Dwudziesty Czwarty Liść🍁

Start from the beginning
                                    

Zaczęłam majstrować przy kajdankach za pomocą małego klucza, który podała mi niezauważalnie Sabrina. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, a dym zaczynał otaczać mnie coraz gęściej, przysłaniając widok. Tamtego dnia nie miałam ochoty, by zostać spaloną żywcem, ale miałam problem z uwolnieniem się od kajdan.

Gdy w końcu mi się miałam wolne dłonie, szybko odwiązałam się od pala. Odkaszlnęłam, bo dymu było dość sporo. Między nim dostrzegłam sylwetkę mojego brata. Dalej stał na murze, który na szczęście znajdował się blisko stosu, który się powoli spalał.

— Rzuć! — krzyknęłam, a po chwili w moją stronę zaczęły się zbliżać łuk, który bez problemu złapałam, a potem Czarna Strzała. Wiedziałam, że nie mogłam złapać jej za grot, a ona nie mogła też upaść, więc musiałam się skupić. To było jak rzucanie granatem. Miałam tylko jedno podejście. Już była tak blisko, gdy nagle musiałam odkaszlnąć przez ten dym. Co prawda złapałam strzałę, ale grot otarł się o jeden z moich palców. Nic się jednak nie wydarzyło i nie wiedziałam, czy mam brać to za dobry, czy zły znak.

Zakaszlałam kolejny raz, nakładając strzałę na cięciwę. Oczy zaczęły mi zachodzić łzami, a w gardle drapać. Przez dym ledwo dostrzegłam Gerarda. Widziałam tylko jego sylwetkę na balkonie. Starałam się wymierzyć prosto w jego serce. Miałam tylko jeden strzał, a ten był najbardziej zabójczy. Zerknęłam szybko na słońce, upewniając się, że jest w zenicie i nie zastanawiając się dłużej, wystrzeliłam.

Wszystko jakby spowolniło, a ja tylko patrzyłam na strzałę mimo tego dymu, przez który już prawie nie mogłam oddychać. Musiałam się upewnić, że trafię.

W momencie, gdy strzała zetknęła się z piersią Gerarda, rozeszło się od niego coś jak ogromne pole potężnej energii. Wiele osób się poprzewracało. Mnie ta siła odrzuciła na pal, a potem upadłam między płomienie. Ogień skakał po mojej skórze, a ja krzyczałam długo i rozpaczliwie. Wszystko mnie bolało. Nie mogłam złapać świeżego powietrza. Moje płuca były w całości wypełnione dymem. Czułam niewyobrażalny ból, nie mogłam się poruszyć. Wszystko zaczęło się rozmywać, nic nie widziałam. Była tylko ciemność i smród palonego ciała.

Przebudziłam się kilka, może kilkanaście godzin później. A może minęły już dni? Nie wiedziałam. Byłam nieprzytomna zbyt długo, choć biorąc pod uwagę moje obrażenia, to cud, że wciąż żyłam.

Leżałam na czymś miękkim, ale ciężko mi było stwierdzić, co to. Zapewne łoże, ale pamiętam, że to w kryjówce nie było aż tak miękkie. Nie byłam w stanie się poruszyć. Prawie cała lewa strona ciała piekła mnie jakby ktoś przykładał do niej rozgrzane węgle. Czułam się zmęczona i wyczerpana, a ból niczego nie poprawiał. Otworzyłam oczy, ale niewiele zobaczyłam, ponieważ w pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, panował półmrok.

Odwróciłam delikatnie głowę w prawą stronę, bo stamtąd dobiegało jedyne źródło światła, którym było okno. W świetle księżyca stała pewna postać.

— Kol? — spytałam chrapliwym głosem, a potem znowu nastąpiła ciemność.

Budziłam się jeszcze kilka razy, co chwila, widząc inną osobę. Przerażało mnie to, że nie byłam przytomna dłużej niż przez kilka minut. Od tamtej pory zaczęłam bać się zamykać oczy. Bałam się, że już ich nie otworzę.

Kiedy w końcu udało mi się obudzić na dłużej, byłam ogromnie szczęśliwa, mimo że blask słońca mnie oślepiał.

Otworzyłam oczy i kilka razy zamrugałam. Nadal byłam wyczerpana, ale szczęśliwa. Lewa ręka i noga mnie piekły, ale bardziej znośnie. Delikatnie przekręcając głowę, rozejrzałam się po pomieszczeniu. To była moja komnata. Ta, w której się wychowałam.

Ktoś mnie ścisnął za prawą rękę. I wtedy zobaczyłam mojego brata.

— Kaspian — wyszeptałam niezwykle cicho. Brzmiałam, jakbym miała bardzo mocną chrypkę. Chciałam go wypytać o wszystko, co się stało, ale okazało się, że nie miałam siły wydobyć z siebie już żadnego dźwięku.

— Nic nie mów — powiedział i jeszcze raz ścisnął moją dłoń. — Udało ci się. Wygraliśmy.

Uniosłam delikatnie kąciki ust, a łzy stanęły mi w oczach. To był koniec. Czułam, jak olbrzymi ciężar został zdjęty z moich barek. Uratowałam wielu ludzi od dalszej tyrani. Ta świadomość dała mi ulgę. Moje rany były tego warte.

— Nadal jesteś wyczerpana. Spróbuj zasnąć. Obudzę cię — dodał, gdy chciałam zaprzeczyć. — Będę tu z tobą.

Kiwnęłam głową, ale jeszcze długo nie zamykałam oczu, aż w końcu zmęczenie wygrało. Cały czas czułam dłoń Kaspiana na mojej i spałam najspokojniej w całym moim życiu. Wszystko było dobrze. Ludzie nie musieli się już bać. Nastała nowa era.

Moje obrażenia były niczym w porównaniu ze spokojem, jaki czułam.

Opowieści z Narnii. Powrót Księżniczki | ✔Where stories live. Discover now