Sześć lat i dwa tygodnie

7.8K 653 863
                                    

Rudzielec gotował się ze złości, gdy mama wcisnęła go w świąteczny sweterek od babci. Nie byłoby w tym nic złego, w końcu kochał starszą kobietę, gdyby nie to, że jej wzrok zaczął psuć się kilka lat temu. Mimo to jej pasja do szycia niewygasła... Niestety. Chłopiec ciągnął za gryzący go w ciało, niebieski materiał, który pięknie współgrał z jego oczami, tego samego koloru.

– Simon! Zostaw to ubranie w spokoju. Nie pozwolę ci go zmienić.

Spojrzał tylko na mamę z grymasem na twarzy i puścił felerny sweter, który przeszkadzał mu, tak naprawdę we wszystkim. Jak babcie kochał, to ten sweter miał ochotę jedynie ściągnąć, zdeptać i spalić z czystą radością.

– Ty mnie chyba nie kochasz.

Rudowłosa tylko westchnęła, błagając siły wyższe o więcej cierpliwości do syna. Mimo swojego wieku język miał cięty po ojcu, a charakterek po mamie, co najlepszym połączeniem nie było. Gdy myślała, co to będzie w okresie dojrzewania głowa zaczynała ją boleć.

Synek wyminął mamę, zbiegając po schodach. Był podekscytowany ideą znalezienia przyjaciół. Tak, zaczynał tamtego dnia swój pierwszy dzień w szkole. Złapał w rączkę tylko mały plecak, w którym miał kilka książeczek potrzebnych na tym etapie nauki, kilka flamastrów i kredek.

Wyszedł z domu w towarzystwie mamy. Udali się do jej srebrnego auta. Simon, oczywiście, od razu zaczął marudzić, że chciałby siedzieć z przodu. Kobieta tylko parsknęła śmiechem na te słowa.

Po kilku minutach podróży wysiedli z auta, kierując się do szkoły. Rude kłaki Simona unosiły się w powietrzu, gdy chłopiec co jakiś czas podskakiwał. Przekroczyli próg szkoły i wnioskując z rozpiski wywieszonej na drzwiach, udali się do sali na parterze.

Sześciolatek z szerokim uśmiechem wszedł do klasy, zostawiając mamę z tyłu. Kobieta zaraz już rozmawiała z wychowawczynią tejże grupy. Chłopiec jednak nie słuchał ich, zbyt zainteresowany oglądaniem klasy. Kilkanaście dzieci, gdzie w większości były to dziewczynki, siedziało w okręgu, na dywanie, znajdującymi się za rzędami małych ławeczek. Część z nich wesoło gawędziła, a inni siedzieli cicho, rozglądając się przestraszenie. W samym środku koła stało krzesło, które najpewniej należało do pani Alice. Nim zdążył choćby przyjrzeć się nowym kolegom, nauczycielka zwróciła jego uwagę.

– Miło mi cię poznać. Jestem Alice, a ty jak mniemam Simon – wyciągnęła rękę i uścisnęła tę chłopca. – Mam nadzieje, że ci się spodoba.

Chłopiec przytaknął i pożegnał się z mamą, która wyszła dopiero po chwili ze łzami w oczach. W końcu jej synek tak szybko dorastał...

– Słuchajcie, kochani – zwróciła się do klasy. Wszyscy umilkli i spojrzeli na panią Alice wielkimi oczyma. – Mamy kolejnego kolegę w grupie. Przywitajcie się.

Dzieciaki chórem odparły „Cześć.", na co rudzielec pomachał dłonią, uśmiechając się lekko. Razem z wychowawczynią usiedli w okręgu, kobieta zajęła krzesło na środku, a sześciolatek pomiędzy dwoma dziewczynkami. Jedna obgryzała paznokcie, a z kolei druga wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.

– Dobrze, kochani. Niech każdy się teraz ładnie przedstawi.

Tak więc każdy maluch mówił, coś o sobie, aż doszło do Simona, który podrapał się po głowie, nie zbyt wiedząc, co powiedzieć.

– Cześć. Jestem Simon. Mam sześć lat i prawie dwa tygodnie. Lubię ciastka.

Kilka dzieciaków zachichotało, ale rudy jak to on kompletnie się tym nie przejął. Przyszła pora na dziewczynkę po lewej, która widząc wzrok wszystkich skupiony na niej, wstała i uciekła, płacząc. Chłopiec tylko wzniósł oczy do nieba, bo czy tak trudno wydukać imię.

Nauczycielka przeprosiła dzieciaki i kazała kontynuować, sama wychodząc za płaczką. Simon nie słuchając przedstawiania się, rozglądał się po twarzach, z którymi będzie musiał być w grupie. Przejeżdżał uważnie wzrokiem po każdym, aż nie spojrzał na lewo, gdzie zobaczył tego wstrętnego złodzieja, którego wcześniej przysłoniła płaczka i zagotował się ze złości.

Kaszlnął mało subtelnie, zwracając uwagę blondyna, który widząc płomiennowłosego wykrzywił buzię. Nie chciał, by ten dureń – a w jego wykonaniu duleń – znów go, o coś oskarżał.

– Cześć, złodzieju cudzych rzeczy – przywitał się, dumnie unosząc podbródek.

– Cześć, ludy, oskalżycielski człowieku.

Mierzyli się groźnym – jak przystało na sześciolatków – wzrokiem. Bojowy nastrój udzielał im się, dopóki Simon nie usłyszał szeptów z naprzeciwka. Przeniósł wzrok na dwóch chłopców, siedzących po przeciwnej stronie. Wyglądali tak samo, co było trochę przerażające, bo rudy nigdy nie widział bliźniaków, a pierwsze co pomyślał to to, że są klonami.

– Marchewa! – wykrzykiwali na zmianę, powodując jeszcze większy gniew u chłopca. Uśmiechali się wrednie, wyśmiewając jego włosy.

Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc ich. Nigdy nie narzekał na swoje włosy, a wręcz lubił je. Miały kolor jak zachodzące słonce, które on uwielbiał oglądać wieczorami, na schodach przeciwpożarowych, na swoim osiedlu. Już chciał się im odgryźć, gdy wyprzedził go blondyn.

– Cicho bądźcie, dulnie! Lozmawiamy!

Bracia tylko głośniej się zaśmiali, a rudy zdziwił się, że postanowił się wtrącić. W końcu ich znajomość nie zaczęła się idealnie ani nawet dobrze. Blondyn założył ręce na piersi i patrzył gniewnie na bliźniaków, którzy tylko tępo chichotali. Jeden z nich, który nie miał kilku zębów spoglądał to na niego i na blondyna, zaczynając się jeszcze głośniej śmiać.

– Powiedz rower, Eliot – zwrócił się do blondyna z coraz większym uśmiechem.

Eliot – dowiedział się przynajmniej imienia – tylko się lekko zarumienił i odwrócił głowę w bok. Patrzył się w okno nic już nie mówiąc, aż chłopcy przed nimi zaczęli wydawać dziwne dźwięki albo naśladowali w chamski sposób to jak sześciolatek wymawia niektóre wyrazy. Simon poczuł się zobowiązany do pocieszenia go, po tym jak tamten stanął chwile temu w jego obronie. Chociaż zrobił to tylko, by kontynuować kłótnie z piaskownicy.

Drzwi się ponownie otworzyły, pani Alice mówiła coś na ucho zapłakanej dziewczynce. Simon widząc powrót płaczki – na jej widok znów wzniósł oczy do nieba – przysunął się do Eliota, a całe opuchnięte od łez dziewczę zajęło teraz miejsce między nim a obgryzającą paznokcie koleżanką.

Zastanowił się chwile i nagle do głowy wpadł mu świetny pomysł, zapomniał nawet o okropnie gryzącym swetrze, wykonanym w czeluściach piekieł. Wyciągnął z plecaczka paczkę ciastek i podsunął dyskretnie przed okiem nauczycielki w stronę ciągle zawstydzonego blondyna. Tamten niepewnie wziął jedno i ugryzł. Miętolił chwile łakoć w ustach, by zaraz lekko się uśmiechnąć i podziękować nowemu koledze.

Simon, jako że był dzieckiem, a dzieci nie były zbyt pamiętliwe w kłótniach, a co dopiero subtelne zapytał blondyna o coś, co w sumie zmieniło sporo w jego życiu. O czym zresztą miał się dopiero przekonać.

– Mam więcej ciastek. Będziemy przyjaciółmi, złodzieju?

Zielonooki przestał wysłuchiwać niemiłych szeptów i wyśmiewania z jego mówienia oraz „Marchewy" i otworzył szerzej oczy, by zaraz uśmiechnąć się szeroko, przybijając piątkę z rudym. Nigdy nie miał prawdziwych przyjaciół, a zawsze o nich marzył.

– Okej.

***
Drugi uhuhu. Mogę dodawać co niedzielę.

Btw, lepsze są późniejsze rozdziały - tak na pocieszenie.


PrzyjacieleWhere stories live. Discover now