Prolog

134 9 2
                                    

Trzeba żyć tak szybko jak nadchodząca chwila.

Edward Stachura.


Wrzesień 2014 roku

Przypominając sobie, kim naprawdę jesteś, starasz się by nie zabolało cię to, co odkryjesz. Nigdy nie miałem z tym problemów aż do chwili, gdy od samouświadomienia zależało to, czy kiedykolwiek zobaczysz słońce. Przedzierając się przez własne pokłady pamięci, nie doceniałem systemu obronnego mojego umysłu. Pragnąłem być znów tym, którego pokochała Lena, to jednak dziś stało się niemożliwe. Mogłem jedynie sprawić, by nie cierpiała za bardzo. Byłoby to wykonalne, gdyby ta upierdliwa kobieta nie stała się twarda niczym stal.

Pogromczyni koszmarów, taką ją widziałem, gdy przybyła z odsieczą. Tym razem, to ona nosiła przysłowiowe spodnie i wcale mnie to nie dziwiło. Miała normalnie żyć, mieć faceta, przyjaciół i brak wokół siebie ludzi gotowych w jednej chwili dobyć broni, by z niej wystrzelić. A teraz, stałem tuż przed tą, która z całą zapalczywością obdzierała mnie ze zbroi jaką przybrałem, by przejść dla niej przez piekło. Była taka niesamowita z tym groźnym błyskiem w oczach i niezwykłą stanowczością, które pogłębiły się przez ostatni rok.

– Ruszysz w końcu ten umięśniony tyłek, czy też mam cię sama ściągnąć z łóżka? – zapytała oparłszy ręce na pełnych biodrach. Uwielbiałem każdy fragment jej ponętnego ciała. Bez znaczenia było to, czy aktualnie była na mnie wściekła, czy też roznamiętniona po ostatnich kilku godzinach najbardziej niesamowitego seksu, jaki pamiętałem. Stała tak, jak ją sam Pan Bóg stworzył, zupełnie nie przejmując się swoją nagością. To również się w niej zmieniło. A jednak, mimo wszystko, nadal byłem w stanie wywołać na jej twarzy rumieniec.

– Powiedz mi, kiedy się tak zmieniłaś? – Oparłem głowę na ręce przyglądają się Lenie, która podeszła do łóżka wdzięcznym, rozkołysanym krokiem. Naprawdę, jeśli dalej będzie mnie tak drażnić, nigdy stąd nie wyjdziemy.

– Kiedy mnie zostawiłeś i musiałam sama sobie radzić z otaczającym mnie światem, którego nie znałam – mruknęła. W jej głosie nie wyczułem nawet cienia wyrzutu. Stwierdzała po prostu fakt. Miałem wrażenie, że patrzę na zupełnie obcą kobietę. Gdzie się podziała ta pełna uczucia i niewinności dziewczyna, w której się zakochałem? Nie wiedziałem w sumie, czy bardziej mnie to przerażało, czy też przeważała fascynacja. Mogłem ją poznawać na nowo i to prawdopodobnie spowodowało wypłynięcie na moje usta pełnego męskiej satysfakcji uśmiechu.

– O nie! Wstawaj Sebastianie. Znam ten wyraz twarzy – powiedziała stanowczym tonem, machając dłonią w moją stronę, zakreślając moją sylwetkę w powietrzu.

Roześmiałem się i w końcu zrobiłem, o co mnie prosiła. Nie zamierzałem jednak bawić się w skromność. Skoro ona nie miała z tym problemów, ja także postanowiłem przestać się krygować. Przemierzyłem niewielki hotelowy pokój, by założyć rzucone kilka godzin temu ubrania na stojącą pod oknem sofę. Czułem na sobie uważne, palące wręcz spojrzenie. Usłyszałem szelest ubrań, które wkładała Lena, po wcześniejszym prysznicu, na który mnie nie tylko nie zaprosiła, ale wręcz zakazała wkraczać do łazienki. Jak stwierdziła: inaczej w życiu byśmy nie skończyli.

Może i byliśmy innymi ludźmi, ale z całą pewnością nasza wzajemna miłość nie uległa zmianie. Była to jedyna stała, o którą zamierzałem dbać, by więcej, nawet przez chwilę nie dać możliwości jej straty.

Gotowy do drogi podszedłem do Leny, która zakładała właśnie plecak. Spojrzała na mnie z wyczekiwaniem. Dłonią podniosłem jej podbródek i wycisnąłem na ustach głęboki pocałunek. W jednej chwili jej palce wczepiły się w moje stanowczo zbyt długie już włosy i pociągnęła za nie. Tak, to również nie zmieniło się między nami. Niewygasająca namiętność. Oderwała się od moich zachłannych ust i oblizała swoje wargi, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Pamiętaj o tym, gdy będzie na to bardziej odpowiedni czas – mruknęła z jękiem. W jej oczach dostrzegłem przekorne iskierki.

– O to nie musisz się martwić. Z pewnością nie zapomnę – odparłem z stanowczością w głosie, zabierając nierozpakowany ekwipunek, stojący pod drzwiami.

– Dobrze. To ruszajmy. Mamy sporo kilometrów do przebycia.

Może i nie wszystko było w naszym życiu idealne, ale takie właśnie ono jest. Nigdy nie będzie samych szczęśliwych dni. Ktoś, kto w ten sposób postrzega świat, jest albo totalnym głupcem, albo zaślepionym ideowcem. Ja byłem całkowitym wariatem, który spotkał na swej drodze pokrewną duszę. Oboje byliśmy bardziej zahartowani w bojach o wspólną przyszłość. Czy jednak to wystarczy, by przywrócić normalny bieg rzeczy? O tym mieliśmy się właśnie przekonać...

Broken DreamsNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ