— Co ty znowu pleciesz?

       — No wiesz, udowodnisz mi, że nasze gatunki mogą żyć w symbiozie. Skoro Czarnoksiężni z Velevitką na czele żyli zawsze w ukryciu tak jak my, a ludzie twoim zdaniem niczym się od nas nie różnią, to może przyznam ci rację, że nie powinniśmy dawać przewagi ani jednym, ani drugim.

        — I mam ci to udowodnić... nią? — zapytał Onur, wskazując ręką ścieżkę, na której zniknęła Martha.

       Vincent kiwał ochoczo głową, delektując się zakłopotaniem brata, które walczyło z jego urażoną ambicją i potrzebą rywalizacji. Próba wykorzystania słabości Onura do wygrywania, chyba się udała, bo po chwili spytał:

        — Jak chcesz to załatwić?

        — Nie słuchałeś? Ma przyjeżdżać tu codziennie. Wystarczy, że się na nią zaczaisz w krzakach, a potem uruchomisz ten sam urok osobisty, którym próbowałeś ją oczarować dzisiaj. Chyba się nie boisz? — podjudzał go dalej.

        — To głupota, ale jeśli tylko w ten sposób zmuszę cię do zamknięcia jadaczki, niech będzie. Uwiodę ją, a ty przysięgniesz, że nigdy więcej nie będziesz się wtrącał w moją politykę. — Onur nie do końca wiedział, dlaczego zgodził się na tę szaloną propozycję. Nie lubił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał lub próbował wywrzeć na nim presję, a już szczególnie gdy robiło to któreś z jego rodzeństwa. Zawsze mu się wydawało, że doskonale daje sobie radę z podejmowaniem decyzji, a słuszność stoi po jego stronie. Zdziwił się, gdy Vincent postanowił go odwiedzić, ale przystał nawet na prośbę, by Onur osobiście przywitał go na granicy lasów, które otaczały jego siedzibę. Najwyraźniej dał się podejść i bard od początku planował rozmowę. Duma Onura nie pozwalała mu przyznać się, że wyczekiwał tej wizyty i że z przyjemnością opuścił zamek. Vincent miał go za stetryczałego odludka, więc trochę z przekory nie sprzeciwił się zakładkowi.

       — Och... Jestem zupełnie spokojny o wygraną. Masz dwa tygodnie na wzbudzenie jej uczucia, ale chyba rok byłoby za mało.

       Onur zły na siebie i na brata wskoczył na konia. Obaj byli tak pogrążeni we własnych myślach, że nie zauważyli, jak jezioro za ich plecami zgęstniało i zafalowało. Jednak zgodnie poczuli chłód.

        — Jedźmy dalej. Za bardzo zmarudziliśmy już w drodze —  Vincent wzdrygnął się. — Daleko jeszcze do tej twojej Doliny? Jestem skonany. Furia ukryła się na dalekiej północy, a ty musisz mieszkać akurat w tych posępnych górach?  Rzadko cię odwiedzałem, bo na samą myśl robiło mi się zimno. Dlatego jesteś taki blady, za dużo siedzisz otoczony kamieniami. Same skały. Nie to, co Nemeton, ah, tęsknię za zapachem pól lawendy.

       — A kiedy ostatnio byłeś w Nemetonie?

       — Chyba przed tą śmieszną wojną! Nikt nas nie szukał i łatwo było się ukryć. Teraz gdy ludzi i ich siedzib jest mniej, zdecydowanie łatwiej by się żyło. Może ta wojna ma swoje plusy.

       — Oprócz milionów ofiar.

       — Ale przecież w końcu się skończy, poza tym ludzie sami są sobie winni. Jak zaczęli w panice odpalać te swoje ładunki, jeden po drugim, to sami się wykończyli, a Velevitka wykorzystał okazję. Dlatego powinniśmy się z nim dogadać...

        — Skąd masz pewność, że chce z nami rozmawiać?

        — Bohynka mówiła, że powinniśmy się ruszyć, zanim stracimy prawo do podziału świata, kiedy oni wygrają. — Vincent zerknął niewinnie na brata, ciekaw jak zareaguje na imię szpiega.

Wojna Trzech RasWhere stories live. Discover now