Kieliszek wina

16 1 0
                                    


        Gdy ją poznałem, nigdy przedtem nie miałem w ustach alkoholu. Na którymś z kolei spotkaniu wyzwała mnie, abym wypił kieliszek wina. Doskonale znała moje postanowienie życia w trzeźwości i wiedziała, jaki mam stosunek do ludzi lubujących się w alkoholu. To jej jednak nie powstrzymało. Stwierdziła, że będę - cytując dosłownie - ciotą, jeśli tego nie zrobię. Przecież nic ci nie będzie, to tylko jeden kieliszek. Nawet nie poczujesz.
Spodobała mi się jej stanowczość. Mrowiło mnie w podbrzuszu z podekscytowania. Uległem je, jakbym mógł nie ulec jej urokowi? Wtedy jeszcze była piękna, a i w środku też wydawała się taka być.
Tak, jak się tego spodziewałem, wino mi nie posmakowało. Wypiłem duszkiem całą lampkę, powstrzymując odruch wymiotny. Zakaszlałem, odstawiając kieliszek z powrotem na stolik i skrzywiłem się.
Wino było ciepłe, kwaśne i szczypało w język. Zaśmiała się uroczo. Zapewne wiedziała, że skoro do tej pory nigdy nie piłem alkoholu, tak niewielka - według niej - ilość będzie wystarczająca, abym choć odrobinę się upił.
Buchnęło we mnie ciepłem, choć jedyny ogień, jaki w tamtej chwili płonął, pochodził od samotnie gibiącej się świeczki w odrapanym świeczniku. Poczułem się niezwykle lekko, jakbym znalazł się w stanie nieważkości, jakbym za chwilę miał podryfować ku szerokim asfaltowym wodom.
Zaśmiała się jeszcze głośniej, gdy westchnąłem boleśnie i osciągnąłem kołnierzyk koszuli, który teraz wydawał mi się zbyt ciasny. Zapytała tylko "i jak?", a ja nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Wzruszyłem więc bezradnie ramionami. Nie czułem się dobrze. Uczucie, jakie opanowało moje ciało, ta nieznośna lekkość myśli i to, że zdawało mi się, że krew odpływa mi ze stóp... Załowałem, że dałem się jej podjudzić. Na szczęście tak mała ilość alkoholu nie mogła mieć na mnie zbyt długiego wpływu i po kilkunastu chwiejnych chwilach powróciłem do siebie.
Oświadczyłem jej pewnie, że teraz już wiem, dlaczego do tej pory unikałem jakichkolwiek trunków. Przybrała ostentacyjną, wymuszoną minę wyrażającą, jak miała pewnie w zamiarze, zaskoczenie. "Jeszcze zrobimy z ciebie ludzi", wypaliła szczerząc zęby w nieznośnym uśmiechu, po czym dopiła swoje wino. Potem jeszcze wychyliła kilka kieliszków; nie wiem ile, straciłem rachubę. Po kolacji zaprowadziłem ją do domu, zataczającą się, bełkoczącą, gubiącą buty po drodze. Chciała, żebym wszedł do środka, choć doskonale wiedziała, że jej matka, która wtedy nie wiedziała jeszcze o moim istnieniu, była w środku. Chciałem się kochać z tą dziewczyną, która zawróciła mi w głowie - na samą myśl o tym dostałem erekcji, ale nie chciałem wykorzystywać jej stanu, by zaspokoić swoje żądze. Poza tym jakoś nie za bardzo uśmiechało mi się uprawianie miłości z pijaną dziewczyną. Ciężko zanoszę samą obecność ludzi pod wpływem, a co dopiero, gdybym miał z którąś z tych osób mieć jakiś bliższy kontakt.
Rzuciła coś niezadowolona pod nosem i pocałowała mnie w policzek, po czym zniknęła za drzwiami.
Zaspokoiłem się tej nocy dwukrotnie, oglądając filmy pornograficzne z kategorii, o której znajomości wstyd byłoby mi powiedzieć. Tak bardzo stymulowała mnie myś o stosunku z dziewczyną, z którą tak naprawdę nie wiązałem jeszcze żadnych planów życiowych, że musiałem własnoręcznie rozładować napięcie.

***

Gdy lipcowym popołudniem przez komunikator internetowy oznajmiła mi, że jej znajomi organizują "kameralną domówkę", zwlekałem dłuższą chwilę z odpowiedzią. Obawiałem się, że jeśli jej odmówię, co miałem ogromną ochotę zrobić, po prostu się na mnie obrazi. Nie znałem jej na tyle długo, by wiedzieć, czy jest jedną z tych, które wszczynają awantury i śmiertelnie się obrażają, jeśli tylko nie dostaną tego, czego chcą.
Zaczęła zasypywać mnie wiadomościami, wymuszając odpowiedź, więc odpisałem jedynie, że możemy iść. W duchu wiedziałem jednak, że będę żałował tej decyzji, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo.
Poprosiła mnie, bym przyszedł po nią do jej domu o dwudziestej i tak też zrobiłem. Byłem na miejscu trochę wcześniej, więc przeczekałem pozostały mi czas siedząc płasko na podjeździe, dając jej jeszcze kilka chwil na przyszykowanie się. Gdybym zapukał wcześniej, zapewne zmusiłaby mnie, żebym wszedł do środka, a niekoniecznie miałem na to ochotę. Wszystko w swoim czasie.
Punkt dwudziesta zapukałem do drzwi, niepewnie i cicho, może nawet za cicho. Na szczęście usłyszała i otworzyła je w pełnym makijażu, ubrana kuso, wyższa o kilka centymetrów dzięki butom na wysokim obcasie. Omiotłem ją spojrzeniem i zmarszczyłem skonsternowany brwi. Spod sukienki wystawało o wiele za dużo. To nie tak, że jestem skrajnym konserwatystą (co już zapewne udało wam się wywnioskować z wcześniej podanych informacji) i drżę zgorszony za każdym razem, gdy widzę odrobinę więcej kobiecego ciała, niż zdarza się im pokazywać na co dzień. Ba, nie pogardzam nawet striptizerkami; nie chciałem jednak, by inni mężczyźni oglądali to, co powinno być widoczne tylko dla mnie. Nie skomentowałem jednak jej stroju; uśmiechnąłem się blado, złapałem ją za rękę i udaliśmy się w kierunku domu jej znajomych.
Nie kłamała - choć raz - kiedy mówiła, że to będzie jedynie "kameralna domówka". Faktycznie, przy stole w salonie siedziało jedynie pięcioro osób, dwóch chłopaków i trzy dziewczyny. Twarze mi zupełnie nieznane, ale nie przeszkadzało mi to. Co mnie ubodło to ilość alkoholu, w jaką jej znajomi się zaopatrzyli - stół był cały zawalony nienapoczętymi jeszcze butelkami wódki i piwa. Wiedziałem, że moja partnerka będzie próbowała zmusić mnie do upicia się i wiedziałem też, że znów jej ulegnę. Jakie wielkie było jej zdziwienie, gdy nie stawiałem żadnych oporów przez wychyleniem pierwszego kieliszka wódki, który mi nalała. Zaczynało naprawdę mi na niej zależeć i nie chciałem psuć jej wieczoru, toteż postanowiłem choć raz bawić się na jej zasadach.
Kilka dni po naszym rozstaniu dowiedziałem się, że tego wieczoru długo i namiętnie całowała się z jednym ze swych znajomych, kiedy ja wymiotowałem w toalecie, ale nie to jest ważne w mojej opowieści.
Próbowałem dorównać jej tempa w piciu oraz jej znajomym, ale bardzo szybko zaczęło wirować mi przed oczami i miałem wrażenie, że fotel wyślizguje mi się spod pośladków. Zacząłem krzyczeć jakieś nieskładne głupoty, choć wtedy wydawało mi się, że ton mojego głosu jest taki, jak zwykle - opanowany i spokojny. Pamiętam zażenowanie na jej twarzy. Chciałem iść do domu, ale ona stwierdziła, że ma zamiar zostać, aż nie legnie nieprzytomna na kanapie. Potem była już tylko ciemność, poprzetynaka rozbłyskami świateł na suficie i obrazami roześmianych twarzy oraz labirynty korytarzy.
Obudziłem się na podłodze w łazience, z twarzą wtuloną w chodniczek przy sedesie. Miałem wrażenie, że w moim żołądku wybuchła wojna, a głowa tętniła gorzkim bólem. Kleiłem się od wymiocin, mam nadzieję, że swoich.
Przy zlewie spał jej znajomy, w rozpiętej koszuli i ręką w spodniach. Nie przejąłem się tym i wziąłem szybki prysznic, mając nadzieję, że chłopak się nie obudzi i włożyłem z powrotem brudne, cuchnące ciuchy.
Spała na kanapie w salonie, rozczochrana, z makijażem rozmsmarowanym po całej twarzy. Puste butelki walały się po pokoju, ktoś zwymiotował na dywan. Nie chciałem jej budzić, było mi wstyd przed całym światem jak niewiele było mi potrzeba, aby doprowadzić się do takiego stanu. Było mi też wstyd przed samym sobą, że tak zakończyła się nasza impreza.
Zostawiłem ją tam, symbol upodlenia, na kanapie, bezbronną i nieprzytomną. Wiem, że powinienem był być wtedy przy niej. Może gdyby nie fakt, jak zakończyła się nasza znajomość, żałowałbym swojej decyzji.
Wróciłem do domu autobusem, na szczęście prawie pustym, choć i tak nie oszczędziło mi to oburzonych spojrzeń i zdegustowanych min współpasażerów. Próbowałem ukryć jakoś plamy po wymiocinach, ale musiałem cuchnąć okropnie. Poza tym po samym moim zmarnowanym wyrazie twarzy można było się domyśleć, co mi dolega - morderczy kac. Pierwszy w życiu, szkoda, że nie ostatni.
Rodziców na szczęście nie było w domu, gdy wróciłem. Uprzedzałem ich, że noc spędzę poza domem, ale nie spodziewali, się spędzę ją w ten sposób. Wziąłem znów szybko, chłodny prysznic i przespałem resztę dnia.

***

Jeszcze kilka razy dałem się jej namówić na zabawę zakrapianą alkoholem, na szczęście żadna z nich nie skończyła się tak tragicznie, jak ta pierwsza.
Nastał jednak dzień, w którym udało mi się uwolnić od jej toksycznych wpływów, na całe szczęście.
W ciągu trwania naszego "związku" zdałem egzamin na prawo jazdy i mój ojciec chętnie pożyczał mi swój samochód na krótkie przejażdżki. Moja - wtedy jeszcze - ukochana pewnego dnia oznajmiła mi, że chciałaby pojechać gdzieś za miasto, może na jakąś kolację w knajpie, w której jeszcze nie byliśmy. Zgodziłem się, ale od razu uprzedziłem, że jeśli chce, byśmy udali się tam samochodem, nie ma nawet cienia szansy, abym wziął chociaż łyk alkoholu. Zgodziła się na to - jak mi powiedziała, nie była na tyle głupia, aby dać mi prowadzić po pijaku. Uśmiechnąłem się tylko i pogładziłem ją po włosach.
Ustaliliśmy nasz wypad na pewien sobotni poranek. Mieliśmy udać się do sąsiedniego miasteczka, pospacerować trochę i zjeść obiad. Tak też zrobiliśmy, jednak spacer szybko nam się znudził - w miasteczku nie było zbyt dużo do zobaczenia - i na posiłek udaliśmy się nieco wcześniej. Wybraliśmy niewielką restaurację, całkiem przytulną i ładnie urządzoną, i złożyliśmy zamówienie. Rozzłościło mnie, gdy poprosiła kelnera o butelkę białego wina. Znając ją, miała zamiar wypić ją całą. Uspokajała mnie, że ma mocną głowę i po jednej butelce nawet nic nie poczuje. Miałem przeczucie, że ta noc nie skończy się dobrze.
Po połowie butelki rozwiązał się jej język; głównie rozprawiała o głupotach lub rzeczach, o których już doskonale wiedziałem. Jedno ze zwierzeń jednak prawie zwaliło mnie z krzesła. Z zupełnym spokojem i niepokojącą szczerością wypaliła:
- Co powiesz na trójkąt?
Prawie zakrztusiłem się frytką.
-
Co proszę?
- No, chciałabym zobaczyć, jak zabawiasz się z inną dziewczyną.
Wpatrywałem się w nią chwilę w osłupieniu, po czym odparłem jedynie:
- Chyba oszalałaś.
Dopiła w konsternacji kieliszek i nonszalancko machnęła ręką.
- Wiesz co? Jesteś nudny. Zawsze psujesz mi zabawę. Nigdy nie można z tobą zrobić niczego szalonego. Ja się na zamknięcie w klasztorze nie godziłam.
Wstała gwałtownie, aż krzesło, na którym siedziała, przewróciło się z hukiem, alarmując kelnera. Chwyciła niedokończoną butelkę wina w jedną i torebkę w drugą rękę i jak furiatka wybiegła z restauracji. Postawiłem krzesło z powrotem i przeprosiłem kelnera, po czym w spokoju dokończyłem posiłek.
W końcu dotarło do mnie, że w torebce miała kluczyki do mojego samochodu.
Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. Pospiesznie zapłaciłem rachunek i wyszedłem na parking. Tak, jak się tego spodziewałem, samochodu tam nie było. Zachciało mi się płakać. Usiadłem na murku i zupełnie nie wiedziałem, co robić.
Minęła długa, roztrzęsiona chwila, nim zadzwonił telefon. Suchym, ostrym tonem pan policjant jakiśtam oznajmił mi, że doszło do wypadku z udziałem mojego samochodu ze skutkiem śmiertelnym. Zapytałem, czy ten skutek śmiertelny to kierowca mojego samochodu. Odparł, że nie.
Wybłagałem ojca, zapłakany i zasmarkany, żeby po mnie przyjechał swoim służbowym samochodem. O dziwo nie gniewał się; powiedział, że oszczędzi mi stresu i załatwi wszelkie formalności związane z tym incydentem.
Nie odwiedziłem jej w szpitalu. Nie chciałem jej już nigdy widzieć. Złożyłem stosowne oświadczenie na komisariacie policji i zostałem wezwany na rozprawę sądową przeciw dziewczynie. Widziałem zapłakanych członków rodziny pasażera, który na nieszczęście jechał w drugim samochodzie.
Nie spojrzałem nawet w stronę dziewczyny. Kątem oka dojrzałem, że siedzi ze spuszczoną głową. Na pytania sędziego odpowiadała zdawkowo.
Dostała dość surowy wyrok, jednak rodzina zmarłego miała nadzieję, że dziewczyna w więzieniu spędzi więcej czasu. Po odbyciu wyroku miała także zostać umieszczona w placówce odwykowej na przymusowe leczenie.
Od czasu rozprawy nigdy więcej jej nie widziałem.





Kieliszek winaWhere stories live. Discover now