Demi: Zjemy wszystkie. Obejdź sie smakiem. Jak będziesz mogła, to zadzwoń. Chce znać szczegóły wczorajszych wydarzeń.

Ja: Już Ava ci z pewnością wszystko opowiedziała.

Demi: Wręcz przeciwnie... Niedawno odbyłam ciekawą rozmowę z niejakim Davidem, którego zapewne kojarzysz. Otóż poza zapytaniem o wasz stan, bo przecież nie ma do ciebie nuneru, nie omieszkał wspomnieć, że nie dbasz o swój kręgosłup. Mamy w tym względzie całkowite porozumienie.

Ja: Myślałam, że zapyta się bardziej o datę urodzin Avy... I nie obiecuj sobie zbyt wiele po naszym zapoznaniu. Sama właściwie znasz go zaledwie miesiąc.

Demi: Nie rozumiem?

Ja: Zadzwonię później to pogadamy. Kończę papiery i się odezwę.

Demi: Ok. Dałam mu twój numer.

Ja: Po co?

Demi: Poprosił - Ech..  no dobrze. I tak pewnie nie skorzysta.

Pilnie i skrupulatnie wypełniłam dokumenty pooperacyjne w międzyczasie przyjmując jeszcze dwóch pacjentów i mogłam spokojnie szykować się do wyjścia. Ubrana już w sportową oliwkowa parkę, białe trampki i jeansy sięgnęłam po lekarską torbę i nastał właśnie koniec mojej dobrej passy. Pozycja w której utknę łam wrożyła, że szybko się z niej nie podniosę. Miałam dwa wyjscia: zadzwonić do Demi i Dreyka po pomoc psując jednocześnie weekend własnemu dziecku, albo na oddział do Steav'a po kolejny doraźny ratunek w postaci zastrzyku przeciwbólowego. Ktoś jednak najwyraźniej pchał się sporo wcześniej, sygnalizujac to dźwiękiem telefonu w mojej kieszeni. Postanowiłam niezdarnym ruchem odebrać ściągając być może posiłki.
- Tak? - odebrałam z bólem w głosie, z trudem kładąc na kozektę.
- Zły moment?
- Z kim rozmawiam? - układałam się w najmniej dolegliwej pozycji.
- David...
- Masz niebywałe szczęście znów uratować komus życie...
- Co się dzieje? - zapytał nieco zaniepokojony.
- Twoje argumenty właśnie mnie zablokowaly. Leżę wpół wygięta na kozetce, zwijajac się z bólu. Muszę zadzwonić po kolegę z niższego oddziału, ale potrzebuje chociaż pomocy żeby dotrzeć do domu.
- Który oddział?
- Mój, czy znajomego?
- Twój znam...
- Steav Moore, oddział ortopedii - wypowiadając ostatnie słowo, usłyszałam tylko jak ktoś wchodzi do pomieszczenia.
- Cześć... - przykucnął ktoś tuż obok.
- Odchyliłam lekko głowę chcąc dojrzeć gościa.
- David? Co tu robisz?
- Mam klienta, który leży w tym szpitalu. Chciałem zrobić ci niespodziankę, zapytać o wasze zdrowie i właśnie wjeżdżałem na twoje piętro.... - Nie był do końca szczery, bo wszystkiego dowiedział się już od Demi.
- Średnio chyba wyszlo... - wskazywałam swoje położenie w pozycji już lekko embrionalnej. - Zadzwoń proszę... - podałam mu swój aparat z wybranym numerem. Wzmagający się ból utrudniał coraz bardziej normalną rozmowę. Słyszałam już po chwili tylko, jak płynnie radzi sobie z lekarzem po drugiej stronie. Gdzieś też mignął mi jego jedwabny czerwony krawat. Cóż... Jednym mężczyznom trzeba doradzać, drudzy mają zwyczajnie świetne poczucie gustu.
- Pati! - wkroczyła zapewne Camilla zdziwiona, że potencjalny pacjent zbyt długo nie wychodzi. - O cholera! Co się stalo? - zaskoczona podeszła do mnie.
- Odcięło mnie... - mówiłam z łzami w oczach, gdy David w tle kończył połączenie.
- Twój kolega za chwilę będzie. Wytrzymasz?
- Myslalam, że po porodzie Avy nie spotka mnie większy ból. Myliłam się... - głaszcząca mnie po głowie recepcjonistka i David kucajacy w garniturze przy mnie, musiał być naprawdę komicznym obrazkiem.
- To będziesz miała cudowny weekend... - próbował mnie rozbawić.
- Już jestem! - wpadł do pokoju ortopeda. Pozostała dwójka odsunęła  się od łóżka, a lekarz bez skrępowania zaczął rozpinać mi spodnie, żeby dostać  się do odcinka lędźwiowego.
- Tak chcesz to zrobić? - przez łzy żartowałam do kolegi.
- Twój chłopak mógłby mieć obiekcje - wskazał gestem głowy na Davida, stojącego za plecami.
- To znajomy. Camilla pomożesz... Nie chce żeby Steav dobierał mi się do majtek - kobieta nadal oceniając adwokata i pewnie zastanawiając się kim może być, podeszła do nas.
- Jasne... - kobieta odsunęła moje ubranie, a lekarz precyzyjnie wstrzyknal lekarstwo.
- Za chwilę podziała. Tylko to nadal tymczasowe. Zrób prześwietlenie i przyjdź z wynikami. Za chwilę do domu i odpoczywasz do poniedziałku - rozkazał rudawy Moore.
- Uwierz..  Jak się do niego dostanę, nigdzie nie wyjdę przez ten czas.
- Rozumiem, że ma kto cię odwieźć? - popatrzył na Hudson'a.
- Nie bądź zazdrosny... Pomyślę, że właśnie przestałes być gejem.
- Wiesz, że wystarczy twoje jedno słowo. - Uwielbiałam te nasze żarty. Steav był już w kilkuletnim szczęśliwym związku ze swoim narzeczonym i zabawnie udawał, że tylko ja jestem dla niego konkurencją. Nie ufał też żadnemu mężczyźnie w moim towarzystwie. Był trochę jak starszy brat i pies ogrodnika w jednym. A może zwyczajnie bal się, że nagle straci powiernika swoich problemów, bo ten nagle mógłby sobie zacząć organizować własne sercowe życie. Bez obaw Steav.
- Spróbuję się podnieść... David pomożesz? - wciągnęłam mężczyznę w to zadanie, wyrażając wdzięczność za kolejną pomoc.
- David? - głośno zapytała Camilla.
- Ten sam, który wczoraj uratował Ave. - Już widziałam jak kobieta wypuszcza z siebie wszystkie pokłady uprzejmosci. Mężczyzna jednak nie złapał już tych niewidzialnych motyli. Podszedł pomóc wstać. Powoli udało mi się obrać przynajmniej pozycję zgarbionej staruszki. - Pomóż mi proszę dostać się do mieszkania i nie zawracam ci więcej głowy.
- Daj spokój...
Wsparta na twardym ramieniu dreptałam po szpitalnym korytarzu, dochodząc w żółwim tempie do windy, której drzwi zamknęły się z delikatnym dzwonkiem.
- Przepraszam, że cię tak angażuje w swoje problemy. Nie znamy się, a obciążam cię pomocą. Nie chce psuć Avie weekendu u Demi. Mam wąskie grono przyjaciół, więc...
- Cieszę się, że znów mogę się przydać...
- Obiecuje, że Demi nie policzy za wczorajszą wizytę - ból przemijał, ale momentami jeszcze uderzał kłując.
- Nie myślę o pieniądzach...
- No tak...
- Dojdziesz do auta?  - zapytał, kiedy znaleźliśmy się w podziemnym parkingu.
- O ile nie zaparkowales na drugim końcu Seattle - wysunęłam się z windy  i oparłam o ścianę.
- Poczekaj... Podjadę za moment. - Odszedł za pewne po swoje auto. Po chwili właściwe już wysiadal z czarnego suva, wrzucając w pierwszej kolejności moje rzeczy na jego tył. - Pomogę ci. - Traktując jak małe dziecko prawie wsadził na siedzenie i zapial pasy. Wyglądał dobrze i pachniał dobrze. Ja mogłam co najwyżej pochwalić sie rozwianymi włosami i zapachem środka dezynfekujacego narzędzia chirurgiczne. 
- Mocno psuje ci piątkowe plany? - zapytałam tuż po podaniu adresu.
- Dziś jeszcze miał być czas na sprawy zawodowe. Jutro na osobiste. Więc możesz poczucie winy spokojnie odłożyć.
- Osobiste... Co w takim razie robisz kiedy nie jesteś adwokatem?
- Zapomniałaś dodać adwokatem bufonem.
- Auuu... Krzywdzisz cierpiąca kobietę - ironicznie sugerowałam, żeby nie przypominał o uwadze mojej córki i zdradzie przez nią mojego niedawnego zdania o tym zawodzie.
- Uprawiam sport, spotykam się ze znajomymi, zegluje...
- Poważnie?
- Bardzo. Mamy z ojcem dwa jachty. Zapraszam z Ava jak byście miały kiedyś ochotę...
- Nie prowokuj... Moja córka gotowa jest pomyśleć, że jesteś księciem z bajki.
- Pewnie jestem... - zasmial się głośno.
- W takim razie rozczaruje cię, bo w krolewskich komnatach cię nie przyjmę. Nasze mieszkanie to zaledwie wielkość twojej kuchni.
- Lekarze w tym kraju tak mało zarabiają?
- To zależy... My zresztą odkładamy na dom. Póki co, tkwimy w wynajętym mieszkaniu, ale cel jest.
- Dlaczego nie pracujesz jak Demi?
- Cóż.. Pomijając chęć służenia zwykłym ludziom, praktyka prywatna to całkowite oddanie i poświęcenie; to stracone weekendy i ciągła gotowość na telefon od pacjenta. Jako samotna matka z małym dzieckiem... Wszystko to stoi w sprzeczności z tym, czego potrzebuje. Demi jest już wprawdzie na etapie swoich pracowników, ale ja musiałabym zacząć od początku, żeby zdobyć klientów.
- Dobra jesteś w tym co robisz?
- Trudno mówić o sobie... Ale myślę, że niezła, skoro pojawiają się pacjenci z innych miast skierowani przez znajomych bezpośrednio do mnie. A ty jesteś dobry w tym co robisz?
- Najlepszy - pewnie odpowiedział.
- Ile masz lat w ogóle?
- To chyba nie wypada pytać...
- Kobiety. Ja ciebie mogę.
- 38
- Gdzie żona i dzieci?
- Ty też nie masz męża... - zepchnął odpowiedź na mnie. To musiał być niewygodny temat.
- Dobrze... To nie moja sprawa. Zrozumiałam.
- To nie tak miało zabrzmiec. Przepraszam. Po prostu jeszcze nie mam.
- Ok... - Nie drążylam, ale uwaga o moim mężu nie była łatwa do zapomnienia. - To tutaj! - Wskazałam wolne parkingowe miejsce czując, że wyciągnięta zbyt energicznie ręka jeszcze wyłania cmiacy ból.
- Doskwiera?
- Trochę... Poradzę sobie.
- Splawiasz mnie.
- Trochę tak - wypielam się z pasów. - Nie wiem... Może tak łatwiej.
- Za uwagę o mężu? - był zbyt doskonałym obserwatorem.
- Tak... - mogłam być szczera. Nie było między nami żadnych zależności.
- Moja zawodowa bezposredniosc czasami mnie pogrąża. Nie zapytam o to więcej. Powiesz sama jak zechcesz.
- Pomóż mi tylko wejść i wracaj do rzeczy ważnych - uśmiechnęłam się.
- Łatwo cię urazić. Wiesz, że to dlatego bo mało o sobie mówisz.
- W mojej historii nie ma nic ciekawego.
- W każdego jest... - dodał już otwierając mi drzwi i podając rękę.
- David... Bądź księciem i wdrap się ze mną na piąte piętro.
- To będzie ogromna przyjemność - złapał zabawny ton i młodzieńczy uśmiech, ściągając pomiędzy nami znów swobodne ruchy.

BIAŁE NOCEOnde histórias criam vida. Descubra agora