Rozdział VII

83 2 0
                                    

Vivian

Po udanej akcji musieliśmy z Edwardem pozbyć się samochodu. Pojechaliśmy na przez nikogo nie uczęszczane bagienne tereny by tam go zatopić. Kilometr dalej czekał na nas inny samochód, którym mogliśmy już spokojnie wrócić do naszej mieściny.

***

Spojrzałam na zegarek. Było dopiero wpół do dziewiątej wieczorem. To znaczy, że jak teraz się wykąpię i będę zapierdalać szosą jakieś sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, to zdążę do pracy. Znaczy Blanca zdąży.

Migiem pobiegłam na górę, żeby wziąć prysznic. Jeszcze wcześniej nałożyłam Simbie porządną porcję kolacji. Biedaczek pewnie był strasznie głodny. Zaczął ocierać mi się o nogi.

- Wybacz maluchu. Pobawię się z tobą dopiero rano.

***

Czym prędzej wbiegłam do pracy, już przebrana w fartuszek. Jane jak tylko mnie zobaczyła od razu rzuciła się na mnie w niedźwiedzim uścisku.

- Blanciu kochana, mam nadzieję, że już jesteś całkowicie zdrowa! Cieszę się, że cie widzę - krzyknęła wciąż na mnie uwieszona. - Pamiętasz, że w ten weekend jest moja impreza urodzinowa? Miałaś pomóc mi ją przygotować.

Kurwa.

- Jasne, że pamiętam - odparłam z najszczerszym uśmiechem na jaki było mnie stać.

- Cześć Blanca! Dobrze, że już wróciłaś - podszedł do nas Daniel i on także przyłączył się do Jane w tym bestialskim geście, przy okazji miażdżąc mi żebra. Co jest z nimi nie tak? Zaraz wyjmę nóż i ich wszystkich pozabijam.

- Dobra kochani dosyć tego dobrego, praca czeka! - subtelnie wyrwałam się z uścisku. Szybko podbiegłam do lady, żeby ta para szajbusów znowu mnie nie dorwała. Zaniosłam zamówienie do jednego stolika przy oknie, a nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje nie dawało mi spokoju. Rozejrzałam się po sali i w rogu zauważyłam kolesia z ciemnymi włosami i okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Kto nosi okulary przeciwsłoneczne w pomieszczeniu? Sami wariaci w okolicy.

Nie miałam wątpliwości, że gapił się wprost na mnie, bo gdy tylko na niego spojrzałam odwrócił głowę, udając bardzo zajętego jakimś niewidzialnym pyłkiem na szarej bluzie. Wróciłam do lady, żeby zabrać kolejne zamówienie kiedy podeszła do mnie Jane.

- Właśnie, zapomniałam ci powiedzieć. Tamten facet o ciebie pytał. Mówił, że chce z tobą porozmawiać. Nie zdradził mi dlaczego - wskazała brodą tego samego kolesia, który bezczelnie mnie obserwował.

- Dobra, dzięki.

Podeszłam do jego stolika i gwałtownie wcisnęłam się na kanapę naprzeciwko. Facet lekko się wzdrygnął, przestraszony moim nagłym pojawieniem się.

- Słyszałam, że chciał pan ze mną porozmawiać - spojrzałam na niego podejrzliwie. Jego twarz nie wyrażała, żadnych emocji ale może to dlatego, że nie widziałam jego oczu.

- Tak. Może najpierw się przedstawię. Nazywam się Jasper Blake - wyjął odznakę policyjną. - Jestem z policji. Mam do pani kilka pytań.

Przyznaję, zaskoczył mnie, ale nie dałam tego po sobie poznać. To dlatego tak bacznie mnie obserwował. Raczej nie chodziło mu o moją wybuchową niespodziankę. Więc o co? Niech zgadnę. Pewnie o tego zboczonego skurwiela.

- Słucham.

- Nie zapyta pani o co chodzi? - parsknął.

- Nie mam nic na sumieniu, więc za przeproszeniem chuj mnie to obchodzi - nonszalancko odgarnęłam włosy za ramię. Widać było, że zaskoczyła go moja odpowiedź, ale kąciki jego ust zdradzały lekkie rozbawienie.

- Pani Hughes..

- Panno.

- Panno Hughes, nie uważasz, że twoje zachowanie jest nieco niegrzeczne? - zapytał z ironicznym uśmieszkiem.

- Panie Blake, nikt panu nie powiedział, że niegrzecznie jest rozmawiać z kimś w okularach przeciwsłonecznych? - z prędkością światła zdjęłam mu je z oczu i mało nie parsknęłam mu prosto w twarz. - Panie Blake, czyżby zamieniał się pan w pandę?

Nieźle wkurzony złapał w nadgarstku moją rękę, w której trzymałam okulary i pochylił się ku mnie tak, że nasze twarze dzieliła bardzo mała odległość. Czułam na policzku jego oddech. Pachniał whisky i papierosami.

- Nie pogrywaj sobie ze mną, albo zaraz pojedziesz na komisariat - szepnął gniewnie.

- A skujesz mnie chociaż? - pokazałam na rękę, którą dalej trzymał w żelaznym uścisku.

- Z wielką chęcią panno Hughes - parsknął, już mniej rozgniewany, puszczając mój nadgarstek. Temu człowiekowi nastroje zmieniały się jak pogoda w górach. - Od początku wiedziałem, że nie jesteś wcale taka bezbronna.

- O czym ty mówisz? - zapytałam zbita z tropu.

- Nie pamiętasz naszej miłej rozmowy? Zaraz po tym jak walnąłem tego idiotę, który cie obmacywał?

- Ja pierdole racja! Nie poznałam cie przez te pizdę pod okiem! - krzyknęłam zwracając na siebie uwagę kilku ludzi. - Jesteś tym dupkiem, który nazwał mnie słabą.

- Tak to ja nazwałem cie słabą i tak.. jestem dupkiem - błysnął zębami w szerokim uśmiechu. Wcześniej nie zauważyłam jaki jest przystojny. Gęste czarne włosy, mocno zarysowana szczęka, pełne usta i te nieprzeniknione, niebieskie oczy. Miał na sobie bluzę, ale i tak widziałam, że jest umięśniony. Odkąd tylko tutaj usiadłam, był między nami jakiś dziwny magnetyzm, który przyciągał mnie do niego.

- Skończyłaś mnie już obczajać? - wyrwał mnie z zamyślenia.

- Daj mi jeszcze chwilkę - zaśmialiśmy się oboje.

Miałam rację chodziło o Peter'a Dowson'a. Moja pierwszą ofiarę po przebudzeniu. Jasper zadał mi kilka rutynowych pytań. Wydawał się dosyć podejrzliwy. Mogę być pewna, że sprawdzi moje alibi. Choć nie mam się o co martwić. Edward załatwił wszystko. „Kilka dni zostałam w domu najlepszego przyjaciela rodziny, który zajmował się mną podczas choroby". Ogarnął nawet fałszywe zwolnienie od lekarza.

Jasper zaczynał mnie denerwować coraz to nowszymi pytaniami więc postanowiłam się ulotnić.

- Sorry panie policjancie, ale nie każdy może się obijać w pracy - wstałam z zamiarem odejścia.

- Poczekaj - złapał mnie za rękę zanim zdążyłam odejść. - Jeszcze nie skończyliśmy.

Chyba się wkurzył bo uścisk na ręku stawał się coraz ciaśniejszy. Spojrzałam w jego oczy, które tak drastycznie się zmieniły. Wcześniej zadziorne spojrzenie, teraz pełne było gniewu.

Te gniewne oczy coś mi przypomniały, ale nie wiem co bo nagły ból przeszył moją czaszkę na wskroś. Złapałam się za głowę z jękiem. Jasper nie puścił mojej ręki dzięki czemu zdążył mnie złapać zanim upadłam na podłogę.

- Blanca! Blanca.. co się kurwa sta... - dalszej części już nie słyszałam. Znów straciłam swoje światło.



********************************

I jest kolejny rozdział! Chciałam podziękować wszystkim tym, którzy dali szansę mojemu opowiadaniu i dalej wytrwale czytają. Wiem, że nie jest ono idealne, ale wiadomo jakie są początki.

Jeszcze raz dziękuje i pozdrawiam!

Kill me if you canWhere stories live. Discover now