Poczuła na policzku szorstkie dłonie, które ujmowały jej twarz.

- Czy ty kurwa zgłupiałeś?! - usłyszała wściekły, nieznany głos, który dochodził jakby zza niewidzialnej, grubej ściany. - Prawie ją zabiłeś!

- To ja tu rządzę, więc zamknij ryj i zrób coś!

Arleen doskonale znała ten drugi głos. Słysząc go chciała tym bardziej wrócić tam gdzie była, ale zamiast tego oddalała się od tamtego punktu jeszcze bardziej. Nie wiedziała co się z nią dzieje i dlaczego ma problemy z otworzeniem oczu czy poruszeniem jakąkolwiek częścią swojego ciała. Osoba, która ujmowała jej twarz zabrała swoje ręce i zaczęła oglądać jej ręce.

- Może i rządzisz ale nie dotykaj jej więcej! - syknął.

- Nawet nie wiesz jak się nazywa, więc chuj ci do tego co z nią robię!

- Chcesz żeby umarła?! Naprawdę ci na tym zależy?! - chłopak z lekko zachrypniętym głosem krzyczał. - Wiesz jak to się wtedy skończy?!

- Mam to kurwa gdzieś! - krzyknął i chyba w coś uderzył, bo Arleen usłyszała głośny huk jakby coś z czegoś spadło. - Skoro tu jest, to znaczy, że na to wszystko zasłużyła Will. Kto jak to, ale ty powinieneś to doskonale rozumieć.

Zapadła błoga cisza, której nikt nie przerywał. Szatynka znowu zaczęła się zapadać, traciła grunt pod stopami jakby opadała w nieskończoność na coś co w ogóle nie istniało. Opadała z lekkością na nowo przysłaniana przez ciemne, nieznane fale. Chciała, by w całości ją pochłonęły i żeby więcej się nie wynurzyła.

- Jak się nazywa? - spytał Will.

- Arleen Blackwood.

I nagle szatynka rozchyliła wargi próbując zachłannie wciągnąć do płuc tyle powietrza ile tylko mogły pomieścić. Zakaszlała podnosząc do góry ręce, chcąc zasłonić usta wierzchem swojej prawej dłoni. Z zaskoczeniem odkryła, że może to zrobić. Jej nadgarstki były wolne, ciemne pręgi zdobiły jej poobcieraną skórę. Chwilę jej zajęło przeanalizowanie obrazu, który miała przed sobą. Była zdziwiona, że jej oczy nie są zasłonięte czarną opaską. Zamrugała energicznie powiekami i pociągnęła nosem czując dobrze jej znany zapach stęchlizny. Wciąż znajdowała się w zimnym, wilgotnym pomieszczeniu pozbawionym okien. Mała żarówka rzucała plamę światła na betonową podłogę oświetlając krzesło, na którym wcześniej siedziała. Arleen gwałtownie spojrzała w dół zerkając na stary, zniszczony materac. Odkąd tu trafiła nieustannie siedziała na tamtym twardym krześle nie mogąc w żaden sposób rozprostować kości, więc nawet nie wiedziała o jego istnieniu.

- Dzień dobry - diabelski, pozbawiony uprzejmości ton głosu doszedł ją z góry. Pisnęła i z przerażenia zasłoniła usta rękoma spazmatycznie oddychając. Zaczęła cofać się do tyłu ciągnąc za sobą obolałe nogi przybliżając się do ściany. W ogóle nie zwracała uwagi na drugiego chłopaka, który mówił do niej chcąc ją uspokoić. Trzęsła się jakby dostała jakiegoś ataku, strach przejmował nad nią kontrolę. Arleen nie myślała logicznie, ba w ogóle nie myślała. Panikowała coraz bardziej wiedząc, że nie ma dokąd uciec i, że nie ma tu żadnego miejsca, w którym mogłaby się schronić. Czuła, że nieznajomy patrzy na nią z satysfakcją jakby bawiło go to, że mimo jej starań i tak nigdy się stąd nie wydostanie.

Szatynka dotarła pod ścianę i nerwowo przesunęła dłońmi po swoim udzie, które niesamowicie bolało. Ubrudziła szczupłe palce krwią, która sączyła się z rany brudząc materiał przepoconych, zniszczonych spodni, które miała na sobie.

- Kurwa mać - usłyszała ten drugi głos. Przez widok osoby, która doprowadziła ją do tego stanu zupełnie zapomniała o obecności Williama. Z trudem łapała każdy kolejny oddech. Dusiła się swoimi łzami, strachem i bólem. Zupełnie nieznajomy chłopak wcale nie miał wystraszonej miny, wyglądał na lekko zaskoczonego ale przy tym zupełnie spokojnego.

DIABELSKA DUSZAWhere stories live. Discover now