02. DECISIONS GOOD OR WHETHER BAD.

4.3K 313 550
                                    

     — Szach mat!

Zaśmiałam się pod nosem, nie mając serca uświadamiać Zoe, że w chińczyku nie mówi się „szach mat".

I że, zrzucając mojego pionka kostką, wcale nie wygrała.

— Znów mnie ograłaś, ty mała cwaniaro. — Nachyliłam się nad ławą, żeby złapać szatynkę za czubek nosa i potrząsnąć nim delikatnie na boki. Tak się rozsiadła, że zasłoniła mi cały telewizor, a ja naprawdę wciągnęłam się w tę głupią telenowelę.

Francesca — główna bohaterka — musiała wybrać między Trevorem a Ricardem i aż mi się krew w żyłach gotowała, bo Trevor to taka świnia, jakich mało — jebnął dzieciaka jej matce i wyjechał na pół roku na jakieś wypizdowie.

— No co za kutas — wymsknęło mi się, gdy na ekranie zobaczyłam całujących się Trevora i Veronicę. Jezu, bleh.

— A co to kutas?

Spojrzałam na Zoe tak szybko, że mogłam usłyszeć swój lekko trzaskający kark. Czasem zapominałam, że ten mały pomiot był jak gąbka i chłonął wszystko, co usłyszał. A tak właściwie, to nawet czasem-bardzo często.

— Niech ci mama wytłumaczy.

Zoe poderwała się prędko z dywanu i wypruła w stronę kuchni z taką prędkością, że w duchu modliłam się tylko, żeby nie zaliczyła gleby. Plasterki w księżniczki nam się niestety skończyły, a zwykłego to w życiu by sobie nie dała założyć.

Na całe szczęście, młoda zatrzymała się dopiero na nogach biednej Lizzie, którą ciężar wpadającego na nią dziecka wytrącił na moment równowagi. Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc jak siostra głaszcze córkę po główce i odwróciłam się znów w stronę telewizora.

— No co ty, kretynko, robisz? — żachnęłam na główną bohaterkę i wyrzuciłam wolną rękę w powietrze. Zamiast ojebać matkę za tę pochrzanioną akcję, poszła ryczeć do pokoju. Nigdy nie lubiłam takich mamejowatych postaci.

— Mogłabym zapytać o to samo.

Spojrzałam w górę, gdzie dzierżąc dwa talerze, stała Lizzie i uśmiechała się do mnie w ten swój typowy, matczyny sposób.

— Ponoć uczysz moje dziecko jakichś brzydkich słów — dodała z podniesioną brwią, na co posłałam jej tylko niewinne spojrzenie.

Zebrałam szybko planszę i rzuciłam ją gdzieś na dywan, mało co nie trafiając w nadbiegającą Zoe. Ja nie mam pojęcia, skąd ona miała w sobie tyle energii, ale bardziej męczyło ją stanie w jednym miejscu, niż latanie całe dnie w tę i z powrotem.

Chciałabym tak.

— Nie moja wina, że ma słuch jak nietoperz. — Wzięłam od siostry jeden z talerzy, starając się nie ślinić za bardzo na widok świeżo wysmażonego burgera i odstawiłam go na względnie czysty blat. — Nawet ja nie słyszałam, że to powiedziałam!

Lizzie zaśmiała się szczerze i uroczo, co zresztą nie było w jej wydaniu żadną nowością. Zawsze taka była — potrafiła rozjaśnić każdy, nawet najbardziej ponury dzień. Była pełna naturalnej klasy i elegancji, wszystko robiła spokojnie, niespiesznie i w ten delikatny, typowo kobiecy sposób.

Wiele osób powtarzało mi, że ja też mam w sobie coś takiego, tak magnetyzująco czarującego. Ale, tak szczerze mówiąc, nigdy nie porównałabym się do siostry. Może i kwestia wychowania wykształtowała u nas tych kilka podobnych cech, ale w rzeczywistości, byłyśmy jak ogień i woda.

Ja byłam tą poderwaną, a Liz spokojną, lubiącą polegać w życiu na innych. A dla mnie? Dla mnie liczyła się niezależność, o którą siostrze nigdy nie chciało się zbytnio walczyć.

REACTOR • IRON MAN 2. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz