Prolog

37 0 0
                                    

Chicago
 Rok 1918

-Hej! Tommy! Jak ci idzie? - Zapytał Jimmy.

-Zamek nie chce puścić. Jeszcze pięć minut.

-Nie mamy pięciu minut! - powiedział stojący na czatach Szczurek obserwując przez uchylone drzwi co dzieje się na zewnątrz.

Jedyny działający reflektor zielonej furgonetki Forda oświetlił wnętrze sklepu. Zgasł, razem z silnikiem podstarzałej już maszyny. Znowu nastała ciemność.

-Kurwa! Szczurek! Kto to? - Zapytał Tommy dalej grzebiąc przy mechanizmie.

-Módl się żeby to nie był Pan White...

-Chłopaki! Zamknijcie się! - uciszył ich Jimmy.

I zamknęli się. Chwilę ciszy przerwały dźwięki zbliżających się kroków. Coś zaszeleściło. Brzdęknął zamek w drzwiach.

-Tommy! Szybko! To on!

-Prawie skończyłem... - Tommy wykonał kilka szybkich, lecz precyzyjnych ruchów wytrychem, zamek cicho kliknął. - I cyk. Otwarte. Ładujcie kasę i spadamy.

Jimmy i Tommy zawartość sejfu szybko przenieśli do swoich kieszeni. Szczurek dalej stał na czatach i z przerażeniem nasłuchiwał zbliżających się kroków przez zamknięte drzwi gabinetu. Przyłożył palec wskazujący do ust, nakazując kolegom ciszę. Machnął dłonią w stronę okna. Powoli, na kuckach ruszyli w stronę wyjścia. Szczurek dalej, z uchem przystawionym do drzwi, szacował w jakiej odległości od drzwi jest Pan White.

- Jimmy! Co się dzieje?

- Okno... Nie mogę otworzyć.

Jimmy! Ty idioto! Ty wchodziłeś ostatni. Ty zamknąłeś okno! Ty nas tu uwięziłeś. To wszystko przez ciebie. Z drugiej strony, nie mogłeś przewidzieć że to pieprzone okno się zatrzaśnie. Jakie było prawdopodobieństwo? Jeden do stu? Tej nocy nic nie szło zgodnie z planem. Wszystko musiało się spieprzyć. Najpierw Tommy zaspał, a bez niego nie otworzylibyśmy sejfu. Potem pojawił się Pan White. Co on tu robi o czwartej nad ranem!? A teraz jeszcze to okno.

Jimmy dalej mocował się z oknem. A kroki słychać było coraz coraz głośniej. Okno ani drgnie.
Pan White był już bardzo blisko. Słychać jak otwiera kluczem drzwi do swojego biura. Przez chwilę poszarpał się z zamkiem. Nie, to nie ten klucz.

Sekundy mijały jak wieczność.

Nagle, brzdęk. Klamka powoli zaczyna opadać. Chłopcy zamarli. Szczurek zacisnął dłoń na rękojeści rewolweru, który trzymał w kieszeni spodni.

Ten cholerny rewolwer. To on rozbudził wyobraźnie naszych młodych ,,gangsterów". Gdyby tamtego dnia nie znaleźli go w śmietniku, najpewniej teraz nie siedzieliby po uszy w tym gównie. Skąd on się tam w ogóle wziął!? Może jeden z tych gangsterów w drogich garniturach zmuszony był pozbyć się narzędzia zbrodni? Pewnie nikt nigdy się nie dowie.

Drzwi otworzyły się. Szczurek zdążył odsunąć się od nich. Teraz siedział skulony między ścianą, a drzwiami. Stanął w nich mężczyzna, koło sześćdziesiątki - Pan White, popatrzył na nich przez chwilę zmęczonym, mętnym wzrokiem, po czym nagle oprzytomniał i rzucił się do szuflady swojego biurka. Wyjął z niej nabity i gotowy do strzału rewolwer.

-Nie ruszajcie się gówniarze! Oddajcie co ukradliście, albo was powybijam!!! -krzyknął celując broń na przerażonych Tommy'ego i Jimmy'ego.

Szczurek stał dalej przyklejony do ściany. Od wściekłego Pana White'a dzieliły go tylko cienkie, sosnowe drzwi. Stary nie wiedział że się za nimi chowa. To dawało Szczurkowi przewagę. Jednak marną przewagę, bo jeżeli jego koledzy nic nie zrobią, to staruszek i tak go znajdzie.

Wtedy Jimmy spanikował i to najpewniej uratowało ich wszystkich. Gdy zobaczył broń w dłoni właściciela sklepu przeraził się i wyskoczył przez okno wybijając szybę. W ślad za nim poszedł Tommy. Wściekły Pan White naciągnął kurek i pociągnął za spust. Chybił.

Tommy wylądował na ziemi i razem z Jimmym zaczął uciekać co sił w nogach. Jednak White się nie poddał. Jeszcze nie. Wychylił się przez wybite okno i wystrzelił jeszcze raz. Ulicą rozległ się krzyk Jimmy'ego. Drań postrzelił go w nogę, ledwie zadrapał. Jednak schowany za drzwiami Szczurek o tym nie wiedział. A co jeżeli jego przyjaciel nie żyje? Albo wykrwawia się na ulicy? Musiał zareagować. Pan White oddał jeszcze jeden strzał. Na szczęście niecelny. Szczurek po cichu wyszedł z ukrycia i odbezpieczył rewolwer. Wycelował go w plecy Pana Whita.

Właściciel sklepu słysząc charakterystyczny, metaliczny trzask odrzucił broń na bok i uniósł ręce do góry. Powoli odwrócił się twarzą do nakierowanej na niego lufy pistoletu. Otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale uciszył go strzał oddany w jego klatkę piersiową. Powoli, ciężko opadł na ziemię. Z jego ust wypłynęła gęsta, ciepła, czerwona ciecz. Był martwy.
Szczurek podniósł jego rewolwer i wyskoczył przez rozbite okno.
Nie dochodziło do niego jeszcze co właśnie zrobił. Adrenalina kazała mu po prostu jak najszybciej uciekać.

Jeszcze tego samego dnia, wieczorem spotkał się ze swoimi kumplami. Odetchnął z ulgą kiedy dowiedział się że wszystko z nimi w porządku. Wyznał im też co spotkało sklepikarza. Właściwie to chłopcy widzieli go może ze dwa razy w życiu: kiedy podczas zwiadu zadecydowali że to jego sklep zamierzają okraść i kiedy ostatniej nocy wszedł do gabinetu. Chłopcy wybrali sklep po drugiej stronie miasta. Tak było bezpieczniej. Nikt nie powinien podejrzewać trzech szesnastolatków z kompletnie innej dzielnicy. Pieniędzmi z napadu podzielili się po równo.

Tak właśnie zaczęła się ich kariera. Żaden z nich wtedy nie podejrzewał, że niedługo mają zostać jednymi z najbardziej szanowanych osobistości podziemnego Chicago.

Szczurek nie miał wyrzutów sumienia po zamordowaniu Pana Whita.
Dla niego sprawa była prosta: Zagrażasz moim przyjaciołom? Dostajesz kulkę. Tej zasady trzymał się do samego końca. Nie ważne czy kroili bank na milion dolarów, czy sklepowy sejf na sto trzydzieści cztery dolce.

Krew i SamogonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz