Rozdział drugi

9.1K 356 55
                                    


ROZDZIAŁ DRUGI

Następnego ranka Draco przebudził się z takim bólem głowy, że zwleczenie się z łóżka było nieludzkim wręcz wysiłkiem. Po kilku próbach poddał się i osunął na miękkie poduszki. Cholera, ile wypił wczorajszego wieczora? Nie miał pojęcia. Pamiętał jedynie dwie butelki whisky obalone z Blaise'em w jego gabinecie, a później jeszcze ze dwie kolejki w knajpie, dalej była próżnia. Nie wiedział, jak trafił do domu i do łóżka; prawdopodobnie powinien wysłać Blaise'owi jakieś podziękowania, bo był absolutnie pewien, że nie dotarł tu o własnych siłach.

Na Salazara, już dawno tak nie przesadził. A taki był dumny ze swojej silnej głowy...

Zaraz przypomniał sobie powód wieczornej libacji i pulsowanie w skroniach stało się jeszcze mocniejsze, o ile to w ogóle było możliwe.

- Maruda... – wystękał i ścisnął rękami głowę, mrużąc oczy przed porannymi promieniami słońca, bombardującymi jego obolałe źrenice.

- Panicz wzywał Marudę – usłyszał gdzieś obok łóżka.

Draco uniósł trochę głowę i spojrzał niechętnie na uśmiechniętego skrzata.

- Przynieś mi eliksir na kaca i kawę...

- Kawa na pusty żołądek to bardzo zły nawyk, paniczu Draco – powiedział Maruda, a z jego twarzy zniknął uśmiech i zastąpił go wyraz dezaprobaty.

Ze swoimi wielkimi, zmrużonymi oczami, skrzat wyglądał bardzo zabawnie, ale Draco nie był w stanie wykrzesać z siebie choćby odrobiny poczucia humoru, więc syknął przez zęby:

- Już. Natychmiast.

Dobry skrzat powinien usłuchać od razu, niestety Maruda nie miał skłonności do posłuszeństwa i zanim wyniósł się z sypialni, zdążył poinformować swojego pana, że z takim trybem życia na pewno go przeżyje i to o wiele lat.

A potem zniknął z głośnym trzaskiem, chyba trochę złośliwie, bo potrafił aportować się bardzo dyskretnie, gdy tego chciał.

Draco wywrócił oczami i leżał nadal, czekając na nieznośne stworzenie, podarowane mu przez ojca.

*

O siódmej rano Hermiona siedziała w kuchni i piła kawę, zastanawiając się, kiedy wreszcie dostarczą jej poranną prasę. Jej ręce lekko drżały, bała się tego, co przeczyta w „Proroku".

Kiedy wreszcie usłyszała ciche stukanie w szybę, podskoczyła nerwowo, a potem podeszła szybko do okna i wpuściła sowę. Wsadziła jej odliczoną kwotę do brązowej torebki i wzięła gazetę, karmiąc ptaka kawałkiem grzanki. Sowa połknęła pieczywo, zahukała cicho i wyleciała, szybko znikając jej z pola widzenia.

Hermiona zamknęła okno i na miękkich nogach przeszła do salonu. Usiadła w fotelu i rozwinęła gazetę. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na pierwszą stronę.

AUROR ATAKUJE MUGOLI! – krzyczał nagłówek.

Wzięła kolejny wdech i spojrzała niżej, na tekst artykułu. Chwilę później jej twarz pokryła się głębokim rumieńcem zażenowania, co wytrąciło ją z równowagi, bo ile razy sobie mówiła, że wybryki Rona nie są jej sprawą? Że nie powinna tak osobiście podchodzić do jego wyczynów, jakby była za nie odpowiedzialna. Ale to nie działało, nie potrafiła się zdystansować, nigdy. I teraz, czytając o zachowaniu Rona wczorajszego popołudnia, czuła wstyd, jak gdyby to ona wywołała bójkę w mugolskiej knajpie i demolując ją, zaatakowała zaklęciami mugoli tak dotkliwie, że wymagali pomocy uzdrowicieli i czyszczenia pamięci.

UkładyWhere stories live. Discover now