Prolog

607 39 1
                                    

- Patrz na te, są idealne -Abigail, moja przyjaciółka, od kilkunastu minut próbowała mnie przekonać do kupna nowych szpilek. Przecież ona wie, że ich nienawidzę, po co ma tracić swoją energie na przekonywanie mnie i tak jej się to nie uda, ale ona ma w sobie tyle energii, jak nikt inny i jej to nie przeszkadza. Może kiedyś się nią ze mną podzieli.

Przed nami był rozpostarty katalog naszego ulubionego sklepu. Pokręciłam przecząco głową, jednak dla niej nie miało to znaczenia,musiała mi wcisnąć te cholerne buty i koniec. Jest taka uparta, jak sobie coś postanowi, to nie ma odwrotu, nawet jakby musiała iść po trupach do celu. 

Wiedząc co się szykuję postanowiłam zamówić jeszcze jednego drinka. Podniosłam dwa palce ku górze i pstryknęłam w nie, by chwilę potem ujrzeć przystojnego kelnera z uśmiechem jak milion dolarów.

Nazywa się chyba Jessie, ale nie dam sobie ręki uciąć. Pamiętam go z jednej imprezy zatańczyliśmy kilka dobrych kawałków, ale na tym będzie koniec, nie chcę wchodzić z nim w większe układy. Jednak muszę przyznać,że coś mi się w nim podoba, ale jeszcze nie wiem co. Może to ta burza fal nad jego wysokim czołem? A może jego niesamowity głos? A może uśmiech, który zwala wszystkie napotkane dziewczyny z nóg? Nie na mnie to nie działa.

- Co sobie życzysz kochana? - jego uśmiech.

- Poproszę kolejnego drinka - odpowiedziałam z udawanym uśmiechem. Działał mi na nerwy, bo za bardzo się do mnie przystawiał. Muszę to odnotować. 

*

- Jak tam w Nowym Jorku? - moja przyjaciółka, Santana, wyprowadziła się tam rok temu razem ze swoimi przyjaciółmi z roku. Lucy była na nią zła, że zostawiła nas same dla nowych przyjaciół i nie odzywała się do niej przez długi czas, jednak ja na to nie mogłam pozwolić, zaprosiłam obie panie na moje urodziny i pod koniec imprezy przytulały się po pijaku. Wyglądało to dziwnie, wręcz zachowywały się jak lesbijki, oczywiście nic nie mam do tych dziewczyn, ale Santana i Lucy nimi nie są i nią mają zamiaru być.

- Super! Wreszcie jestem spełniona, mogę robić to co chcę. Sam i Ginny są mili, więc nie mam problemu z lokatorami. A u Ciebie? - Santi, bo tak ją nazywam, chodzi do szkoły o charakterze artystycznym. Lubi śpiewać, tańczyć, rysować i grać na scenie, pomyłka, ona to uwielbia.

- Tęsknie za Tobą, może przyjedziesz odwiedzić twoją zapomnianą staruszkę? - to prawda tęskniłam, co prawda rozmawiamy codziennie minimum godzinę, ale to nie to samo, chciałabym z nią wyjść na zakupy, pogadać o chłopakach jak dawniej. Jest starsza i daje całkiem przydatne rady.

- Mam sporo pracy w tym tygodniu, ale zobaczę co mogę zrobić - mój uśmiech osiągnął wymiar maksymalny - jednak nie obiecuję, pamiętaj, że pani Cox jest straszną zołzą i zadaję nam tyle pracy na weekend'y jak nikt inny - zaśmiałam się.

*

- Nie ma mnie w mieszkaniu, przyjedź po klucze, podam Ci adres w SMS-ie - ciotka powiedziała to tak szybko, że ledwo ją zrozumiałam - Ale teraz muszę, muszę.... iść.

Rozłączyła się. Dziwne. Dawno się tak nie zachowywała, ostatni raz... po wypadku moich rodziców. na to wspomnienie łzy nabrały mi się do oczu. Miałam wtedy 12 lat, kiedy do mojego pokoju weszła zapłakana ciotka Harriet z rozmazanym makijażem po całej twarzy, przytuliła mnie i oznajmiła, że moi rodzice mieli wypadek i go nie przeżyli.

Załamałam się, dlatego ciotka zapisała mnie do psychologa, tam nauczyli mnie jak radzić sobie z własnymi problemami. Teraz często rozwiązuję zmartwienia swoich przyjaciół. Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie miło jest mieć świadomość, że dzięki tobie na czyjejś twarzy pojawia się uśmiech. Wtedy również przeprowadziliśmy się do Kalifornii. 

Pobiegłam na przystanek autobusowy, z skąd na parę minut odjeżdżał autobus na wskazane przez ciotkę miejsce. W środku pojazdu było ciasno i o mały włos jakiś dorodny mężczyzna mnie nie przygniótł swoim masywnym ciałem. Wygląda na to, że będę miała fajny przejazd.

Aby skrócić sobie czas, patrzyłam na twarze ludzi gnieżdżących się tutaj wraz ze mną . Dziewczyna w kucyku, koleś z tatuażem na karku, starsza pani z siwimy włosami, chłopak z farbowaną fryzurą, dziewczyna w krótko ściętych blond włosach i mocnym makijażem, ulizany dwudziestolatek, nastolatek w klubowym stroju. Nikt ciekawy.

Wreszcie kierowca otworzył drzwi i mogłam spokojnie wysiąść z tego autobusu, przynajmniej tak na początku myślałam, bo chwilę potem jakaś grupka ludzi staranowała mnie idąc w przeciwnym kierunku niż ja. Było już ciemno dawno zapadł zmrok, musiałam sobie poradzić w drodze tylko starymi latrami, które miły oświecać to przerażające miejsce.

Skręciłam w uliczkę, która prowadziła na skróty do miejsca, w którym miałam spotkać się z ciotką. Dziwne miejsce wybrała, najbrudniejsze w całym mieście. Nigdy tego nie zrozumiem, dlaczego akurat tutaj jest, a nie na posterunku, gdzie zwykle wykonuje swoje obowiązki. Tak, ona jest kimś w rodzaju policjantki, ale nie całkowicie.

Zbliżałam się wielkimi krokami do ciotki i wtedy usłyszałam wycie policyjnych syren. Doszłam pod wielki opustoszały plac i ujrzałam kilkunastu policjantów na terenie wyznaczonym przez taśmy, coś tu się stało.

- Gdzie mogę szukać Harriet Jonson? To moja ciotka i kazała mi przyjechać tu po klucze - podeszłam do jednego mężczyzny w mundurze.

Przeskanował mnie dokładnie wzrokiem i wskazał w kierunku, gdzie już ją zauważyłam.

- Dzięki - rzuciłam szybko i pomaszerowałam szybkim krokiem w kierunku szarego bloku, jednak coś zwróciła moją uwagę.

Czarny worek wyrósł mi pod nogami. Spojrzałam w bok, zanim zorientowałam się co to może być.

O cholera.

 

_______________________________________________________

Jeśli to czytasz to wiedz, że Cię kocham, miło mi, że ktoś zechciał to przeczytać...

To jest prolog, mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Rozdział 1 dodam 1 września, a do tego czasu chcę zdobyć trochę czytelników xx

Zmrok [Michael Clifford]Where stories live. Discover now