Biały kwadrat na czarnym tle

56 1 0
                                    

"Pamiętam, że na początku marca wróciła zima. Ludzie trzy miesiące ze łzami w oczach spodziewali się wiosny a dostali śnieżne zawieje."

BIAŁY KWADRAT NA CZARNYM TLE
------------------------------------------------------

Niespodziewane uderzenie strugi deszczu przywróciło mi względną przytomność umysłu. Szkła okularów są już kompletnie zalane, paczka papierosów przypomina namoczoną gąbkę, a mokre włosy zakrywają mi całe czoło. Już nic nie widzę, a poczerwieniałe uszy wprost pękają mi z bólu. Ścieka ze mnie gorzej niż z nagich drzew dookoła. Chodzę nerwowo w kółko i kurcze się chowając zziębnięte ciało pod płaszcz.
Znajduję ukojenie w myśli, że wszystko jest jedynie stanem przejściowym i za chwilę przestanie padać. Nadzieja to takie złudne uczucie. Powoli zaczynam rozumieć rozczarowanie ludzi, niedoszłym słońcem wiosny. Wiatr rośnie w siłę jakby, chciał zedrzeć asfalt pode mną.
Zataczam się. Chciałbym gdzieś przysiąść, ale ławki, które tu kiedyś stały usunięto. W pobliżu nie było żadnego miejsca, w którym mógłbym schować się przed rozszalałym żywiołem. Chowam zegarek do wewnętrznej kieszeni. Za pięć druga. Niebo coraz bardziej przypomina marmurową posadzkę. Ściemnia się i martwi mnie, że mogę zostać niezauważony, pominięty i zostanę w tym mieście na dłużej. Perspektywa ta nie byłaby niepokojąca, gdyby nie fakt, że nie mam już dokąd wrócić i ani centa przy sobie, by kupić ponownie bilet. Moje życie w tym mieście się skończyło. Przechodzą mnie dreszcze, puchnę i się rozdwajam. Przez chwile nawet wydaje mi się, że tracę przytomność, ale wciąż jednak stoję na nogach w strugach deszczu i zmuszam się do zachowania równowagi.
Machinalnie wracam myślami do ciepłych i suchych pomieszczeń. Najbardziej do takich z gorącą herbatą na stole przy wielkim kominku i jego tańczącymi płomieniami.
Niepotrzebnie pogłębiam kontrast, między tym, czego nie ma, a tym, co jest. Wiem, dlaczego tutaj stoję i co doprowadziło mnie do takich, a nie innych okoliczności, lecz pomimo tego nie czuję do siebie żalu. Nie mam prawa go odczuwać. Życie przypomina nieustanne wchodzenie do rozmaitych pomieszczeń, w których jest mnóstwo drzwi do wyboru. Przejście przez jedną wybraną futrynę do drugiego pokoju automatycznie wiąże się z tym, że nie ma już możliwości cofnąć się i wybrać raz jeszcze, dowiedzieć się jakie wnętrze kryło się za innym przejściem. Nie ma sensu żałować czegokolwiek, kiedy nie ma się porównania z czymś, co nigdy nie zaistniało. Jak długo już czekam ? Pięć minut, dziesięć, pół godziny ? Czas przepadł. Wycieram okulary skrawkiem rękawa i przez moment myślę, że woda przecinająca powietrze oczyściła mnie. Zakładam okulary ponownie na nos i rozglądam się na wszystkie strony. Cały widzialny świat spostrzegam tylko jako szare i niewyraźne kształty. Po chwili jednak ukazuje mi się oślepiające żółte światło. Ciężko mi określić dystans między mną a tym obiektem. Przypomina ruchomą latarnię. Czuję mdłości spowodowane otępiałą świadomością i wymiotuje. Dociera do mnie dźwięk zatrzymującego się tuż przy mnie długiego błękitnego pojazdu. Drzwi powoli się otwierają. Wycieram w popłochu usta i wtaczam się do środka przemoczony do suchej nitki. Mam wrażenie, że zostałem wyciągnięty spod lodowatej tafli na brzeg. Przeszywające uderzenie ciepła, nie jest w zupełności czymś w pełni przyjemnym. Wyciągam z kieszeni pognieciony bilet, jakbym niedawno wyrwał go wściekłym psom z pyska i wręczam go kierowcy.
Okulary zaczęły błyskawicznie parować. Zdjąłem je.
Mężczyzna siedzący za kierownicą przemawia coś do mnie, ale jego głos dobiega do mnie jakby z coraz większej odległości. Poczułem się niezręcznie, nie rozumiejąc jego słów. Liczyłem tylko na to, że bilet pomimo szkaradnego kształtu się nadaje i za chwilę będę mógł usiąść i odpocząć. Widzę, jak spogląda na mnie zaniepokojony koszmarnością mojego wyglądu, ale cóż na to poradzę. W głosie, jakim wymawiał ostatnie słowa, były jakieś dźwięki, które uderzyły o mój słuch szczególniejszą mocą. Najwyraźniej zrozumiał, że jestem obcokrajowcem i żywą gestykulacją pokazał mi, że mam przejść dalej. Przeciskam się pomiędzy siedzeniami, mijając zastygłych w bezruchu pasażerów przypominających posągi. Woda ścieka ze mnie strugami. W końcu odnajduję dwa puste fotele i rozbieram się z tego, co mokre i umieszczam niedużą skórzaną torbę pod nogami. Miałem w niej kilka dobrze zachowanych albumów ze zdjęciami i odręcznie napisane listy, które nigdy nie znalazły swojego adresata. Mam do nich pewien sentyment. Autobus ruszył. Rozgrzewam, jak tylko potrafię obolałe z zimna kończyny, przywracając im naturalne krążenie. Woda na moim ciele zaczęła mieszać się z wilgocią potu. Wszystko mnie swędzi, plecy, twarz, nogi, najchętniej zdrapałbym z siebie całą skórę. Zdejmuje dodatkowo szary i dosyć gruby golf i przez chwilę swędzenie ustępuje. Siedzę już tylko w starych ciemnogranatowych dżinsach i w białej koszulce.  Nie próbuje nawet zrozumieć, co mi się stało. Wiem, dlaczego tam wracam i nie czuję się z tym ani źle, ani też dobrze. To tylko kolejne wypalone ogniwo na łańcuchu przyczynowo-skutkowym.
Na szybie rozbijają się krople deszczu, jakby chciały ją wykruszyć i spotkać się raz jeszcze z moją skórą. To piękne- pomyślałem. Być oddzielony przezroczystym murem od tego, co chcę mnie dosięgnąć.
Wdycham gęste powietrze i nie skupiam się już na niczym. Doszedłem do punktu, w którym umysł został zawieszony i całkowicie zaabsorbowany przez świst rozpędzonego wiatru na zewnątrz i warkot silnika. W autobusie panuje grobowa atmosfera. Nie toczą się dyskusję, nikt się nie kłóci, nie śmieję. Ta cisza mi nie przeszkadza. Zawieszam głowę, czekając na sen.
Przebudziłem się, kiedy noc podniosła się z Ziemii i wszystko opanował mrok. Kiedy powoli docierała do mnie rzeczywistość, autobus się zatrzymał. Ludzie porywczo wstawali ze swoich miejsc, zabierając, to, co ze sobą wnieśli. Powoli zaczynali wchodzić nowi pasażerowie. Poprawiłem ustawienia krzesła, skrzyżowałem ręce i zamknąłem oczy.
-Wolne ?
Wzdrygnąłem się, spojrzałem w prawą stronę i zobaczyłem postać w brązowym płaszczu przeciwdeszczowym.
Wrzucił torbę do luki bagażowej nade mną i usiadł, nie czekając na odpowiedź.
Gapię się na niego i pytam ze zdumieniem.
-Włoch ?
- Tak.
Od tamtej chwili zaczęliśmy rozmawiać o mało istotnych sprawach typu opisywanie pogody. Wkrótce jednak nastąpił przełom w konwersacji.
- Od jak dawna byłeś w Montpellier ?
Zastanawiałem się przez chwilę.
- Przez kilka lat.
Wzruszył ramionami i ugryzł kanapkę z szynką.
- A dokąd się teraz wybierasz ?
- Wracam do Turynu, do rodziny.
Abercio przyjrzał się uważnie torbie pod moimi nogami. Odkręcił butelkę z wodą i wziął dwa duże łyki.
- Na jak długo wracasz ?
Na godzinę, miesiąc, rok, pięć lat ? Jakie to ma znaczenie.
- Na zawsze. - odparłem.
Przełknął to, co miał w buzi i zapytał.
-Dlaczego ?
Zaczęły irytować mnie te bezpośrednie pytania. Z pewnych powodów, które sobie ubzdurałem, nie chciałem odpowiedzieć na to pytanie szczerze. Nie chciałem poznać jego reakcji się, która mogła być różna. Od sztucznego współczucia po nagłą awersję. Jeżeli dobrze się nad tym zastanowić, nikogo nie można być pewnym, a zwłaszcza ludzi spotkanych przypadkiem. Zresztą, czy warto jest, się spoufalać z kimś, kto tak bezczelnie się dosiadł ? Pomimo tego nie chciałem swoją opowiastką doprowadzić do zakończenia rozmowy. Czas wtedy płynie szybciej.
-Stęskniłem się. - skłamałem.
Chyba wyczuł to, że jestem z nim nieszczery i zaczął prowadzić monolog, zapoznając mnie z coraz bardziej szczegółowymi informacjami na swój temat.
Zamknąłem się więc i biernie słuchałem, nie skupiając na tym uwagi. Pracowałem tu, pracowałem tam, będę robił to, robiłem tamto, przeleciałem tyle i tyle dziewczyn. Co mnie to wszystko obchodziło ?
Autobus się zatrzymał i Abercio pospiesznie poderwał się z miejsca.
-To mój przystanek, miło było cię poznać.
Kiedy wyszedł, poczułem jakąś niewymierną pustkę, jakaś irracjonalna samotność zaistniała w powietrzu. Dotarło do mnie, że tylko z tą osobą w tym pojeździe mogłem porozmawiać w zrozumiałym dla mnie języku. Lecz tak bardzo mnie irytowało jego wszechstronne chwalibórstwo, że ignorowałem jego i tę myśl. Kolejne posągi zajmowały pospiesznie miejsca.
Rozmowa z Abercio była w pewnym sensie prekursorem powrotu do wspomnień z kasyna le reve.
Za wszystkie zarobione pieniądze kupiłem żetony. Pięć purpurowych, kilka czerwonych i dwa czarne. Łącznie 6700 euro.
Całą sumę postawiłem na kolor czerwony.
-Jest Pan tego pewien ?
Zaoponowała młoda krupierka.
-Tak.
Wacikiem nasączonym alkoholem przetarła białą kuleczkę i zakręciła ruletką. Szanse były mniej więcej wyrównane. Biała kulka trafi na czerwony- podwoiłem swój dobytek, trafi na czarny-straciłem wszystko. Patrzyłem się na bordowy obrus na stole, kiedy dźwięk kuleczki odbijającej się w ruletce grał jakąś niezrozumiałą melodię. To wszystko trwało krótką chwilę, zaledwie moment. Wypadła czarna ósemka. Krupierka zagarnęła wszystkie krążki i uśmiechnęła się dyskretnie. Nie wiem, co mógł oznaczać ten uśmiech. Chciałem otworzyć usta, zaprotestować, ale nie było czemu się sprzeciwiać. Przegrany los to wszystko. Wróciłem do wynajmowanego pokoju w dzielnicy L'Hermitage. Nie szukałem żadnego zrozumienia, żadnej prawdy. Miałoby to w sobie tyle samo sensu co szukanie obrazów na pustych ścianach, w które wbijałem swój wzrok. To była okazja, którą zmarnował los, nie ja. Co mogłem zrobić ? Nie przyznałem się, nikomu do tego, co zaszło, kupiłem bilet i paczkę papierosów za pieniądze, które udało się jeszcze uratować, spakowałem się i odszedłem, bo to już było bez znaczenia.
Pokonaliśmy już około trzystu kilometrów.
Czuje jakby, teraźniejszość jeszcze się nie zdarzyła i istniała tylko przyszłość, z którą jadę się spotkać.
Po mojej prawej stronie na przeciwnym fotelu siedziała starsza kobieta z rękami ułożonymi na kolanach. Miała zamknięte oczy i boleśnie oddychała jakby, płuca desperacko domagały się coraz większej ilości powietrza.
Z każdą przemijającą minutą wydawała z siebie coraz głośniejsze dźwięki przypominające zepsute urządzenie elektroniczne, ale przecież odgłosy ciężkiego oddechu to mało znaczący problem wobec nicości.
Odwracam się do okna i obserwuje szybko zmieniające się obrazy jak w przyspieszonym filmie. Słońce niedługo zacznie wspinać się po horyzoncie.
Minęło trochę czasu, zanim oddech staruszki się uspokoił. Kiedy się obudziłem już, jej nie było. Ciepłe promienie wschodzącego światła rozgrzewały moje policzki. Wstałem z miejsca, aby rozprostować nieco kości. Było już jasno, a autobus był niemalże przepełniony. Przemykałem niewyspanym wzrokiem po pasażerach i wtedy doznałem szoku. Dostrzegłem Julię siedzącą kilka foteli przede mną po prawej stronie na krawędzi. To nie możliwe, aby to była ona i równie niemożliwe, że mogę się tak ponuro mylić. Rozpoznałem jej wygląd w ułamku sekundy. Porcelanowa- śniada skóra, wychudzone policzki palące się blaskiem różowych rumieńców i kolor włosów przypominający ziarnopłon wiosenny. Mój świat rozbijał się z hukiem o rzeczywistość. Osunąłem się z powrotem na miejsce i serce zaczęło mi łomotać jak opętane.
Przyspieszone tętno dudniło mi w czaszce, rozdrabniając mózg na coraz drobniejsze kawałki.
Radość ? Smutek ? Przygnębienie ? Neutralność ? Nie potrafię nazwać emocji. Czuję się jak zdezorientowane zwierzę w klatce. Zaschło mi w gardle. Czy mnie widziała ? Nie, z pewnością nie. Siedziała z małą dziewczynką na kolanach obok jakiegoś mężczyzny. Co za ponury absurd. Co ona tu robi i kim oni są ? Wyjrzałem ukradkiem zza siedzenia i ujrzałem, jak ten facet dotyka pulchną dłonią jej pięknych włosów. Chciałem zacząć krzyczeć ze złości, wytłuc szybę pięścią i cisnąć odłamkami szkła w niego. A tymczasem tłumię całą niesłyszalną rozpacz w sobie. Była miłością mojego życia, zasypiałem i budziłem się w jej objęciach, obsypywała mnie gorącymi pocałunkami w najmroźniejsze dni. Ile lat już minęło ?
Przestałem liczyć miesiące i dni, nie zwracałem uwagi na pory roku, przestałem wyrywać kartki z kalendarza odkąd przestała być jego częścią. To była miłość jedna, jedyna i wystąpienie jej w moim życiu było cudem, który szczerze doceniałem. Cała reszta innych odczuć, do innych kobiet byłaby obrzydliwie trywialna w porównaniu do uczuć, jakie do niej żywiłem. Jeśli ktoś myśli, że można kochać i być kochanym bez ograniczeń liczbowych to jest w okropnym błędzie. Prawdziwie kocha się tylko raz. Czuję się niepewnie jak łódź na burzliwym oceanie. Z trudnością powstrzymuję się od łez. Chyba się duszę. Zostawiła mnie, kiedy miałem dwadzieścia cztery lata. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego to zrobiła, jaki był ostateczny powód. Błagałem o wyjaśnienie, nawet najdrobniejsze. Zadręczałem się codziennie myślami o niej, o tym, co było i o tym, czego nie będzie. To wszystko zgasło tak szybko. Ludzie czasem wpadają w obłęd, jakieś dziwne objawy załamań nerwowych, halucynacji i urojeń. Czy to, co widzę jest, rzeczywiście prawdziwe ? Autobus poruszał się złośliwie powoli jakby, nadając dodatkowej dramaturgii. Uniosłem się z miejsca raz jeszcze i gasnącym spojrzeniem zobaczyłem ją ponownie. Zakręciło mi się w głowie. Mdlałem w każdej sekundzie i jednocześnie przytomniałem. Co ona tu robi ? Dokąd jedzie ? Nie rozumiałem nic. Tak samo, jak spotkałem ją przypadkiem w filharmonii string quartet, tak samo mogłem i tutaj. Nie było żadnej zależności. Coś, co jest, ultra nieprawdopodobne w tym świecie nie oznacza, że jest niemożliwe. Kiedy Julia mnie zostawiła, już wtedy straciłem wszystko. Nic już nie miało dla mnie wartości. Pieniądze ? Mieszkanie ? Stół, krzesło ? Kamień. Cały świat materialny przestał istnieć.
Zostałem napiętnowany cierpieniem, które tkwi we mnie boleśnie długo. Nie mogę na to patrzeć, nie mogę tutaj być !
Założyłem płaszcz. Chciałem się w nim ukryć jak wtedy przed deszczem. Cały drżę. Idę powoli w stronę drzwi, by zminimalizować podejrzenia. Chciałem przemknąć nierozpoznany przez nią. Gardło miałem ściśnięte i ledwo mogłem oddychać. Kiedy byłem tuż przy niej, coś podświadomego zwróciło moją głowę w jej kierunku. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zalałem się cały zimnym potem. Popatrzyła mi w oczy. Jej źrenice zrobiły się ogromne jak po atropinie. Widziałem w nich mój wszechświat, który kiedyś jeszcze istniał. Z jej twarzy momentalnie zniknął uśmiech. Miała wykręcone usta, jakby zobaczyła widmo, albo coś równie nadprzyrodzonego. Chciała chyba coś powiedzieć. Dziewczynka na jej kolanach rzucała się jej na szyję, a mężczyzna siedzący przy oknie czytał gazetę. Wyglądają jak rodzina. Nie mogę na to patrzeć. Nie mogłem przedłużać mojej obecności tutaj, to by było nie do wytrzymania.
-Zatrzymaj się !
Krzyknąłem do kierowcy drżącym głosem, ale najwidoczniej mnie nie zrozumiał. Był jedynie mocno zaszokowany.
-Zatrzymaj się !
Powtórzyłem głośniej. Nie panowałem już nad sobą. Zacząłem chaotycznie klikać w świecące się na desce rozdzielczej przyciski. Drzwi automatycznie się otworzyły i wybiegłem ze środka. Autobus odjechał, jakby nic się nie wydarzyło. Stoję na ulicy i nieruchomieję. Na chodniku ludzie wymijają się żwawym krokiem, rozmawiają, śmieją się, dyskutują. Samochody przejeżdżają tuż obok mnie. Miasto tętni normalnym życiem. Nie mam pojęcia, gdzie jestem. Widzę siebie w odbiciu szyb. Czuję, jakby pochłaniał mnie i unicestwiał ruch panujący dookoła. Nie chcę nic już nic wiedzieć. Maleńki samochód na mnie trąbi. Łapię się za głowę. Oni nie zrozumieją.....

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 17, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Biały kwadrat na czarnym tleWhere stories live. Discover now