Wolność Wioski

14 2 9
                                    

Drzwi odtarły się z hukiem wywarzone przez żołnierzy pchnięciem zabiłem od razu 2 (najpierw mieczem doskoczyłem do pierwszego wbiłem miecz w brzuch i wykorzystując siłę rozpędu wbiłem nuż w pierś następnego), niestety nic nigdy nie idzie perfekcyjnie...
2 halabardy próbujące wbić się w moje ciało skutecznie uniemożliwiły mi dalsze natarcie. Jedna z nich uszkodziła mi zresztą ramię. Odskoczyłem. Wyjąłem nóż do rzucania z zapaska, rzuciłem do w przeciwnika, pomyślałem ze zostało mi ich tylko 2, rzuciłem i nóż przeleciał przez szparę w hełmie, nie będzie mi już więcej przeszkadzał. Zobaczyłem łuczników, momentalnie padłem na ziemie, ufff jak by jeszcze sekund miałbym 2 piękne dziury w klacie. Halabarda jednak nie czeka, perfekcyjny cios, naprawdę, przeciąłby mnie w pół bez problemu. Jednak niema tak łatwo, przetoczyłem się na plecy, wstałem wykonując obrót zakończony trafieniem w cel mieczem. Cios miał taką siłę, że nie dało się go zablokować, przeciąłem halabardę w pół. Zostali łucznicy, strzały leciały w moim kierunku jednak udało mi się je odbić. Widząc to strażnicy, stali jak słupy soli i rzucili na ziemię łuki
-proszę nie zabijaj...
Podszedłem bez słowa połamałem łuki, zabrałem całą broń.
-nie wchodźcie mi w drogę bo zabije jasne?
-tak
-super
Wyszedłem z pomieszczenia. Zobaczyłem żołnierzy poddających się.
-poddajemy się ta walka niema sensu jak mamy wygrać jeśli ty odbijasz nawet strzały? - zapytał jeden z nich najwyraźniej ich nieformalny dowódca, a może formalny?
-przyjmuje kapitulacje, zostawcie tu broń i uciekajcie bo zabije
-tak jest!
Zostawili broń sobie poszli jak kazałem.
No dobra spróbujmy cos z tym zrobić. Położyłem rękę na stosie mieczy. Wypowiedziałem chyba jakieś zaklęcie. Zmieniłem się w cień, a miecze przestały istnieć. Hm całkiem całkiem. Ciekawe co jeszcze umiem, takie myśli przeleciały mi przez głowę. Teraz myślę ze było lepiej wszystkich nie poznawać. Wstałem zdań już nieistniejącego stosu i powiedziałem do siebie: eh dobrze teraz trzeba się zająć żołnierzami. Wyszedłem z pomieszczenia zszedłem po schodach.
- STAĆ! - ktoś krzyknął, odwróciłem się w kierunku głosu. Zobaczyłem 3 zbrojnych
- czego chcecie? Nie chce już was zabijać.
- mimo wszystko jesteśmy lojalni skorpion, żołnierz nie zdradza!
- szanuje wasz honor i dla tego daje wam jeszcze jedną szansę.
- mimo wszytko, nie
- a więc dobrze - stanąłem w pozycji bojowej, ale nie wyjąłem miecza ani noża. Postanowiłem ich oszczędzić. Halabarda przeciwnika nadleciała z góry. Jednak nie tak łatwo. Przesunąłem się lekko w prawo, ręką przesunąłem ostrze przeciwnika. Kopnąłem go w głowę, ogłuszając go. Dwóch następnych było osłupiałych jednak dalej pamiętali i tym po co tam byli. Zaatakowali synchronicznie, widać ze to doświadczeni wojownicy walczący od dawna razem. Jeden z nich pchną miecz w moją stronę w tym samym monecie drugi ciął w kierunku mojego lewego ramienia. Miecz przesunąłem w prawo przez co przeciwnik stracił równowagę. Gdy upadał uderzyłem go tą samą prawą ręką w szczeknę. W tym samym czasie schyliłem się głęboko unikając cięcia od razu uderzyłem przeciwnika w nadgarstek z taką siłą ze toporek porostu mu wypadł, następnie uderzyłem go kopciem w również w szczękę. Gdy przeciwnicy upadli porostu stanąłem normalnie.
- to była dobra walka. - po wypowiedzeniu tych słów ruszyłem w kierunku karczmy.
Idąc przez miasto myślałem czy na pewno dobrze zrobiłem oszczędzając tamtą trójkę. W końcu mogą chcieć się zemścić za przegraną, miałem nadzieję, że jednak nie. Widziałem patrzących przez okna niektórych mieszkańców. Szedłem nieśpiesznie dosyć. Gdy jednak dochodziłem do tawerny słyszałem krzyki pijanych żołnierzy, no może kilka trzeźwych głosów też było. Jednak najbardziej nie podobała mi się treść kilku z nich. Zacząłem biec. Gdy dobiegłem do drzwi nie otworzyłem ich tylko wykopałem w locie, wyjąłem noże i bez ostrzeżenia zabiłem 4 oprawców kelnerki. Rzuty były idealne podcięcie  żyły w szyi przy pierwszym przeciwniku a drugi dostał w szyje centralnie tym sposobem w nożami zabiłem 4. Przetoczyłem się po ziemi gdy jej dotknąłem wyjąłem po drodze miecz i nóż do walki.
- radzę się nie ruszać bo nie ręczę za siebie - powiedziałem grobowym tonem. Tawerna zamilkła.
- a ty to niby kto żeby nam rozkazywać hę? - zapytał najwyraźniej sierżancina. Podszedłem do niego.
- twój niedoszły zabójca
- ha! Śmiechu warte zaraz cię...
Walnąłem go w szczękę tak ze przeleciał kilka metrów.
- zewrzyj japę, a reszta poszoł won mi stąd bo zarżnę jak psa!
Kilku popatrzyło po sobie.
- BIJ ZABIJ!!!! - rzucili się na mnie. Zobaczyłem ze są bez broni jako takiej więc swoją szybko  schowałem i zrobiłem unik. Podciąłem przeciwników kopniakiem, wyskoczyłem w górę, gdy byłem w najwyższym punkcie kopnąłem obydwiema nogami powalając przeciwników i wykorzystując siłę rozpędu walnąłem w leżących przeciwników dobijając ich. Wstałem z podłogi i powiedziałem:
- proszę szanownie wypierdalać bo zaraz mnie szlag trafi. - tym razem posłuchali i wybiegli z karczmy. Wyszedłem za nimi.
- STAĆ! Ustawcie się w rzędach! - popatrzyli na mnie zdziwieni ale wykonali rozkaz.
- oddelegujcie dowódcę z pośród was!
- ale przecież mamy dowódców więc po co? - zapytał jeden.
- nie, nie macie, zabiłem ich, wszystkich.
- ale jak... - powiedział inny.
- mieczem i nożem.
- dobra a więc ja będę dowódcą! - krzyknął trzeci wychodząc przed szereg. Podszedłem do niego.
- jak masz na imię?
- Daron
- dobrze więc Daronje, weźmiesz te oddziały, wyjedziecie z miasta i nigdy tu nie wrócicie. Ja odjadę tak samo jak wy tylko w innym kierunku. Więc nie macie tu czego szukać. Lecz jeśli kiedykolwiek się tu znowu pojawicie, wy jako klan skorpiona, i ja się o tym dowiem zarżnę wszystkich którzy wydali ten rozkaz, przekazali ten rozkaz, i tych co go wykonali i nie żartuje.
- widać
- wiem
- natychmiast?
- tak
- dobra chłopaki zabieramy się stąd! - rozległ się smętny, ale potwierdzający pomruk. Wyszorowali z wioski i ruszyli na północ, do  Biringam.
Odprowadziłem wzrokiem zastępy wroga.
- ehhh, zaraza. - powiedziałem do siebie
- dziękuję. - powiedział ktoś za moimi plecami. Odrzuciłem się i zobaczyłem tamtą kelnerkę.
- niema problemu, taka praca.
- a jaka płaca?
- żadna wracaj do pracy.
- ale jak ci się odwdzięczę? - podszedłem do niej i spojrzałem w oczy.
-żyjąc dobrze i wykorzystując to ze ocaliłem ci to życie do robienia czegoś dobrego nawet najmniejszych rzeczy ale bądź dobrym człowiekiem tak najlepiej mi się odwdzięczysz - patrzyła na mnie zdziwiona i zaskoczona. Odsunąłem się.
- żyj dobrze
- nawzajem - odpowiedziała dalej zaskoczona i lekko dukając. Przeszedłem koło niej, wyjąłem kolejne noże do rzucania włożyłem je do pochw. Cały czas idąc wyjąłem bukłak łyknąłem wody, schowałem go i wyjąłem kiełbasę którą od razu zjadłem. Po drodze uzupełniłem zapasy w sklepie. Szybkim kroki kierowałem się w kierunku południowego wyjścia z wioski. Zajrzałem do krawcowej.
- dzięki za świetny płaszcz pewnie się nigdy nie zobaczymy ale do zobaczenia.
- a spróbuj u kogoś innego kupić płaszcz to ci pobije linijką!
- dobrze dobrze - Zamknąłem drzwi i odszedłem. Miłem już nigdy nie wrócić do tego pięknego miejsca.





Tak wiem wiem nie było długo rozdziału ale zamiast pisać na wattpadzie pisałem wątki na serwerze roll play na discordzie i to mi wene pochłamiało ale teraz będzie moze lepiej xD

Wojownik Cienia: PowstanieWhere stories live. Discover now