Próbka pierwsza

3 0 0
                                    


-Wygląda Pan niczego sobie, Panie Johnson. Dziwię się, że żona zdradzała Pana na prawo i lewo. -Białe, sztywne prześcieradło powędrowało do góry a zaraz po chwili opadło na miejsce wyjściowe wydając przy tym szorstki szelest.
-W zasadzie... Jest to całkiem zrozumiałe, proszę zapomnieć o tym, co mówiłam. -X kopnęła maszynę do przepompowywania formaliny, która już lata temu przestała reagować na tak subtelne bodźce jak wciśnięcie guzika. Niemalże przedwojenny sprzęt wydał z siebie niskie sapnięcie zupełnie jak gdyby był starym psem pogrążonym w najgłębszej drzemce a jego właściciel nieopatrznie trącił go nogą. X w gruncie rzeczy bardzo lubiła swoją pracę. Należała do tej niewielkiej części populacji, której naprawdę nie przeszkadzało przebywanie wśród pustych skorup ludzkiej egzystencji. Co odważniejsi lub chcący bardziej zaimponować towarzystwu mogą przechwalać się, że widok martwych ludzi nie szokuje ich ani nie przeraża. Każdy boi się śmierci i nikt nie lubi, gdy przypomina mu się, że w swoim czasie przyjdzie taki dzień, w którym i on wyląduje na zimnym, metalowym stole balsamisty będąc pieczołowicie przygotowywany do swojej ostatniej podróży. X ceniła sobie tę pracę z wielu powodów, jednakże największe znaczenie miały dwa. Zawsze było tutaj spokojnie. W jej czterech ścianach. Zimnych, murowanych ścianach, z których w niektórych miejscach kruszył się tynk a w jednym kącie wystawał kawałek zardzewiałej rury. Zimny poblask od czasu do czasu migających świetlówek raził w oczy a szum sprzętu utrzymującego odpowiednią temperaturę w chłodni mógłby doprowadzić co poniektórych do szału. Kostnica zajmowała pewnie ostatnie miejsce na liście lokalizacji, w których większość ludzi chciałaby się znaleźć, więc X nie miewała raczej gości w pracy. Drugim powodem było coś, o czym zaczęła myśleć dopiero niedawno wcześniej uparcie nie dopuszczając do siebie myśli, że mogła zwyczajnie nie radzić sobie zbyt dobrze z socjalnymi interakcjami. Zwłoki nie kłamią. Nie zaskakują. Największy problem, jaki mogłyby jej sprawić to brak zębów, który nieco utrudniał proces przygotowywania do oficjalnego pożegnania, jeśli rodzina o takowe poprosiła. Żywi ludzie robią o wiele gorsze rzeczy, niż dopuszczenie do zaniedbania higieny. Martwi są bezpieczniejsi.

Leniwie kręcący się wiatrak chłodzący wnętrze maszyny rozwiał mleczny dym papierosa leżącego we wgłębieniu stołu, do którego niespiesznym tempem wędrowała struga karmazynowej krwi.
-Cholera. -Warknęła X w porę podnosząc fajkę, która w całej swojej niemocy czekała na niechybny koniec w odpływie kostnicy.
-Na tym zadupiu nie zarabiam nawet tyle, żeby móc sobie pozwolić na zmarnowanie jednego pieprzonego papierosa. -X zaciągnęła się dymem, jego zapach zmieszał się z gryzącym smrodem formaldehydu, który zdawał się wbijać malutkimi igiełkami w gardło kobiety. Sprawnie pozbyła się mokrych od substancji konserwujących rękawiczek i położyła je koło głowy swojego aktualnego „pacjenta". Pewnie po tylu latach pracy ze zwłokami paląc w innych okolicznościach uznałaby, że smak fajek jest niekompletny bez tej ostrej woni chemikaliów, ale za bardzo przywykła do palenia tylko w trupiarni. Stało się to dla niej swego rodzaju rytuałem. Drobinka rozżarzonego popiołu oderwała się od powoli znikającego końca papierosa i wylądowała na zewnętrznej stronie kościstej dłoni dziewczyny. Gdyby tak chwilę się zastanowić, można by było dojść do wniosku, że X właściwie nie różni się zbyt drastycznie od większości swoich klientów- przynajmniej pod względem czysto estetycznym. Przyłożyła wolną dłoń do ramienia swojego niedawno zmarłego sąsiada i stwierdziła z przekonaniem, że są prawie tak samo bladzi. Rzecz jasna jego skórze brakowało odcienia różu właściwego tylko dla żywych, ale podobieństwo i tak było spore ku nieskończonemu zadowoleniu X. Jej wygląd byłby całkiem osobliwy nawet, jeśli pominęłoby się trupią bladość cienkiej jak pergamin skóry. Dziewczyna była nienaturalnie wręcz wysoka biorąc pod uwagę jej prawie anorektyczną budowę ciała. Chyba najbardziej ta odwrotna proporcjonalność wzrostu do wagi rzucała się w oczy przy bliższemu przyjrzeniu się obojczykowi kobiety. Właściwie dokładniejsze studiowanie jej anatomii nie było konieczne, wystarczyło rzucić okiem. Kości wybijały się gwałtownie z jej klatki piersiowej tworząc symetryczny obraz niedożywienia X i właściwie całego stylu jej życia. Można było pomyśleć, że w tych miejscach cienka warstwa skóry przy mniej przemyślanym ruchu mogłaby pęknąć niczym rozciągnięta ze zbyt duża siłą guma. X oprócz bycia doskonałym, żywym eksponatem, na którym można byłoby z powodzeniem uczyć się poszczególnych części układu kostnego mogłaby przedstawiać też bardzo dobrze układ krwionośny. W końcu im bledsza karnacja, tym bardziej żyły i tętnice wybijają się na jej tle, a X nigdy nie widziała człowieka o bielszej skórze od niej samej. No, przynajmniej żywego. Niebieska siatka naczyń oplatała ją od stóp do głów będąc w pewnych miejscach bardziej widoczna niż w innych. Dłonie kobiety właściwie ciągle przedstawiały zawiły łańcuch górski złożony z uwydatnionych żył przeplatanych wystającymi kostkami palców. Długie, czarne, proste włosy dziewczyny opadały luźno na jej szczupłe ramiona częściowo przesłaniając zarówno rzucający się w oczy obojczyk jak i sporą część chaotycznej struktury naczyń krwionośnych. Tak, jeśli ktoś ma słabe serce, z pewnością mógłby nieźle się przestraszyć, gdyby wpadł na X na ciemnej ulicy, w końcu przypominała typowe straszydło z azjatyckich filmów grozy. Sprawy nie ratował też fakt, że X pokryta była przeróżnego rodzaju tatuażami mającymi maskować nabywane z biegiem lat blizny będące skutkiem obrzędów, które przeprowadzała a zakończyły się klęską. Spora część z malunków wyglądała jak symbole wyciągnięte prosto ze starych ksiąg traktujących o czarnej magii. W większości przypadków dokładnie z takich źródeł były zaczerpnięte. Znaki ochronne mające na celu zmylenie jej „pacjentów", dodające siły, zapewniające przychylność bóstw władających śmiercią. Był tylko jeden szczegół, który wybijał się drastycznie spoza smętnej aparycji kobiety. Oczy o tak niecodziennym kolorze, że mógłby z powodzeniem uchodzić za modyfikowany chirurgicznie przy pomocy jakiegoś utrzymywanego w tajemnicy, nieopatentowanego jeszcze, eksperymentalnego zabiegu. Niesamowite tęczówki X miały bowiem bardzo jasny, jaskrawy wręcz, zielony odcień przypominający nieco kolor świeżo ściętej, młodej trawy. Gdyby na chwilę wyjść poza granice ludzkiego poznania, można by było przypuszczać, że takie oczy pozwalają widzieć w zupełnej ciemności, wydawały się tak niepasujące do całej reszty szarej postaci X. Naturalnie takie przypuszczenia byłyby całkowicie nietrafione, ponieważ nietypowy kolor oczu dziewczyny był jedynie anomalią estetyczną i nie niósł ze sobą żadnej nadprzyrodzonej zdolności. Oprócz jednej. Miał niesamowitą moc przyciągania wzroku losowych przechodniów czy też towarzyszy jej codziennych podróży autobusem, co dla osoby o niewielkiej tolerancji na uwagę z zewnątrz było dość sporą niedogodnością. W takich sytuacjach dziewczyna tym bardziej doceniała ludzką niechęć do jej ukochanej pracy oraz błogą ciszę, która czekała na nią już za metalowymi drzwiami prowadzącymi do kostnicy.
Tęczówki o kolorze wahającym się pomiędzy jasnym szmaragdem a ciemnym seledynem wydawały się tym bardziej wyrwane w kontekstu że, że zawsze towarzyszyły im potężne sińce pod dolnymi powiekami X, nic więc dziwnego, że przykuwały uwagę ludzi.
Stojąc przodem do miejsca swojej pracy kobieta oparła się biodrami o stojące pod ścianą szafki krzyżując jednocześnie ręce na klatce piersiowej. Nie odrywając wzroku od przepompowywanych przeźroczystymi rurkami płynów po chwili sięgnęła w lewo w poszukiwaniu kubka z kawą. Wysłużone, ceramiczne naczynie z obtłuczonym uchem było jeszcze mniej więcej w połowie wypełnione napojem, który jednak zdążył już wystygnąć. Wsłuchując się w równomierny szum przepływającej aparaturą krwi X pociągnęła z kubka spory łyk zimnej kawy. Przez niewielkie pęknięcie wypłynęła kropla rudawego płynu, którą dziewczyna starła dłonią i pozwoliła jej wsiąknąć w powierzchnię swojego i tak już poplamionego chemikaliami fartucha a naczynie wróciło na swoje poprzednie miejsce zostawiając na białym blacie brązową, kofeinową obręcz. X odwróciła się w kierunku jednego z trzech gigantycznych zlewów i trąciła nadgarstkiem gałkę kontrolującą ciśnienie wody.
-Kurwa, naprawdę nikt tutaj nie sprząta? -Mruknęła lustrując wzrokiem żółty osad, który zadomowił się na kratce filtrującej najprawdopodobniej będąc wynikiem kontaktu glutaraldehydu z metalem. Balsamistka wypuściła powolne, ciężkie westchnienie. Spłukała dłonie pod lodowatym strumieniem, po czym pobieżnie wytarła je w wiszący powyżej, błękitny ręcznik.

Zerknęła przelotnie na zwłoki leżące bezwładnie na idealnie lśniącej powierzchni stołu sekcyjnego.
-Chyba jeszcze chwilę Pan tutaj poleży, ale spokojnie, mamy czas. -Uśmiechnęła się lewym kącikiem ust obserwując przez chwilę jak ciemne, niemalże rubinowe skrzepy krwi mknął plastikową autostradą i znikają z pola jej widzenia za kantem stołu. Szafka z dokumentami niechętnie otworzyła się dając dostęp do swojej zawartości, co jednak okupione było bardzo nieprzyjemnym, wysokim piskiem metalowej szyny starego mebla. X skrzywiła się mimowolnie reagując na ten wyjątkowo irytujący odgłos.
Trzeba poprosić Philipa, żeby przyniósł tutaj trochę jakiegoś oleju lub smaru i pomógł jej uporać się z przynajmniej tym problemem. Nie będzie to co prawda wielki krok w kierunku doprowadzenia tej rudery do porządku, ale można będzie powiedzieć, że jakieś starania zostały podjęte, choćby były symboliczne. Może udałoby jej się przekonać mężczyznę, by wymienił przy okazji wyrobione do granic możliwości śrubki w każdych drzwiach przegród chłodni. Wtedy trzeba by pewnie było zrekompensować mu starania przynajmniej butelką czystej. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 17, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Między nami, zwłokamiWhere stories live. Discover now