LIST DO PRZYJACIELA

15 0 0
                                    

Drogi Władysławie.

W pierwszych słowach mego listu pragnę wyrazić ogromne uznanie dla Twojej pracy. W zeszłym tygodniu czytałem w „Witrynie" o Twoich dokonaniach. W całym Poznańskiem o Tobie głośno.

Piszę do Ciebie, ponieważ niedawno przeżyłem coś dziwnego. Nie potrafię tego nazwać. Trochę się boję. Pomyślałem, że może Cię to zainteresować ze względu na dziedzinę, którą się zajmujesz. Może będziesz potrafił mi jakoś pomóc.

Mieszkam wciąż w tym samym miejscu, przy Północnej. Pracy nie zmieniłem. Zawsze chodzę tą samą drogą. Wychodzę z domu, idę przez rynek i potem Leszczyńską, aż na stację. W drogę powrotną również tak samo. Jakiś czas temu, gdy wracałem już do domu, przyglądałem się temu staremu sierocińcowi, który siostry prowadzą. Pokazywałem Ci go, kiedy bawiłeś u mnie ostatnio. Możesz nie pamiętać, bo to dawno było.

Teraz strasznie tam mają. Płot pokrzywiony, na nim stara siatka, a ogród to już zupełna katastrofa. Nie spodobałoby Ci się to Władysławie. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego nikt o niego nie dba. Suche badyle z ziemi wystawały, potłuczone, stare doniczki porozwalane wszędzie. Całkowity ugór. Jedyne drzewko, które się ostało na tej posesji to niewielka wiśnia, ale i ona wyschnięta, chora i skarlała.

Budynek również w stanie opłakanym. To ponoć kiedyś był piękny pałac. Nawet ci z Czacza mogli nam pozazdrościć. Teraz wszystko w ruinie. Tynk odpada, rynny pordzewiałe, wypaczone, brudne okna. Właśnie w jednym z nich, jakiś czas temu zobaczyłem siedzącego chłopca. Strasznie wyglądał. Był smutny, chyba niedawno płakał. Patrzył mi prosto w oczy. Ukłoniłem się delikatnie i poszedłem dalej. W nocy nie mogłem spać. Myślałem o nim. Strasznie ubolewałem nad jego losem. Pomyślałem nawet, że przy okazji najbliższych świąt wesprę siostry jakimś datkiem. Może to dzieciakom by pomogło.

Kolejnego dnia też go zobaczyłem. Znów mi się przyglądał. Zdziwiłem się, bo godzina była wieczorna i Leszczyńską chodziło bardzo dużo ludzi. On jednak patrzył ciągle tylko na mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku. Trochę się dziwnie poczułem, ale przystanąłem i zacząłem mu się przyglądać. Wtedy zobaczyłem, że poruszał ustami. Chyba coś mówił, ale ja nic nie słyszałem. Po chwili położył dłoń na szybie i nie spuszczając ze mnie wzroku zaczął w nią uderzać. Nikt na to nie zwracał uwagi. Nikt na niego nie spojrzał. W pewnym momencie jednocześnie przestał uderzać i mówić. Wzrok miał wciąż ten sam i patrzył prosto na mnie. Na brudnej szybie namalował palcem kółko i zamarł w bezruchu tak, jak wcześniej. Tamtej nocy znowu nie mogłem spać. Myślałem, że może jest chory albo że coś mu się dzieje.

Najważniejsza rzecz stała się trzeciego dnia. Wszystko wydarzyło się dokładnie tak samo. Ludzi było dużo, a on patrzył tylko na mnie. Tym razem jednak zaczął walić w szyby z taką siłą, że rama okna zaczęła drżeć. Minę miał straszną. Wyglądało jakby krzyczał, lecz ja nic nie słyszałem. Nagle jedna szyba pękła. Przestraszyłem się wtedy i poszedłem tam. Wszedłem na werandę tego sierocińca i zapukałem, ale nikt nie otwierał. Kiedy nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi, poczułem uderzenie lodowatego powietrza. Na dworze było ciepło, bo mieliśmy wtedy maj, a to było jak podmuch zimnego wiatru. Na szczęście za chwilę uczucie zziębnięcia przeszło, a do drzwi podeszła siostra. Powiedziałem jej o wszystkim. I tu, Władysławie, rzecz dla mnie najdziwniejsza. Ona mi powiedziała, że to niemożliwe, bo one prowadzą sierociniec, ale tylko dla dziewczynek i że żadnego chłopca tam nie ma na pewno. Jak jej zagroziłem, że przyjdę z milicją, to stwierdziła, że nie ma problemu, bo chłopców tam żadnych nie ma. Wyszedłem i postanowiłem, że następnego dnia rano zawiadomię władze.

Tamtej nocy spałem nad podziw dobrze. Zasnąłem od razu po przyjściu do domu, a sen miałem tak mocny, że prawie zaspałem do pracy. Gdzieś się paliło i obudziła mnie syrena strażacka. Nie zdążyłem pójść na milicję, bo musiałem biec na stację. Okazało się, że paliło się właśnie w tym sierocińcu. Przed budynkiem stały siostry i kilka, może kilkanaście dziewczynek. Kiedy wracałem z pracy, było już po akcji. Kilku strażaków z OSP porządkowało teren. Powiedzieli, że nikt nie ucierpiał. Budynek spalił się prawie całkowicie, ale wyobraź sobie, że ta pęknięta szyba, w którą uderzał chłopczyk była wciąż na miejscu. Zostało nawet to kółko, które narysował.

Wiem, że brzmi to dziwnie Władysławie, ale tak było na prawdę. Ja się czuję dobrze, choć co jakiś czas myślę o tym zdarzeniu. Nikomu o tym jeszcze nie powiedziałem. Myślisz, że powinienem? Tymi słowy chcę się pożegnać. Zasyłam serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i Małżonki. Niecierpliwie oczekuję również na Twą odpowiedź.

– Edward Bednarczyk



LIST DO PRZYJACIELADonde viven las historias. Descúbrelo ahora