Pierwszy odezwał się Vincent, który kurtuazyjnie podał dziewczynie rękę.

       — Dobrze cię widzieć! — Gdy z bliska ujrzał jej twarz, zamarł. — Co ci się stało?

       Słowik dotknęła ręką opuchniętej, rozciętej wargi. Rano obrzęk rozlał się na cały podbródek, zniekształcając rysy. Teraz jej stan zapewne się pogorszył. Na dodatek była blada i miała sińce z niewyspania. Zawstydziła się swojego wyglądu, choć jako żołnierzowi nigdy wcześniej nie przeszkadzał jej wpływ zawodu, jaki wykonywała, na urodę.

        — Ja... poślizgnęłam się na oblodzonych schodach. Jakiś dureń coś rozlał i zamarzło — wyjaśniła, patrząc na unikającego jej wzroku Onura i akcentując słowo "dureń". — No cóż, każdemu durniowi może się zdarzyć — dodała łaskawie, uśmiechając się łagodnie. — Poza tym, powinnam patrzeć pod nogi. Sama jestem sobie winna.

       Mężczyzna nadal zawstydzony wydukał:

       — Na pewno jest mu przykro. I gdyby wiedział jak, to by przeprosił.

       Vincent przyglądał się tej dziwnej scenie z ciekawością.

        — Tak... Oblodzone schody bywają zabójcze... — mruknął. — Wiem, że umówiłaś się z moim bratem, ale mam nadzieję, że moja obecność w niczym wam nie przeszkodzi. — Mrugnął łobuzersko i kontynuował, nie zwracając uwagi na dyskretne chrząknięcia Onura. — Przyznaję, że nie chciał mnie zabrać, ale uparłem się. Ośli upór to nasza rodzinna cecha! Usiądę sobie z boku i zadbam o nastrój do tego... tam... na co się umówiliście. Zajmijcie się sobą, nie zwracajcie na mnie uwagi. — Rozłożył pod drzewem płaszcz i oparł się plecami o pień. Na kolanach położył gitarę i powoli zaczął sprawdzać struny i dostrajać dźwięki.

        Słowik i Onur zostali sami na środku polany. Ciszę, jaka między nimi zapadła, przerwał mężczyzna.

        — Naprawdę bardzo mi przykro. Nie wiem, co we mnie wstąpiło... To znaczy wiem, czasami bywam porywczy.

        — Nie zaczynajmy wszystkich spotkań od wzajemnych przeprosin. — Zaśmiała się. —Jesteś świetny, a ja dawno nie miałam broni w ręku. Pozwól, że wykorzystam twoje wyrzuty sumienia. Naucz mnie walczyć, tak jak planowałeś. No... może przeskoczmy kilka pierwszych lekcji.

       — Jesteś pewna? — zapytał z obawą.

       — Nie musisz się o mnie martwić. Dam radę.

       Onur kiwnął głową i odpiął od pasa ukryty pod płaszczem miecz. Słowik uniosła swoją szablę i ustawili się naprzeciwko siebie. Vincent cicho brzdąkał na gitarze. Ukłonili się i przyjęli pozycje.

        — Będę sygnalizował ruch, a ty staraj się reagować i nie dopuszczaj mnie za blisko.

         Dziewczyna kiwnęła głową. Odbiła pierwsze cięcie. Już miała skomentować, że Onur niepotrzebnie ją oszczędza i osłabia swoje ruchy, ale powstrzymał ją donośny śpiew.

        —"Poszedł żuuuczek za chałuuupkę! Zdjął majteeeczki, zrobił kuuupkę!" — doleciało spod drzewa, Słowik parsknęła i zbyt późno uniosła szablę. Miecz Onura trafił ją w ramię.

        — Vincent! — upomniał go brat. — Rozpraszasz nas!

         — Przepraszam, tak mi utkwiło w głowie. Słyszałem, jak śpiewały to dzieci w pewnej wiosce w Newlandzie. Nic nie poradzę, że wpada w ucho. — Bard wcale nie wyglądał, jakby mu było przykro. — Zaśpiewam coś bardziej klimatycznego! — obiecał i szarpnął struny. Dźwięki, które rozlały się po polanie były delikatniejsze.

Wojna Trzech RasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz