Rozdzial drugi

4 1 0
                                    

- Oczywiscie. Chce takze, bys wiedziala, ze jestem tu, by ci pomoc. Na wypadek, gdybys miala jakiekolwiek pytania.
- Dziekuje - odparlam, nerwowo poprawiajac ksiazki, ktore trzymalam w rekach. - Tak naprawde, to nie wiem, od czego zaczac.
- Poradzisz sobie - stwierdzila pani Webber, z przekonaniem, ktore moze miec tylko nauczyciel, ktory niejedno juz w zyciu widzial i przezyl. A ja.. chyba jej uwierzylam.
-Chcialam cie takze spytac, czy zaczelas juz moze myslec o studiach?
- Jeszcze nie. Przegladalam kilka broszur, ale nie podjelam jeszcze zadnej decyzji. Wydaje mi sie, ze chcialabym sie ksztalcic dalej w kierunku fotografii, ale nie wiem.. - To byla prawda. Fotografia wydawala mi sie dobrym pomyslem, ale czy to na pewno wlasciwy krok? Przeciez to taka wazna decyzja. 
-Decyzja nalezy oczywiscie do Ciebie, ale gdybys faktycznie zdecydowala sie na fotografie, na pewno bede mogla polecic ci kilka szkol wyzszych. 
- Uwaza pani, ze to dobry pomysl? Chodzi mi o to.. czy dostane po takich studiach prace?
Pani Webber pokrecila glowa. 
- Mnie sie jakos udalo.- Usmiechnela sie- Powinnas robic to, co cie uszczesliwia i do czego masz talent. 
Odwzajemnilam jej usmiech, podziekowalam i wyszlam z klasy, kierujac sie w strone stolowki. 
Reszta dnia minela mi tak szybko, ze prawie nie zauwazylam. Bylam zbyt zajeta wlasnymi myslami. Kiedy rozlegl sie ostatni dzwonek, wyszlam ze szkoly i wrocilam do domu. Mieszkam niedaleko, zaledwie kilka przecznic od szkoly, pomyslalam wiec, ze taki spacer dobrze mi zrobi. Po drodze zastanowie sie nad zadaniem do szkoly, i nad swoja przyszloscia. Zauwazylam dwie dziewczyny, z ktorymi chodze na zajecia z trygometrii. Pomachaly mi, a ja im odmachalam. Nagly powiew jesiennego wiatru rzucil mi pod nogi garsc lisci. Wzielam tez powiem swiezosci za dobry znak. Jako zapowiedz czegos nowego.
Po powrocie do domu znalazlam w skrzynce na listy sterte ulotek ze szkol wyzszych. Przychodzily codziennie, odkad zaczelam nauke w liceum. 
Weszlam do domu, rzucilam poczte na blat w kuchni i poszlam do swojego pokoju. Laptop mialam juz otwarty. Spojrzalam na niego, zastanawiajac sie nad zadaniem z fotografii i nad tym, co powiedziala mi pani Webber. Podeszlam do biurka, poruszalam myszka i wpisalam w Google haslo "Claire Fullman". To jedna z dwoch rzeczy, ktore wiem na temat mojej biologicznej matki - jej nazwisko. Adopcja miala charakter polotwarty. Moi orzybrani rodzice spotkali sie z nia tylko raz, kiedy byla ze mna w ciazy, zeby mogli mi przekazac mozliwie jak najwiecej informacji, w tym takze imie i nazwisko mojej prawdziwej matki, orpocz tego, co sami zapamietali - ze byla niskiego wzrostu i miala ciemne krecone wlosy (tak jak ja). Planowali nawet, ze beda ja informowac raz na jakis czas, co u mnie slychac, ale mama umarla podczas porodu, na skutek jakichs powiklan. 
To jest tak druga rzecz, ktora wiem na jej temat.
Po raz kolejny wyszukiwarka nie zwrocila zadnych interesujacych wynikow. Kilka profili na Facebooku, strona firmowa fotografii slubnej, troche danych teleadresowych - wszystkie one jednak dotyczyly ludzi zyjacych. Moja biologiczna matka zyla w czasach, zanim ludzie zaczeli dokumentowac swoje zycie w sieci. Tak powiedziala mi moja przybrana mama, kiedy poraz pierwszy probowalam dowiedziec sie czegos na temat "mojej" Claire Fullman. Ale nadal mnie to frustrowalo. Jak mozna nie pozostawic po sobie absolutnie zadnych sladow? Jak mozna tak po prostu zapasc sie pod ziemie? Probowalam uscislic wyniki wyszukiwania, dopisujac Tallahssee - to miasto, w ktorym sie urodzilam - ale poraz kolejny nic to nie dalo. Wpisalam "Uniwersytet Florydy", poniewaz wiedzialam, ze tam Claire studiowala. Nic. 
Nie powinnam sie tym przejmowac - w koncu przerabialam juz te sytuacje dziesiatki razy - ale mimo to westchnelam ciezko, po czym zamknelam komputer, zalujac, ze moja przeszlosc nie jest bardziej namacalna. Podnioslam glowe i zobaczylam zdjecie, przypiete pinezka do tablicy korkowej nad biurkiem. Byli na nim moi rodzice i ja podczas imprezy z okazji moich dziesiatych urodzin. 
Mama i tata zabrali mnie wtesy razem z kilkoma kolezankami na lyzwy. Na zdjeciu mialam policzki czerwone z zimna, ale bylam taka szczesliwa. Sciskalam mame, a ona sie smiala. bo w lyzwach na nogach bylam wyzsza od niej. 
Moge to zrobic. Moge sfotografowac nas w trojke, razem. Poniewaz jestesmy rodzina - oni sa moja rodzina. To oni mnie wychowali i pomogli mi sie stac tym, kim jestem. A ja ich kocham - nie mam co do tego zadnych watpliwosci. 
Ale jakas czesc mnie wiedziala, ze to nie wystarczy. Ze moge pokazac duzo wiecej, jesli tylko sie postaram. Problem polegal na tym, ze nie wiedzialam, jak sie postarac. 
Zaczelam wylamywac nerwowo palce. WIedzialam, ze musze na chwile zapomniec o tym, przestac zaprzatac sobie mysli zadaniem ze szkoly. Rownie dobrze moglam dolaczyc do Celine w Starbucksie. Wyjelam aparat fotograficzny z plecaka i zarzucilam sobie pasek na szyje. Teraz czulam sie bardziej kompletna - jakby aparat blagal mnie, zebym zabrala go ze soba. 
Zlapalam klucze z domu i wyszlam, chcac wykorzystac zmieniajaca sie jak w kalejdoskopie pogode. Na koncu mojej ulicy skrecilam w lewo, przeszlam przez tory kolejowe i ruszylam na polnoc, w strone centrum handlowego. Samochody mijaly mnie, ptaki krazyly nad glowa, a slonce zaczynalo powoli chowac sie za horyzontem. Bardzo lubie te pore dnia. Krzyki i smechy dobiegajace z pobliskiego parku podpoweidzialy mi, ze bawia sie tam dzieci. Zatrzymalam sie na moment i ujrzalam rodzicow, ktorzy siedzieli na lawkach i rozmawiali ze soba. Na pewno wymieniali sie opowiesciami, moze wylewali jakies zale. Prowadzili wlasne, dorosle rozowy na oczach dokazujacych dzieci. Szpiedzy zabijali smoki, herosi ratowali ksiezniczki, a czarni bohaterowie wpadali w sidla tych dobrych - zawsze i bez wzgledu na wszystko. Oparlam sie o slupek ogrodzenia, tuz za wysypanym piaskiem placem zabaw, ktory skladal sie ze zjezdzalni, kilku hustawek, drabinek i karuzeli.  - czesc, Maude - odezwala sie do mnie jedna z matek, a ja usmiechnelam sie i pomachalam jej w odpowiedzi. Kiedys opiekowalam sie jej corka. Wlasciwie to nianczylam wiele z obecnych tutaj dzieci. Mieszkanie na przedmiesciach, w niewielkiej spolecznosci to jednoczesnie blogoslawienstwo i przeklenstwo - wszyscy zyli tutaj od zawsze, wiec znalismy sie na wylot. 
Mala dziewczynka z jasnorudymi kucykami - corka tej kobiety - siedziala na szczycie zjezdzalni i zastanawiala sie, jak zejsc. Palec trzymala w buci, a druga reka kurczowo sciskala porecz. Znow poczulam, jak wykrecaja mi sie palce, wiec podnioslam aparat, wymierzylam i powoli nacisnelam spust migawki, ustawiajac ostrosc na dziewczynce i rozmazujac drzewa oraz domy w tle za nia. Zanurzylam sie na chwile w jej swiecie, poczulam jej obawy, dzielilam strach i ten moment, uchwycony w obiektywie. Przez niego wszystko wyglada duzo lepiej. Jest prostsze i wyrazniejsze. Dziewczynka wyjela palec z buzi i zlapala sie drugiej rurki. Nikt nie stal za nia. Miala caly czas na swiecie dla siebie. Wcisnelam do konca spust migawki w chwili, kiedy podjela decyzje. Chwile potem dziewczynka odepchnela sie lekko i zaczela zsuwac sie ze zjezdzalni, nabierajac stopniowo predkosci, az w koncu znalazla sie na dole, smiejac sie do rozpuku z podniecenia. Uwiecznilam na zdjeciach wszystko: determinacje na jej twarzy, zmiane emocji, ze strachu do radosci, i wreszcie okrzyk triumfu na koncu. Mialam to wszystko. Dziewczynka wyrzucila w gore rece i nagle, jak spod ziemi, zmaterializowala sie przy niej mama. Podniosla corke i ucalowala w policzek, a potem pomogla wdrapac sie z powrotem po drabince, na wypadek gdyby jej corka zapragnela zjechac jeszcze raz. I rzeczywiscie, tak sie stalo. Nie raz, lecz piec razy. Potem wysle im zdjecia - jej mama uwielbia, kiedy fotografuje jej corke podczas zabawy.Po kilku minutach uswiadomilam sobie, ze prztalam robic zdjecia i po prostu patrzylam. Widzialam w tej malej dziewczynce siebie sprzed lat: Wystraszona i rozbawiona, zdezorientowana i zdeterminowana. Zjezdzalnia byla dla mnie zawsze najtrudniejsza. Ale zawsze moglam liczyc na mame, ktora calowala mnie w policzek i mowila, ze swietnie dalam sobie rade, nawet jesli nie do konca udalo mi sie zjechac. 
Wrocilam myslami do wyniku moich internetowych poszukiwan i zastanowilam sie - czy z moja biologiczna matka byloby tak samo? Czy ona tez zabieralaby mnie do parku i pomagala mi stawic czolo moim demonom? Czy gdybym byla z nia, moje zycie potoczyloby sie inaczej?Czy nadal bylaby soba? 
W zamysleniu obracalam w palcach obiektyw aparatu. Nie wiedzialam, czy chce innego zycia, co nie znaczy, ze sie nad tym nie zastanawialam. 
Oderwalam sie od ogrodzenia placu zabaw i poszlam do Starbucksa. Wiedzialam, ze Celine bedzie na mnei czekac, i chociaz bylam pewna, ze nie bedzie zadawac mi pytan, mogla przynajmiej sie niepokoic. 


_____________________________________________
Co powiecie o drugim rozdziale?
Pamietajcie ze to nie mojego autorstwa <3


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 05, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

&quot;Autofocus&quot;Where stories live. Discover now