Dwudziesty Piąty Liść 🍁

1.2K 33 16
                                    

Całą lewą nogę oraz rękę miałam poparzoną i owiniętą bandażami. Całe oparzenie zostało posmarowane jakąś maścią, która miała przyspieszyć gojenie i dodatkowo nieco znieczulić.

Koronacja odbyła się kilka dni później, kiedy względnie powróciłam do zdrowia. To znaczy wtedy, kiedy nie mdlałam, co chwilę i byłam w stanie samodzielnie ustać. Sabrina pomogła mi ubrać czerwoną suknię, specjalnie uszytą na koronację. Miała długie rękawy, by zakryć bandaże. Jako osoba koronowana nie miałam wyboru i musiałam wyjść z mojej komnaty, w której spędziłam najbliższy tydzień nieprzytomnie. Sabrina co chwila do mnie mówiła i próbowała jakoś rozweselić. Nie miałam nastroju na koronację, ale wiedziałam, że prędzej czy później musi to nastąpić. Nie mogliśmy zawieść naszych poddanych.

— Możesz mnie zostawić samą? — poprosiłam, gdy skończyła zaplatać moje włosy. Sama nie mogłam tego zrobić i czułam się niewyobrażalnie słaba, że nie mogłam poradzić sobie w codziennych czynności sama.

— Tak jest, wasza wysokość — odpowiedziała, uśmiechając się. Westchnęłam cicho, bo już kilka razy jej mówiłam, że nie musi się zwracać do mnie tak oficjalnie, ale ona nie słuchała.

Kiedy drzwi się za nią zamknęły, podeszłam do jednego z okien i wyjrzałam na zewnątrz. Przez dziedziniec przechodziło wiele osób. Wszystkie zmierzały do sali tronowej. To powinien być jeden ze szczęśliwszych dni w moim życiu, ale nie czułam nic oprócz smutku. Miałam jakieś dziwne wrażenie, że to jeszcze nie koniec. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale radość, która panowała, wydawał mi się jakaś sztuczna.

W końcu opuściłam komnatę, czując na sobie czyjś wzrok.

Z zakrętu wyszedł Kaspian i od razu ruszył w moją stronę.

— Gotowa? — spytał, a ja skinęłam głową.

Tak cholernie nie byłam gotowa.

Sama nie wiedziałam dlaczego. Wszystko jednak poszło gładko. Każda chwila koronacji była idealnie przewidziana. Na pytania, czy „przysięgamy chronić kraj i rządzić sprawiedliwie" odpowiadaliśmy wspólnie „przysięgamy". Przez całą ceremonię byłam nieco nieobecna. Lecz kiedy poczułam na głowie koronę, po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnęłam się szczerze. Zasiadłam na tronie i patrzyłam na wszystkie zebrane twarze. Młode, stare, znajome i nowe, uśmiechnięte i bez wyrazu. One wszystkie wpatrywały się w nas – w przyszłość Narnii. Czułam się niesamowicie zaszczycona i jednocześnie szczęśliwa, że wszystko się udało. Może gdzieś nade mną wisiał cień, który zwiastował upadek tego, co miałam, ale teraz żyłam tą chwilą.

Wśród tych wszystkich osób, na samym końcu, dostrzegłam tą jedną, która miała dla mnie znaczenie. Chłopak patrzył na mnie, a ja nie wiedzieć, czemu, chciałam do niego podbiec. Zerknęłam na moment na mojego brata, by przekonać się, czy on go również dostrzega, ale Kaspian patrzył całkowicie w innym kierunku. Chciałam powrócić wzrokiem do Kola, ale już go tam nie było. Nie pojawił się już później, gdy wszyscy tańczyli i się bawili. Jako jedyna nie brałam w tym udziału przez moją poparzoną, lewą stronę. To akurat było ponad moje siły.

W pewnej chwili wyszłam z sali tronowej. Odprawiłam straże, a potem ruszyłam w stronę brzegu morza, który jest widoczny z zamku.

— To jeszcze nie koniec — usłyszałam cichutki głosik.

Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie dostrzegłam. Stwierdziłam, że to wiatr i się po prostu przesłyszałam. Będąc nad brzegiem morza, wciągnęłam powietrze głęboko do płuc. Uspokoiło mnie to, ale nie do końca. Zdjęłam buty i zaczęłam iść po wilgotnym piasku, nie przejmując się tym, że suknia będzie mokra. Słońce powoli zachodziło, gdy w pewne odległości zauważyłam postać wpatrującą się w horyzont. Nie zdziwiło mnie to, że od razu poznałam, kim jest ta osoba.

— Urocza ceremonia — stwierdził Kol, gdy znalazłam się obok niego.

Uniosłam jedną brew do góry.

— Naprawdę? — spytałam. — Urocza?

Spojrzał na mnie i uniósł obie brwi do góry.

— A jakie określenie wolisz?

— No, nie wiem. Majestatyczna, królewska, droga... Wiesz, ile to coś kosztuje? — Wskazałam na koronę. — A ile waży?

— To ją ściągnij — odpowiedział.

— Nie. Pasuje mi do włosów. Które są w jednej czwartej spalone, ale nadal pasuje.

Uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił.

— Gdzie masz zamiar teraz mieszkać?

— Na pewno nie gdzieś w pobliżu zamku. Teraz wszyscy będą mnie traktować jak zdrajcę, więc muszę znaleźć sobie kąt o wiele dalej. Może gdzieś na południu?

Na linii horyzontu słońce spotkało się z morzem. Staliśmy przez chwilę w złotym blasku, a promienie ogrzewały moją twarz. Oboje milczeliśmy, chwilę wpatrując się w siebie nawzajem. Naprawdę ciężko było mi odwrócić wzrok, ale wiedziałam, że właśnie wtedy była ta chwila, w której powinniśmy się pożegnać.

— Cóż... nie będę cię dłużej zatrzymywać — mruknęłam, czując ucisk w sercu. — Żegnaj.

Odwróciłam się i chciałam jak najszybciej się od niego oddalić, ale powstrzymał mnie, łapiąc za prawą rękę. Przyciągnął mnie do siebie i powiedział:

— Nie mów "żegnaj" tylko "do zobaczenia".

A potem mnie pocałował.

Byłam jednocześnie zaskoczona i szczęśliwa. Jeżeli wcześniej nie byłam w nim zakochana, to w tamtym momencie wszystko się zmieniło. Byłam naprawdę szczęśliwa i czułam się bezpiecznie jak chyba jeszcze nigdy. Poczułam się potrzebna i kochana, i to w końcu ja pokochałam kogoś. To mógł być sen, ale nim nie był. To wszystko było realne.

Poczułam na mojej twarzy lekki wiaterek, a gdy otworzyłam oczy, Kola nigdzie nie było. Zostało tylko wspomnienie jego warg na moich.

Zaczęłam powoli wracać do zamku, szczerząc się pod nosem jak jeszcze nigdy. Kiedy dotarłam do mojej komnaty, zauważyłam Victorię siedzącą na moim łóżku. Twarz miała zaczerwienioną i załzawioną. Słysząc otwierane drzwi, uniosła głowę do góry. Nadal była w swojej fioletowej sukni, którą ubrała na koronację.

— On... odszedł... — wyszeptała, a łzy zaczęły jej cieknąć po policzkach.

Podeszłam do niej i przytuliłam, a potem spytałam, o co chodzi.

— Evie, Felix i... Daniel — pociągnęła nosem. — Zniknęli. PUF. Wrócili do Anglii.

Znowu się rozpłakała, a ja nie miałam pomysłu jak ją pocieszyć.

— Jak mogli mnie zostawić z tobą?— spytałam rozpaczliwie.

— Nie pomagasz! — stwierdziła.

— No, ale pomyśl, ile rzeczy możesz zrobić bez chłopaka! — argumentowałam. — Możemy iść do naszej ulubionej piekarni i cały dzień opychać się ciastkami!

— Królowej to chyba nie wypada.

Uśmiechnęła się, a ja wymyślałam jakieś inne rzeczy jak spanie do południa. Obie poprawiłyśmy sobie humory. Dołączyła do nas później Sabrina i urządziłyśmy sobie babski wieczór. Odczuwałam brak Evelyn, ale miałam nadzieję, że w jakiś sposób do nas wróci. Na tamten czas postanowiłam się cieszyć tym, co było, a było całkiem miło i wesoło.

Nie przejmowałam się wtedy, że niebezpieczeństwo możenadejść z każdej strony. Że zło się odradza. Że moja rola nie zakończyła się nadostaniu korony. Szykowało się coś ogromnego. Coś o wiele bardziejniebezpiecznego niż Gerard. To coś mogło być zagładą nas wszystkich. Niewiedzieliśmy jak z tym walczyć, ale musieliśmy się postarać i zrobić wszystko, co w naszej mocy. Musieliśmy przezwyciężyć zło, które było nieuchwytne,nienamacalne, ale silnie odczuwalne. Garstka ludzi przeciwko sile, która niezna litości. Moc, która była przepowiadana już od najstarszych dziejów Narnii.Wkraczała miedzy ludzi i atakowała ich, zanim mogli się zorientować. Bo CzarnaMgła nie znała litości. Tylko śmierć.

KONIEC

Opowieści z Narnii. Powrót Księżniczki | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz