Rozdział pierwszy

Start from the beginning
                                    

Oddychała powoli, próbując zebrać myśli. Nie podda się, na pewno nie. Znajdzie sposób, przekopie wszystkie księgi, żeby dowieść nielegalności zaklęcia, które Elan Standish wymógł na narzeczonej. Ana Woolf nie zostanie pozbawiona godności tylko dlatego, że ośmieliła się zerwać zaręczyny. Malfoy nie będzie triumfował, bo udało mu się znaleźć notatkę sprzed wielu lat, gdzie podobny do Standisha oportunista w taki sam sposób zniszczył inną kobietę.

Podniosła się z podłogi i z nowymi siłami podeszła do biurka, przywołując zaklęciem tacę z kawą i teczkę, która leżała porzucona obok sofy. Otworzyła ją, wyjęła gruby plik magicznie spiętych pergaminów i już po chwili robiła nowe zapiski, całkowicie zapominając o wykrzywionej w zadowolonym uśmiechu gębie Malfoya.

*

Adriana Goyle była niegdyś piękną kobietą, jednak teraz, po kilku latach pobytu w Azkabanie, nikt nie mógłby nazwać jej choćby przeciętną. Kiedyś bujne, czarne loki, były teraz związane w ciasny supeł, a w wymęczonej twarzy straszyły zapadnięte niebieskie oczy. W żaden sposób Adriana nie przypominała dawnej siebie, chociaż, jakby się tak przyjrzeć bliżej, to w jej postawie można było zauważyć pewną wyniosłość, tak cechującą czarodziei czystej krwi.

Teraz przemierzała korytarze ministerstwa, szukając właściwego gabinetu i zaciskając gniewnie usta. To jeszcze bardziej szpeciło jej delikatne rysy twarzy, jednak nie potrafiła już żyć bez nienawiści. Nie, odkąd ona i jej rodzina zostali skazani prawie dziesięć lat temu.

Nikt jej nie pomógł, nikt się za nią nie ujął, chociaż pokazywała swoje ramię każdemu, komu mogła, chcąc udowodnić, że nigdy nie służyła Voldemortowi. Jej mąż owszem, był zapalonym sługą Czarnego Pana, ale ona nie. Nigdy. Ale to nic nie znaczyło, kiedy ministerstwo masowo wydawało wyroki więzienia.

Wreszcie stanęła przed masywnymi drzwiami i zapukała energicznie. Kiedy usłyszała ciche „proszę", nacisnęła klamkę i weszła do gabinetu Dracona Malfoya, dawniej najlepszego przyjaciela jej syna.

Siedział w sporym fotelu, przed pięknym, masywnym biurkiem. Rozejrzała się po gabinecie i skrzywiła, myśląc o tych stylowych meblach, kiedy jej syn miał do dyspozycji skrzypiącą leżankę, krzesło i odrapany stół.

- Byliśmy umówieni? - zapytał młody Malfoy, a Adriana skrzywiła się jeszcze bardziej i podeszła bliżej, pewna, że on jej nie rozpozna.

I tak się stało. Draco Malfoy zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad czymś, a ona usiadła na jednym z miękkich foteli i wyciągnęła z torebki elegancki pergamin. Rzuciła go na biurko i oparła się wygodnie.

- Nie - mruknęła i zachęciła go gestem, żeby podniósł twardy papier. - Nie byliśmy umówieni, ale z Azkabanu ciężko się skontaktować.

Draco miał wrażenie, że powinien znać tę kobietę, że już ją gdzieś widział, jednak nie mógł sobie jej przypomnieć. Z westchnieniem sięgnął po pergamin i rozwinął go, a potem, kiedy przeczytał jego treść, spojrzał na kobietę złym wzrokiem.

- Co to ma być? - syknął. - Skąd pani to ma?

- A na co wygląda? - Adriana przez ostatnie lata słyszała dość wrzasków, żeby syk Malfoya mógł zrobić na niej jakiekolwiek wrażenie. - To list, od pana ojca do mojego męża. Stary list, i zapewniam, że mam ich więcej, bardzo dużo.

- Pani... Goyle? - Draco naprawdę chciał znaleźć w twarzy tej kobiety coś z Adriany Goyle, jaką pamiętał, jednak okazało się to niemożliwe. Jedyne, co mogło potwierdzać jej tożsamość, to list, który ściskał zdrętwiałymi palcami.

Kobieta skinęła głową, uśmiechając się zimno.

- Tak, Goyle. Pamięta pan jeszcze to nazwisko, panie Malfoy? A mojego syna, Grega? Czy pamięta pan chłopaka, który tyle lat służył panu pomocą i lojalnością, żeby teraz gnić odrzucony w Azkabanie?

UkładyWhere stories live. Discover now