i "ihihihi".
      Tak, Pilipix nigdy się nie śmiał, on chichotał, a to doprowadzało wrażliwego na dźwięki psowatego do szewskiej pasji. 
      – Nie masz niczego lepszego do roboty? Przez ciebie straciłem obiad! 

      – Ojoooj  Diablik udał przejętego, kładąc się brzuchem na gałęzi i łapiąc dłońmi za pyzate policzki tak, że jego usta przyjęły kształt rybki. Popatrzył na mężczyznę z góry wielkimi oczami i zaseplenił jak do małego dziecka: – i cio biedny wilcek będzie tejaz jadł? 

      – Już wypatrzyłem kandydata  odpowiedział "wilcek" z groźnie wbitym w nowy potencjalny posiłek wzrokiem, znowu się przemieniając i przykucając na tylnych łapach do skoku.
      – Oj.  Jego cel w mig się podniósł i zatrzepotał skrzydłami, podrywając z gałęzi chwilę przed tym, jak ta złamała się pod wilkołaczym ciężarem.
      Zaraz po tym wilkołak zawarczał i rzucił się za duszkiem, który zaczął uciekać. Jednak nie tak na poważnie, a lecąc dość nisko i lawirując między drzewami, prowokując napastnika do pogoni i cały czas przy tym chichocząc.

      Cienkie skrzydła trzepotały prędko jak koliberki, mieniąc się różowo-złotym pyłem i pozwalając na bardzo szybki i jednocześnie cichy lot, ale czterołapne stworzenie i tak było tylko kilka kroków za nimi.
      Pilipix co chwila musiał wzlatywać trochę wyżej, by uniknąć kłapnięcia zębów, kiedy ich zajadły właściciel do niego wyskakiwał, lecz wkrótce z powrotem zniżał lot, wywołując kolejne i mając jak zawsze niezły ubaw z faktu, że to (według niego) głupie zwierzę daje się tak łatwo podpuszczać.

      Nie patrzył zbytnio, gdzie leci, uważając bardziej, by czyjeś szczęki nie zacisnęły się na jego stopie, i w pewnym momencie wyleciał spośród gęsto rozstawionych, kilkudziesięciometrowych drzew na małą polankę – zakrytą tylko ich koronami wysoko w górze – pośrodku której stał fioletowy namiot w złote gwiazdy.
      Nad wejściem do niego widniała złota tabliczka z napisem "Althea".

      Uśmiechnął się złośliwie, gdy w jego umyśle małego rozrabiaki pojawiła się nowa intryga, po czym wleciał prosto w materiał, zrywając go i zrzucając na goniącego za nim wilka. Odkrył tym samym to, co skrywał pod sobą, a więc: wielki kocioł, łóżko, fotel, kilka półek z książkami i kolorowymi fiolkami, oraz pełno koszyków z kwiatami, grzybami i różnymi ziołami. Nad tym wszystkim magicznie zawieszony był duży, kryształowy żyrandol.  
       Wściekły Gorg miotał się chwilę pod płatami tkaniny, ku wielkiej uciesze niebieskiego gałgana nie mogąc się spod niej wydostać. Aż wreszcie podarł materiał w strzępy i rzucił się, depcząc po oderwanej tabliczce, aby zmyć ten uśmieszek ze szczerbatej twarzyczki.

      Zaczęli ganiać się po tym co pozostało z namiotu, jeszcze bardziej wszystko rozwalając, przewracając i niszcząc. Właśnie wychodząca z lasu, nucąca pod nosem niziutka czarownica aż przystanęła – momentalnie zaprzestając czynności i upuszczając koszyczek z niebieskimi grzybami – jak to zobaczyła.

Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|Where stories live. Discover now