Słodka blondynka i jej słodkie wargi... Chyba nawet mi się podoba, chyba nawet podoba mi się to co robi. Oddaję się temu uczuciu, zupełnie zapominając gdzie jestem i to, że jeszcze dzisiaj  zostawiłem swoja matkę i brata. Jakie to ma teraz znaczenie?

  Taniec trwa, ludzie jak w transie poruszają się w rytm muzyki. Dziewczyny przeważnie skupiają się  w grupkach, a wokół nich krążą faceci, jak sępy szukają zakąski. Padlina, nieświeże mięso.

  W pomieszczeniu jest gorąco, duszno, aż zaczyna mi się kręcić w głowie. A może to od trunków, nie wiem. Nie wiem co się ze mną dzieje. Tak zahipnotyzowała mnie ta muzyka, że i ja ulegam i wtapiam się w tłum. Odchodzę od blondynki, idę do baru.

    Kątem oka dostrzegam (mięso!) śliczną dziewczynę w bordowej sukience, a wokół niej trzech mężczyzn. Dziewczę jest z koleżankami, ale grupka pijanych chłopaków oddzieliła je. Patrzę jak próbują wyminąć ich, jak chcą znów tańczyć obok siebie, ale mężczyźni nie reagują, rozdzielają je niczym mur. Napastliwie wgapiają się w koleżankę, posyłają zalotne uśmieszki, a co odważniejsi proszą do tańca. Dziewczyna kręci głową, jej twarz wyraża smutek, jakby chciała przeprosić za odmowę, jednak widzę w jej oczach jednocześnie strach i obrzydzenie. Ona nie chce, przechodzi mi przez głowę, nie chce tu być.

  Do grupki dziewczyn podchodzi kolejny amant - starszy, na oko trzydziestoparoletni grubas z nażelowanymi na jeża włosami i koszulką polo. Nie trzeba zgadywać, że w jego głowie huczy disco. Z każdym wersem zagranicznej piosenki jest bliżej przestraszonej dziewczyny, ta cofa się, ale tłum nie pozwala jej uciec. Jak bezbronna łania, rozgląda się, bo wie, że nie uniknie zagrożenia, jest po prostu za późno.

   Disco-polowiec wyciąga spoconą dłoń i prosi (mięso!) niewiastę do tańca. Ta odmawia, ale tłuścioch nie daje za wygraną. Łapie ją za nadgarstek i pociąga do siebie. Nie ma wyboru - ona musi z nim zatańczyć. Mężczyzna kładzie swoje ogromne łapy na jej talii, wzrok ma utkwiony w jej wyeksponowany biust, oblizuje wargi.

  Zabawa wrze! Z klubowych głośników dudni jakaś biesiadna piosenka, którą każdy zna, nawet kiedy nie chce znać. Młodzi i starsi bawią się, śpiewają, piją.

  I tylko ja to widzę - a przecież nie chcę!

  I tylko ja reaguję - a może nie powinienem? Może on nie ma złych intencji, jest pijany i nie wie co robi? To dlatego jego ręce lądują co raz niżej i niżej... A ona cofa się, a raczej próbuje to zrobić, a jej oczy wrzeszczą: zabierz te ręce, zabierz ten wzrok, kurwa, zabierz!

  I tylko ja to słyszę. Klub świętuje - to jutro rano śmierć zbierze żniwo, to dzisiaj się bawią, a jutro będą martwi. To jutro będą zgonować, rzygać i z bólem głowy bełkotać, że to ostatni raz. Jakie jutro? Jest teraz, jest ta chwila, ta impreza, ta dziewczyna, ta zabawa. Nie ma jutra, nie ma, moi drodzy, moi kochani, przyszłości - nie dla młodego pokolenia.

A może dziś jest jutro? Która godzina? Może jest już po północy i nadeszła śmierć?

Dla dziewczyny na pewno.

  Piję drinka dla odwagi i zmierzam w ich stronę. Tłum utrudnia mi zadanie, ciągle wpadam na rozszalałą młodzież, na samotnych samców alfa, którzy obserwują piękne i niedostępne dziewczyny - laski, wyuzdane, zgrabne, seksowne. Nie ta liga, panowie.

(Dziewczyny? A może mięso? Laski? A może jednak zrobią laskę? Mają nadzieję, pierdoleni optymiści, mają ją i nie rezygnują.)

  Dokładnie jak nasz bohater, disco-polowiec. Coś mówi do nieznajomej, stara się przekrzyczeć słowa "Despacito" i imprezowiczów, ogarniętych szałem piosenki. Dziewczyna niechętnie odpowiada, wciąż się stara zakończyć taniec, wyrwać się, ale on jest silniejszy. Kładzie jej dłoń na swoim torsie i przyciska ją.

  Materializuję się obok i potrącam ramieniem. Na twarzy mężczyzny pojawia się grymas, jego świński wzrok świdruje mnie, a jego mięśnie prężą się. Jeszcze raz się przepycham, a kiedy udaje mi się stanąć miedzy nimi, uderzam kolesia w szczękę.

Ej, ej, ej! Słyszę za sobą tubalny głos. O, proszę, ludzie jednak reagują na przemoc, kto by pomyślał?

  Moja pięść ponownie ląduję na twarzy, a konkretnie nosie klubowicza. Ktoś mnie odciąga od niego, ktoś krzyczy, ktoś piszczy, w głośnikach kończy się refren "Despacito", ktoś mnie uspokaja, a ja ma w głowie jedną myśl.

  Zabiję go, niech i on poczuje się martwy, mięsem, padliną. Może wtedy zabierze ten wzrok, zabierze te ręce, może wtedy...

  Ochroniarz wyrzuca mnie na zewnątrz, Piotr i moja ex zostają, chyba nawet nie zauważyli całej tej sytuacji. Wstaję na nogi, otrzepuję się z piachu, chociaż tyle pozostało mi z godności. Zamawiam taxi, zapalam papierosa.

  Ktoś do mnie podchodzi. Mrużę oczy. Sukienka w kolorze czerwonego wina, włosy ciemne - potargane, rozmazany makijaż.

Dziękuję mówi Aga, ta z pod dwudziestkipiątki.

  Dociera do mnie kogo dzisiaj uratowałem. (Uratowałem?!)







Miasto bez ciebie / Taco HemingwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz