Wesołych Świąt ***

32 2 1
                                    

Zima w Tivoli. Jak ją sobie wyobrażałem? Miasteczko całe pokryte białych puchem. Drogi ledwo co przejezdne. Okoliczne lasy zaśnieżone. Codziennie nowe dostawy śniegu. I wiecie co? Wcale się nie myliłem. Właśnie tak to wszystko wyglądało. Jak z bajki. Jak z każdego romantycznego świątecznego filmu. Coś magicznego. Sam do końca nie wiem, czy jestem romantykiem, ale to wszystko naprawdę wydawało się czymś niesamowitym. Czymś, co nie zdarza się w każdym miejscu na świecie. Miałem swój skrawek raju, a od kiedy poznałem Lukasa... Wszystko stało się o wiele piękniejsze.

W domu Helen i Gabe'a, u których mieszkałem, choinka stała już w salonie. Niedaleko kominka, na którym wisiały czerwone skarpety. Podobno stare jak świat ozdoby, pamiętającego jeszcze dziadka Gabe'a. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, ale lubiłem te jego historie, więc tylko kiwałem na nie głową. To były moje pierwsze święta z nimi. Ubieraliśmy choinkę razem. Jedna bombka się stłukła, okazało się, że trzeba było pojechać po nowe lampki, bo stare się przepaliły, ale efekt końcowy... był niesamowity. Dwumetrowa ogromna jodła wyglądała jak z bajki. Nie mogłem przestać się głupio szczerzyć, gdy na nią patrzałem. Konieczne było wspólne zdjęcie z choinką i gorąca czekolada po ciężkiej pracy. Na całe szczęście jeszcze zdążyłem ją wypić, bo musiałem uciekać do szkoły.

Ostatni dzień, zajęcia na 12, jakieś wspólne jedzenie, kolędowanie i te sprawy. Nie bardzo mnie to kręciło, ale w tym roku wszystko wydawało się lepsze. Po tym, co wszyscy przeszliśmy, należało nam się trochę oddechu i zapomnienia o wszystkich złych rzeczach. Przynajmniej tak uważałem.

Najbardziej jednak cieszyłem się, że już w szkole zobaczę Lukasa. Planowałem zaproponować mu wspólny spacer po szkole, ogrzanie się później przy kominku. Gabe i Helen mieli być poza domem przez całe popołudnie, więc okazja do przytulania by się znalazła. Jednak nie mogłem go nigdzie znaleźć. Okazało się, że najwyraźniej nie przyszedł dzisiaj do szkoły. Wysyłałem mu chyba z tysiąc wiadomości, na żadną nie odpowiedział. Dzwoniłem – nie oddzwaniał. Zaczynałem się naprawdę porządnie martwić.

Nie wytrzymałem do końca świątecznego poczęstunku w szkole i wybiegłem z niej, chcąc czym prędzej znaleźć się na farmie, na której mieszkał Lukas. Wciąż padający śnieg zdecydowanie nie ułatwiał mi drogi. W inne pory roku jeździłem na rowerze. Teraz nie było nawet takiej opcji. Zakopałbym się w śniegu i trzeba byłoby mnie ratować. Szkoda zachodu.

Nie zdążyłem dotrzeć do jego domu, bo w połowie drogi poczułem wibracje w telefonie. Z trudem udało mi się odczytać wiadomość tekstową.

#Tam, gdzie zawsze.#

Krótka, rzeczowa. Od Lukasa. Żadnego „przepraszam, że się martwiłeś, nic mi nie jest, spotkajmy się". Byłem zły. Naprawdę bardzo mnie zmartwił, a dobrze wiedział, jak bardzo się o niego bałem. Postanowiłem jednak dać mu szansę na wytłumaczenie się i skręciłem z wcześniej obranej drogi, by udać się bardziej na wschód, w stronę lasów.

Mieliśmy swoje miejsce. Chyba każda para ma takie. My pod tym względem nie byliśmy wyjątkiem. Niedaleko drogi, biegnącej tuż przy lesie, była opuszczona chatka. Często się tam chowaliśmy przed światem. Była osłonięta drzewami i jeszcze nikogo nigdy tam nie widziałem. Chyba naprawdę była zapomniana przez wszystkich. Osobiście bardzo mnie to cieszyło, bo byliśmy tam razem bezpieczni. Nikt nam nigdy nie przeszkadzał. Dlatego doskonale wiedziałem, że ten sms tyczył się właśnie tego miejsca.

Gdy docierałem powoli na miejsce, opady śniegu nieco zelżały. Teraz to dopiero było magicznie. Z nieba padały puszyste śnieżynki, każda inna. Delikatnie opadały na mój czarny płaszcz, zostając tam na kilka dłuższych chwil. Były piękne. Na moment zapomniałem o złości i zdenerwowaniu, chcąc uchwycić to piękno na zdjęciu. Wyjąłem więc telefon i nieco trzęsącymi się już z zimna dłońmi zrobiłem zdjęcie. Wyszło przepięknie. Byłem z siebie naprawdę zadowolony. Schowałem telefon i po kilku kolejnych krokach zauważyłem coś na śniegu, przy drodze. Przysypane dopiero co świeżą dostawą białego puchu, ale doskonale widoczne. Mieniące się na różne kolory tęczy... lampki. Tak, to na pewno były choinkowe światełka, byłem tego pewien. Podążałem za nimi, jak urzeczony. Jakby wskazywały mi drogę do celu. Do niego.

Czułem coraz szybsze bicie serce, wzmagające się z każdym kolejnym stawianym krokiem. I w końcu ujrzałem widok, który zaparł mi dech w piersiach. Wiedziałem, że zostanie ze mną już do końca. Na zawsze. Nigdy go nie zapomnę.

Lukas stał obok dużej choinki, obsypanej śniegiem. Pomiędzy jej gałązkami prześwitywały kolorowe lampki. Wiedziałem, że zrobił to dla mnie. Wiedziałem już, dlaczego go dzisiaj nie było w szkole i dlaczego nie odpowiadał na moje wiadomości i telefony.

Podszedłem bliżej, wciąż mając lekko rozchylone usta. Byłem zachwycony.

- Wesołych Świąt, Kochanie – szepnął, uśmiechając się do mnie w ten najbardziej uroczy na świecie sposób.

Miałem ochotę rozpłakać się ze wzruszenia. Nie macie nawet pojęcia, ile to dla mnie znaczyło. Czułem się dla niego taki ważny. Najważniejszy.

- Kocham Cię – zdołałem jedynie wyszeptać, nim objąłem go za szyję i pocałowałem. Czułem, że również był tym wszystkim podekscytowany. I dumny z siebie. I słusznie, bo miał do tego absolutne prawo. Sprawił, że te święta były najpiękniejsze ze wszystkich, które dotychczas obchodziłem. A każde następne miałem zamiar spędzać z nim. Z moją miłością.


WESOŁYCH ŚWIĄT! <3

Tam, gdzie zawszeTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang