Rozdział 4

89 9 135
                                    

Wyciągnęłam klucz z przepaści kieszeni kurtki. Casper stał oparty o kostropatą ścianę bloku, miał zamknięte oczy.– Łeb mi pęka – mruknął i opuścił czoło, po czym pomasował skronie.– Ile razy w życiu... no wiesz... – Wstukałam kod na domofonie i popchnęłam drzwi. Chłopak oderwał się od ściany i powoli wszedł do budynku, przy schodach łapiąc się barierki.– Dwa. Teraz trzy – mruknął cicho i przetarł dłonią twarz. – Nigdy tego nie lubiłem. Weszłam za nim i rozpięłam płaszcz. Capser powoli pokonywał kolejne schody. Nagle coś sobie przypomniałam, odwróciłam się na pięcie i zbiegłam w dół, przeskakując ostatnie stopnie. Dopadłam do skrzynek pocztowych i wyciągnęłam klucz do tej z naszym numerem mieszkania. Wydawało mi się, że zamówiłam prenumeratę gazety, jednak nie byłam tego aż tak pewna. Wzięłam całe naręcze ulotek oraz innych papierów i chwyciłam zwój papieru.– O co chodzi? – Casper stał na schodach, wyraźnie skonsternowany moim zachowaniem.– Poszukamy czegoś na zabicie czasu – odparłam i z powrotem wparowałam na górę, starając się czynić mniej hałasu. Nie chciałam kolejnej burdy z państwem na górze. Wkrótce znaleźliśmy się przy naszych drzwiach, które chłopak prędko otworzył, bo ja nie miałam wolnej ręki. Wsunął się do domu i od razu poszedł do swojego pokoju. Usłyszałam, jak siada na łóżku. Weszłam do kuchni i rzuciłam na stolik papiery. Wśród nich wyszukałam ogłoszenia pizzerii i wsunęłam je za szparę drzwi lodówki, po czym sięgnęłam po gazetę i skrawek papieru. Na pierwszej stronie widniało logo wydawnictwa oraz kraju. Przewróciłam kilka stron i natrafiłam na rubrykę ,,praca". Pochyliłam się do przodu i prześledziłam wzrokiem ogłoszenia. Pielęgniarka, sprzedawca, doradca, grafik... Ostatecznie sięgnęłam po stary piórnik i wydobyłam obgryziony ołówek, którym zaznaczyłam jedną pozycję – ofertę pracy jako kelnerka. Chyba jedynie na taką posadę było mnie stać w tamtym momencie... ,,Potem może uda nam się znaleźć coś atrakcyjniejszego, jeśli odłożymy co nieco", pomyślałam. Zaczęłam notować długą listę zakupów, starając się niczego nie pominąć. Spędziłam kilka minut nad skrawkiem, po czym wzięłam zrolowaną gazetę i przemknęłam korytarzem do pokoju Caspera. Zapukałam i uchyliłam drzwi. Chłopak leżał zwinięty pod kołdrą, ale odwrócił się, kiedy weszłam. Jego ubrania leżały zwinięte na podłodze.– O co chodzi? – mruknął. Jego twarz nadal była blada i zmęczona. Wydawało mi się, że cienie pod oczami mu się pogłębiły.– Przepraszam, obudziłam cię? – zapytałam skruszona. – Nie, no co ty.Usiadłam na skraju łóżka i sięgnęłam po jego pogniecione spodnie.– Gab, zostaw, poskładam to później – mruknął i oparł się na łokciach. Materiał opadł i odsłonił jego klatkę piersiową. Kątem oka widziałam jego obojczyki i rysujące się pod skórą mięśnie. Poczułam rumieńce na twarzy. Rzadko widziałam go bez koszulki, od kiedy przestaliśmy być dziećmi. To było dziwne. ,,Paręnaście lat temu nie widzieliśmy nic szczególnego w tym, że biegamy po plaży w strojach kąpielowych, a teraz... A teraz czerwienię się na jego widok", przeszło mi przez myśl.– Daj spokój, oboje wiemy, że tego nie zrobisz. Masz. – podałam mu gazetę. Oparł się o zagłówek łóżka i zaczął czytać, podczas gdy ja kładłam mu na szafce nocnej poskładane rzeczy.– Złapali kolejnego Wilka w Mistoff. ,,Obiekt podawał się za człowieka, w chwili przechwycenia przez OSDSW miał ukończone 23 lata. Pracował jako sanitariuszka w Szpitalu South Valley. Nie znaleziono nikogo powiązanego z osobnikiem. Jeśli wiesz cokolwiek o rodzinie Zmiennego, proszę zadzwonić pod... Jest to twój obywatelski obowiązek i za podanie faktów zostaniesz nagrodzony. Podpisano Miugel Vartenn, naczelny dowódca OSDSW."Casper strzepnął gazetę i czytał dalej, drapiąc się po brodzie. Widać było, że ma problemy ze skupieniem się na tekście, ale nadal przeglądał artykuły. Westchnęłam i objęłam ramiona dłońmi. Złapali kolejnego. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nie mówią o nas jako o istotach żywych. Próbują przekonać ludzkość, że jesteśmy tylko wynikiem jakiegoś eksperymentu. Nie czujemy, nie myślimy. Zwykłe, parszywe zwierzęta jak szczury lub karaluchy. Należy je wybić, bo przynoszą ludzkości zagładę. Mają jednak rację. Wyniszczamy się nawzajem. Oprócz wiadomości o kolejnych brutalnych aresztowaniach pojawiają się też regularne doniesienia o morderstwach na czystych ludziach. Od ostatnich kilku lat staje się to częstsze i bardziej regularne. Krążą plotki, że Zmienni ugrupowali się w coś większego i planują kolejną wojnę, jednak rząd stanowczo temu zaprzecza. Ja nie myślałam o rewolucji. Chciałam jedynie, żeby moja rodzina i najbliżsi byli bezpieczni. Nie muszę mordować i obalać władz, żeby im to zapewnić.– Wybrałaś kelnerkę? – Moje rozmyślania ponownie przerwał jego głos.– Tak, z tego co wiem, ta restauracja jest w miarę blisko.– Zastanawiam się nad tym barmanem – Zerknął na mnie zza papierowej zasłony. – ale nie wiem, czy chce mi się spędzać noce wśród pijanych nastolatek i alkoholików.– Tam był chyba jeszcze barista w kawiarni.– Od kiedy ja znam się na kawie?– Dobre pytanie. – Wstałam i podeszłam do drzwi. – Zawsze robisz tak nędzne lury, że można się otruć.Szybko wyszłam z pokoju, zanim poduszka uderzyła mnie w tył głowy. Oparłam się o drewno i usłyszałam, jak napchany materiał uderza z plaskiem o twardą przeszkodę.– Jesteś paskudna!– Wiem! – zaśmiałam się w głos i sięgnęłam po płaszcz, a po chwili zajrzałam jeszcze na chwilę do sypialni Caspera – Chcesz czegoś? Idę do sklepu.– Nie, dzięki – mruknął, już przykryty kołdrą. Wzięłam kilkaset korynów i skoczyłam jeszcze po wcześniej sporządzoną listę zakupów. Po chwili zatrzasnęłam drzwi i zeszłam po schodach. Szybko znalazłam się na ulicy i zaczęłam kierować się w stronę przystanku.~*~– Przepraszam panią. – Wychyliłam się zza ramienia starszej kobiety, która trzymała za rękę dziesięcioletnią dziewczynkę o długich warkoczach. Babcia odwróciła się szybko i uśmiech zakwitł na jej pomarszczonej twarzy.– Przepraszam panienko, już, już. Proszę. Mel, chodź skarbie. – Skierowała się do kasy. Mała spojrzała na mnie brązowymi oczami i podążyła za starszą panią. Sięgnęłam po chleb i bułki, po czym skierowałam się w ich ślady, popychając przepełniony wózek. Jedną ręką obejmowałam lewą stronę góry z potrzebnych towarów, drugą próbowałam kierować tym topornym czołgiem. Niezdarnie wykręcałam zakręty, ale w końcu dotoczyłam się do kasy. Sprzedawczyni i inni klienci patrzyli na mnie zdziwieni, kiedy zaczęłam wyładowywać to wszystko na taśmę. Wyjęłam zapasowe torby i zaczęłam zastanawiać się, jak ja to dotargam do domu. Chyba rozsądniej by było zrobić zakupy na kilka tur, a nie kupować wszystko za jednym razem. Pękną mi wszystkie mięśnie w plecach i odpadną ręce, ale z drugiej strony w końcu będę miała co zjeść i czym się umyć. Spakowałam wszystko do trzech ogromnych siat i chwyciłam za rączki. Ludzie przyglądali mi się, część z rozbawieniem, część ze współczuciem. Zagryzłam zęby i napięłam muskuły. Ręce zaczęły mnie palić, ale zakupy uniosły się nad ziemię. Spojrzałam dumnie w ich stronę i odrzuciłam opadające włosy ruchem głowy, po czym sprawnie ruszyłam w stronę drzwi. Znalazłam się na parkingu i zobaczyłam, jak znajoma mi już babcia odstawia wózek zakupowy, a towarzysząca jej dziewczynka wyciąga pieniążek i oddaje kobiecie, po czym chwyta oburącz za niewielką reklamówkę. Jednak coś nad ramieniem staruszki przykuło moją uwagę.Zamarłam.Sześciu oddziałowców kierowało się w moją stronę. W ich chodzie było coś dziwnego. Po chwili spostrzegłam, że paru z nich kładzie dłonie na przymocowanej do pasa broni i zerka na siebie ukradkiem. Spuścili przysłony na oczy, a popołudniowe słońce odbijało się w szkle. Wyglądali jak ważki. Dreszcz przeszedł po moim ciele niby wąż, od czubka głowy po mały palec u stopy. Odstawiłam siatki w pretekście poprawienia chwytu na materiałowych rączkach. Nie, to nie może chodzić o mnie. Dopiero co się wprowadziłam, nie mogą... Chyba że to Orrer! Czyli to była pułapka, zdradziecka żmija!Serce zaczęło mi szybko bić i poczułam, jak po plecach spływa mi pot. Starałam się na nich nie patrzeć. Włosy opadły mi na beton, rozlewając się między drobinami piasku. Tylko robię zakupy, jestem zwyczajną obywatelką.– Przepraszam bardzo – rozległ się męski, niski głos. Miałam wrażenie, że umieram, nie odważyłam się unieść głowy – Pani Leavander?Zachłysnęłam się powietrzem. Kurwa, jak blisko było. Wyprostowałam plecy, szybko przybierając niewinny wyraz twarzy i spojrzałam w ich stronę, poprawiając niesforne kosmyki. Dziewczynka schowała się za spódnicą babci, kurczowo trzymając siatkę i kwiecisty materiał. Kobieta jednak była spokojna, uśmiechnęła się pogodnie do oddziałowców. Nie potrafiłam odwrócić od nich wzroku, przeczuwając, co za chwilę nastąpi. Mój mózg krzyczał, żebym oddaliła się stamtąd jak najszybciej, ale wmurowało mnie.– Tak, to ja. O co chodzi, panie władzo?– Pójdzie pani z nami. Zapraszam. - Wskazał stojący nieopodal masywny radiowóz. Twarz starszej pani nieco spoważniała, jednak nadal nie wskazywała żadnych oznak niepokoju. Zauważyłam, że koło mnie zgromadziło się więcej osób, więc wycofałam się nieco, targając siatki po betonie. Przełknęłam ślinę i powtarzałam sobie, że jestem normalnym obywatelem, że nie mam z tą babcią nic wspólnego i zachowuję się jak każdy człowiek dookoła mnie. Coś jednak było nie tak. Nagle powietrze wokół mnie zgęstniało, rozległ się szum. Zupełnie jak odgłos, który wydaje morze. Nie takie spokojne. Był to szum przerażonego, zszokowanego oceanu.Podniosłam wzrok.Głowa dziewczynki ozdobiona była niemal srebrzystą parą uszu, a spod paska jej spodenek wystawała sierść ogona. Mała dyszała ciężko i ściskała spódnicę babci do tego stopnia, że zbielały jej knykcie. Dłonie dziecka się trzęsły, po chwili z jej gardła wydał się pisk. Zupełnie jak krzyk umierającego pisklęcia, które roztrzaskało sobie kręgosłup o ziemię. Jakaś kobieta za mną krzyknęła, a jej głos sprawił, że zadrżałam i płuca się we mnie ścisnęły.Parę setnych sekundy później rozpoczęło się piekło.Zakupy wypadły z rąk starszej pani. Jabłka potoczyły się w naszą stronę, a tłum odsunął się od nich, jakby były to bomby. Rozległo się więcej krzyków. Usłyszałam dźwięk odbezpieczanego pistoletu, chwilę później strzał. Zamknęłam oczy. Poczułam, jak ktoś mnie popycha na ziemię. Potknęłam się o siatki i upadłam na beton. Mimowolnie rozszerzyłam powieki. Przede mną stało coś pięknego. Dwumetrowe, złote zwierzę z brązowymi jak kasztany oczami. Otworzyło pysk i wydało z siebie ogłuszający ryk. Kropelki śliny upadły na chodnik. Wilczyca skoczyła w przód. Białe kły błysnęły w świetle słońca. Trysnęła szkarłatna krew. Patrzyłam oniemiała, jak dwumetrowa wadera zaciskała szczęki na ciele czarno odzianego mężczyzny. Po chwili uniosła go jak szmacianą kukłę i brutalnie cisnęła na pobliski dąb. Człowiek osunął się na pień i znieruchomiał, kora przybrała czerwony odcień. Reszta się wycofała, kryjąc się za samochodami. Zmienna poruszała się szybko i z niesamowitą gracją, mimo że jej pysk usiany był siwymi włosami. Oddziałowcy nie mogli jej trafić, unikała pocisków, jakby to były poduszki rzucane przez dzieci. Usłyszałam kolejny strzał i odruchowo zakryłam głowę rękami. Odsunęłam się jak najdalej, dysząc ciężko. Ujrzałam po mojej prawej stroni skrzynkę na kable. Zaczęłam pełznąć w jej stronę.Wilk próbował odskoczyć, ale po chwili opadł. Jej futro na tylnej łapie pokryła krew. Zaskomlała, ale sekundę później poderwała się z oszałamiającą prędkością. Stuliła uszy i obniżyła łeb, po czym rozwarła szczęki w przerażającym, bestialskim geście. Z jej gardła wydobył się nienawistny warkot. Ślina rozciągała się między długimi kłami. Poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramię i przyciąga do siebie. Usłyszałam obcy głos jakiegoś mężczyzny, który zaciągnął mnie za budkę z elektrycznością. Znowu rozległy się wrzaski, a ja zasłoniłam głowę. Jakaś kula wbiła się w mur koło nas. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Czy ja też kiedyś tak umrę? Czy Casper też będzie musiał tak walczyć? A Em i ojciec?– Mała ucieka! – ktoś krzyknął. Błyskawicznie się wychyliłam i zobaczyłam, jak niemal biały pies wybiega z parkingu. Dostrzegłam łzy toczące się po jego policzkach. Jedna z oddziałowych ruszyła w jej kierunku, jednak po chwili legła na ziemię jak obalone drzewo. Pazury wielkiej łapy wbiły jej się w pierś. Masywne szczęki chwyciły za rękę trzymającą broń. Stara wadera oderwała ją jak gałąź od pnia i odrzuciła w bok. Kobieta wrzasnęła przeraźliwie, a ja zakryłam uszy. Nigdy nie słyszałam czegoś tak potwornego. To się nie może dziać naprawdę... Nie, nie, to niemożliwe! Czułam, jak jej wrzaski wwiercają mi się w uszy. Zdałam sobie sprawę, że ten obcy mężczyzna obok obejmuje mnie ramieniem. Miał zamknięte oczy i opierał swoje czoło na moim ramieniu. Przysunęłam się do niego, wciskając swoją twarz w jego rękę i zaczęłam się modlić, aby to się już skończyło. Starałam się nie słyszeć tych krzyków, strzałów i zwierzęcych porykiwań. To przecież zwykły koszmar. Wyszłam tylko po zakupy, musiałam zemdleć i uderzyć się mocno w głowę. Tak, na pewno zaraz się obudzę w szpitalu i wszystko będzie dobrze. Casper ze mną będzie, nikt dzisiaj nie umrze. Nikt dzisiaj nie wykrwawi się na śmierć, nikt dzisiaj nie straci kogoś bliskiego.Starałam się zatracić w tych myślach, stracić świadomość, wyłączyć zmysły. Cokolwiek. Mimowolnie pomyślałam o tej małej. Czas mijał, a ja przestawałam odróżniać sekundy od minut, był to jeden ciąg stłumionych odgłosów walki.Uświadomiłam sobie, że słyszę syreny karetek. Oddychałam szybko i otworzyłam oczy. Bolały mnie płuca rozdzierane przez strach. Mój kompan również zdał sobie sprawę, że bitwa za naszą skrzynką się skończyła. Czułam zapach krwi i mokrego futra, swąd używanej intensywnie broni. Odetchnęłam, a mężczyzna koło mnie spojrzał mi w oczy. Zastanawiałam się, czy on też tak wyraźnie czuje zapach śmierci. Miał przekrzywione okulary, a jego źrenice błyszczały niepokojąco. Bałam się ujrzeć tego, co jest za nami. Nie chciałam stąd wychodzić, wolałam zostać tu z nim na zawsze. Zapomnieć o tym, co przed chwilą zaszło. Tam nadal byli oddziałowcy. Mogli zrobić ze mną to samo, co z tą starszą Zmienną. Teraz będą polować na tę dziewczynkę, dopóki jej nie znajdą i nie ,,zutylizują".– Tutaj są jeszcze! – usłyszałam głos nad swoją głową, należał do kobiety. Podniosłam oczy i ujrzałam odzianą na czarno oddziałową. Miała zdjętą maskę i odsłoniętą przesłonę na oczy. Poczułam, jak zaciska mi dłonie na ramionach, delikatnie podnosząc. Bezwiednie wyprostowałam nogi, a moja twarz skierowała się na środek parkingu. Ujrzałam złotą wilczycę. Leżącą martwą. Znad jej rozszerzonych oczu sączyła się krew. Pysk zamarł w niemym okrzyku. Wciągnęłam gwałtownie powietrze ustami. Nie pasowała tutaj. Tak piękna, dzika i nieoswojona z człowiekiem postać na środku betonowego lasu. Dotarło do mnie. Oddała życie za wnuczkę. Ta myśl uderzyła mnie gwałtownie, poczułam, jak po mnie spływa i przeszywa każdy kawałek ciała. Więc tak ginie się za kogoś, kogo się kocha? – Proszę pani, proszę tam nie patrzeć – powiedziała szybko kobieta i objęła mnie w pasie, zasłaniając jednocześnie zwłoki. Zobaczyłam, że prowadzi mnie do karetki. Nie miałam siły się opierać. Chwilę rozmawiała z ratownikami, a do mnie powoli docierało, że jestem w szoku. ,,Panuj nad sobą, Gab!", rozkazałam sobie, jednak nie czułam zbliżającej się przemiany. Nie czułam nic.– Słyszy mnie pani? Wie pani, jaki jest dzisiaj dzień?– Tak – odparłam zachrypniętym głosem i przetarłam twarz. – Tak, wiem.– Jak się pani nazywa?– Gabrielle. Gabrielle Weeren – odrzekłam, próbując uciec ramionom osłupienia i dezorientacji. Paramedyk zaświecił mi latarką w źrenice.– Jest pani w szoku, ale nie widzę żadnych innych obrażeń. Boli coś panią?– Nie... Czuję się dobrze. Znaczy...– Uderzyła się pani, przewróciła? Może coś stało się w głowę?– Nie. Potknęłam się tylko i upadłam, ale nic nie czuję.– Rozumiem. Mogę wiedzieć, na co pani upadła?– Na plecy.– Podwinę sweter i zobaczę to miejsce, dobrze? - Ratownik odsłonił moje plecy, nie czekając nawet na odpowiedź.– Rzeczywiście wygląda na to, że nic poważniejszego się nie stało. Odwieziemy panią do domu, dobrze? Nie mogę pozwolić, żeby prowadziła pani sama.– Rozumiem – odparłam, nie mając sił wyjaśniać, że i tak nie mam własnego samochodu. Po chwili jednak coś do mnie dotarło – Ale... zakupy...– Proszę pani, ważniejsze jest zdrowie.– Nie, pan nie rozumie. Dopiero co przeprowadziliśmy się z przyjacielem, nie ma nic w lodówce, żadnych środków czystości, nawet sztućców...– Dobrze, ja po nie pójdę – powiedziała szybko oddziałowa i zniknęła z drzwi karetki. Objęłam dłońmi ramiona i zadrżałam, starając się nie myśleć o tym, co zobaczyłam. Martwe ciało walecznej wilczycy nadal stało mi przed oczami, kiedy zamykałam powieki, widziałam je jeszcze wyraźniej. Czułam, jak się we mnie wpatruje martwym wzrokiem. Siedziałam na noszach, obserwując ratowników, którzy cicho rozmawiali.– Proszę pani, mogę pani podać kroplówkę na uspokojenie, jeśli źle się pani czuje. To pomoże, zrelaksuje się pani.– Nie, dziękuję – odparłam cicho, patrząc, jak oddziałowa pakuje moje zakupy do karetki. Chciałam po prostu znaleźć się jak najdalej stąd. Jasne, perspektywa ukojenia nerwów przez leki była kusząca, nawet bardzo, ale co mi po nim, skoro i tak wszystko wróci? Może nawet ze zdwojoną siłą? – Część z nich się uszkodziła – powiedziała kobieta i spojrzała na mnie ze zmartwieniem. Kiwnęłam głową, a ona zamknęła drzwi wozu z głośnym trzaskiem.~*~Zastanawiałam się, jak wielkie miałam szczęście. Ta oddziałowa była tuż obok, wystarczył jeden znak, jedna chwila utraty kontroli nad sobą i mogłaby mi przestrzelić na wylot głowę. Wzdrygnęłam się. Ci ratownicy też myśleli, że jestem zwykłym człowiekiem. Dlaczego? Bo się bałam, bo ukryłam się, zamiast walczyć? Przetarłam twarz ręką i spojrzałam przez niewielkie okienko, które wychodziło na przednie siedzenia. Widziałam przez nie kawałek ulicy, jednak nie wiedziałam, gdzie jestem, póki nie wjechaliśmy na blokowe osiedle.– Który to blok? – zwrócił się do mnie ratownik.– Piąty – odparłam niemrawo. Chciałam zamknąć się w mieszkaniu i otworzyć to wino, które kupiłam w supermarkecie. Ratownicy podjechali do wskazanego przeze mnie budynku. Mężczyzna chwycił dwie siatki, ja sięgnęłam po trzecią.– Pomogę pani to wnieść, dobrze? – zapytał uprzejmie i otworzył drzwi do samochodu. Wysiadłam z niego na chodnik i owinęłam się szczelniej brudnym płaszczem. Wstukałam kod na domofonie i weszliśmy na klatkę schodową. Spokój tego miejsca wydawał mi się śmieszny, niemalże bezczelny w porównaniu do tego, co stało się przed sklepem.– Czy w domu ktoś jeszcze jest?- Tak, mój przyjaciel. Spokojnie, nie będę sama – uspokoiłam go i zaczęłam targać zakupy po schodach. Młody mężczyzna ruszył za mną, również dźwigając siatki. To było miłe z jego strony, wiedziałam, że nie należy to do jego obowiązków. Stanęliśmy przed drzwiami mieszkania i wygrzebałam klucz z kieszeni. Rozległo się kliknięcie i mój dom stanął przed nami otworem. Weszłam do przedpokoju i usłyszałam, jak Casper wstaje z łóżka.– Gab, wróciłaś?– Tak – odparłam i odstawiłam siatki na podłogę. – Dziękuję bardzo panu za pomoc.– Nie ma problemu – odrzekł paramedyk, lekko dysząc. – Wstawię to od razu do kuchni.Ruszył powoli do pomieszczenia po prawej, a drzwi do sypialni Caspera się uchyliły. Stał w nich zaspany chłopak w dresie i podkoszulku, który przeczesywał palcami rozrzucone włosy, kiedy jednak ujrzał ratownika, wyprostował się i spojrzał na mnie z niepokojem.– Gabrielle, wszystko z tobą dobrze? – Podszedł do mnie i ujął moją twarz w ręce. Patrzył mi w oczy, a ja przylgnęłam mocno do niego. – Gab? Co się stało?– Mogę pana prosić na słowo? – zapytał nieznajomy, patrząc na Caspera. Ten kiwnął głową, odrywając się ode mnie i wyszli za drzwi mieszkania. Nie chciałam ponownie słuchać opisu tych wydarzeń, więc zdjęłam płaszcz i skierowałam się do kuchni. Opadłam ciężko na krzesło i zaczęłam bezwiednie przebierać w artykułach. Będzie się bardzo martwił. Ciekawe co ten ratownik mu powie. Usłyszałam słowa pożegnania i trzaśnięcie drzwi. Po chwili szczęknął zamek w drzwiach i usłyszałam kroki.– Gabrielle?– Nic mi nie jest. Po prostu... – zająknęłam się. Przed oczami znów stanęły mi szkliste, pozbawione wyrazu źrenice wilczycy i jej pysk, rozwarty w niemym krzyku. Musiałam odwrócić twarz. Poczułam, jak mężczyzna mnie obejmuje i opiera głowę na moich włosach.– Nie odkryli cię, prawda?– Nie, nic nie wiedzą – szepnęłam. – Pani oddziałowa była bardzo miła. Pozbierała mi zakupy.– Niewiarygodne – mruknął i usiadł na krześle obok mnie. Pogładził zarośniętą szczękę i widać było, że jest zszokowany. – Dopiero co się wprowadziliśmy.Przytaknęłam.– Ona broniła wnuczki. Ta dziewczynka zaczęła się zmieniać, kiedy oddziałowcy do nich podeszli i... - przerwałam. – To działo się tak szybko. Ta kobieta była niesamowita. Jakiś mężczyzna mnie ściągnął z chodnika i ukryliśmy się za skrzynkami na kable. A potem... Potem... – urwałam. Pewnie domyślał się dalszego ciągu.– Co z małą? – zapytał po dłuższej chwili. Obawiałam się tego pytania.– Uciekła jako wilk. Wyglądała zupełnie jak pies... – mruknęłam i nagle coś mnie uderzyło. ,,Zupełnie jak pies..."Zerwałam się z krzesła i stanęłam na środku kuchni. Chłopak patrzył na mnie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Pobiegłam szybko do jego sypialni i zaczęłam przerzucać mu ubrania, dopóki nie znalazłam pary starych dresów. Casper stanął w drzwiach pokoju. Nie wiedziałam, czy to przez ciągle utrzymujący się szok, czy podjęłabym taką samą decyzję w chwili zupełnej trzeźwości. Niemniej możliwość do zrobienia czegoś wartościowego gwałtownie przyniosła mi ulgę. Wizja, która przyszła mi na myśl, odciągnęła mnie od tego, co stało się pół godziny temu. – Będziesz ich jeszcze potrzebował? – zamachałam szarymi spodniami i nie czekając na odpowiedź, zsunęłam własne jeansy. Mój przyjaciel patrzył osłupiały, jak naciągam na nogi jego o wiele za duże spodnie.– Co ty robisz? – wydukał, ale chyba powoli zdawał sobie sprawę z tego, co zamierzam.– A jak myślisz, co? – mruknęłam.– Gab, zgłupiałaś. – Chwycił mnie za nadgarstki. – Jesteś w szoku, chodź, połóż się i prześpij. Będzie ci lepiej, naprawdę.– Nie! – Próbowałam się wyrwać, ale mocno trzymał. W jego oczach widziałam troskę. Odetchnęłam i zaczęłam spokojniej. – Nie możemy tak zostawić tej małej. Pomyśl, co się stanie, jak znowu się przemieni, przecież ona tego nie kontroluje. Mała, naga dziewczynka w podejrzanych zaułkach... – urwałam, patrząc, jak dociera do niego to, co mówię.– Ale to jest cholernie niebezpieczne! – zaczął, nadal trzymając moje przeguby.– Wygląda jak duży pies. Przebierzemy się, potem spalimy gdzieś ubrania lub oddamy do Płaszczyka. Przecież ona może tam zamieszkać, Casper.– Będziesz tłukła się z dużym psem po mieście? – zapytał, lekko mną potrząsając. – Gabrielle, błagam, nie rób głupstw. Prześpij się i porozmawiamy o tym za godzinę.– Zostawisz tak tę dziewczynkę? Wiesz, co z nią zrobią, jak ją dorwą! Nie wybaczę sobie, proszę, pozwól mi to zrobić.– Dobrze, ale nadal mi nie zdradziłaś, jak zamierzasz przetransportować ją do Płaszczyka. Hm? Przecież OSDSW wie, jak ona wygląda w obu formach.– Nie wiem... – odparłam. – Ale może ona sama tam dotrze. Gdybyśmy upodobnili ją do prawdziwego bezdomnego psa...– Gab, to jest porąbane. To nie może się udać.– Może! Mamy tak siedzieć bezczynnie i mieć życie tej małej na sumieniu? – zapytałam. Widziałam na jego twarzy wahanie. W końcu mnie zamknął oczy i uścisk na nadgarskach zelżał. Zaczął szukać starych ubrań w milczeniu.

CzłowieczeństwoWhere stories live. Discover now