Roxy

9 1 0
                                    


Nastał dzień mojego wyjazdu. Spakowałam ostatnią walizkę i pożegnałam się z moim pokojem.

Włożyłam do plecaka mojego pluszowego jednorożca i wyszłam z pokoju.

To właśnie dziś miałam zobaczyć Lucasa.

Kto to taki?

Głupie pytanie to chłopak na którego zadziorny uśmiech leci pół miasteczka. 

W strucie skończony palant o czekoladowych,  puszystych włosach i głupich zielonych oczach które mnie irytowały od najmłodszych lat.

A co w tym wszystkim było najgorsze? 

Ten skończony dureń był najlepszym przyjacielem mojego  kochanego braciszka.

Pojechał do Londynu rok temu wraz z moim bratem i mogę się założyć że miał w łóżku każdą pannę w odległości 12 mil od Londynu.

Te dwa jełopy odkąd skończyły siedem lat zaczęły podrywać biedne dziewczynki z pierwszej klasy. Teraz mój braciszek miał dwadzieścia lat a ja osiemnaście. 

Farciarz.

Jako pierwszy wyniósł się ze szklanej klatki.

Kiedyś też tego chciałam. 

Lecz teraz?

Już nie umiem latać więc po co mi tyle przestrzeni?

Moja klatka była naprawdę bardzo przytulna.

Zresztą nieważne.

Pożegnałam się z babciom i Henrim a potem ku mojemu zdziwieniu z Kitty.

Henri odwiózł mnie na lotnisko.

Ledwie co wyrobiłam się na samolot a to wszystko przez to że wpadłam na jakiegoś chłopaka.

Usiadłam wygodnie w fotelu przy oknie. Po chwili koło mnie usiadł jakich dziadek czytający gazetę. Wszystko byłoby okay gdyby ten uroczy staruszek nie chrapał i pierdział przez sen. W końcu nie wytrzymałam. Wstałam i poszłam w stronę toalety. 

-Hej.

Usłyszałam przyjazny głos. Popatrzyłam w jego stronę.

-To ty!

Pisnęłam widząc chłopaka na którego wcześniej wpadłam. Stewardesa popatrzyła na mnie nienawistnym spojrzeniem.

-Winny.

Powiedział podnosząc ręce w geście poddania.

-Morze się dosiądziesz?

Zapytał a ja popatrzyłam w stronę mojego miejsca. Początkowo miałam odmówić jednak potem przypomniałam sobie o dziadku smrodku i z wdzięcznością pokiwałam głową. Usiadłam obok chłopaka.

-No to jak się nazywasz?

Popatrzyłam na niego podejrzliwie.

-Roxy.

Jego uśmiech się powiększył. 

-A nazwisko?

-Moon... 

Uśmiechnął się łobuzersko.

-A numer karty kredytowej?

Kogoś mi przypominał.

-Jestem Wa... Emil ... Emil Plane. 

Wyglądał na lekko zdenerwowanego.

-To twój pierwszy lot samolotem?

Zapytałam widząc jego trzęsące się ręce.

-Nie, dlaczego pytasz?

Uśmiechnęłam się do niego.

-Ręce Ci się trzęsą.

Jego ręce przestały się trząść.

-To od nadmiaru kofeiny.

Potem jeszcze trochę rozmawialiśmy.

-Właśnie!

Zawołał gdy miałam wysiąść z samolotu.

-Mam twój telefon! Wypadł Ci kiedy na mnie wpadłaś.

Czekałam na niego przed samolotem jednak chłopak nie wychodził. Po piętnastu minutach podszedł do mnie mężczyzna w mundurze. 

-Panienka Roxy?

Zapytał.

-Tak?

Odpowiedziałam niepewnie a mężczyzna wyjął przed siebie mój telefon z małą żółtą karteczką na plastikowej obudowie.

-Och!

Jęknęłam z wdzięcznością.

-Dziękuję.

Wzięłam od niego telefon.

-Panicz Warner pozdrawia.

Powiedział mężczyzna jednak nie mogłam sobie uzmysłowić o co chodziło z paniczem Warnerem. 

Kiedy wyszłam z lotniska zadzwoniłam po brata. Jednak ten nie odebrał. 

Zdziwiona zadzwoniłam znowu w końcu miał czekać na mnie na lotnisku.

W końcu zadzwoniłam do Henriego. Chłopak dał mi adres brata. 

Złapałam żółta taksówkę i pojechałam pod dziwny adres.

Gdyby?Where stories live. Discover now