cztery-TYLKO NASTOLATEK

763 42 15
                                    


—Co do cholery?—wymamrotał wybudzony hukiem Harry, gdy zauważył swojego syna z jakimś chłopakiem leżących na ziemi.—Niall, wyjaśnij mi...

—Tato, sorry...—Blondyn chwiejnie wstał i otrzepał się, zostawiając drugiego z twarzą na parkiecie.—Spadłem ze schodów na Louisa.—wyjaśnił, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie i zupełnie zignorował, że Tommo wciąż leży na podłodze w jego salonie.

—Widzę, że niezłą imprezę sobie urządziliście, chłopcy.—powiedział zaspany mężczyzna i podszedł do Louisa, podnosząc go z ziemi.

Cholera. To ten chłopak.

Harry, kurwa. Gapisz się. Przestań.

—Okej Niall, nie przejmuj się i idź spać. Odwiozę Louisa do domu, pogadamy o tym jutro.—powiedział Harry wciąż wiercąc wzrokiem dziurę w głowie drugiego chłopca.

—Boże, jak dobrze... I... Niedobrze mi...—wyszeptał blondyn i prawie ponownie spadając wdrapał się po schodach na górę.

—Nic mu nie będzie.—powiedział jakby sam do siebie Styles. Wtedy też Louis podniósł wzrok po raz pierwszy i spotkał oczy mężczyzny. To spojrzenie wydało mu się cholernie znajome.
Niall ma chyba najprzystojniejszego ojca na świecie.

—Nie musi Pan mnie odwozić... Sam trafię do domu.—burknął jakby był zły. A właściwie to czuł złość, bo cholera, właśnie ma ochotę na starego swojego kumpla.—Jestem dużym chłopcem.—mrugnął okiem do mężczyzny gdy zakładał tenisówki, a po chwili gwałtownie wstał i niemal ponownie nie obił sobie twarzy.
Harry uśmiechnął się na ten widok.

...STYLES. To jest dzieciak. Nosi jebane tenisówki i spodnie w połowie tyłka. Ma dziurę w skarpetce. To n a s t o l a t e k!

Gdy lokowaty chwycił go pod rękę, automatycznie przestał o tym myśleć i wyprowadził go na zewnątrz. Uderzyło ich zimne powietrze, a wiatr rozwiał włosy Stylesa, które ten automatycznie założył za ucho i otworzył samochód, podprowadzając chłopaka do drzwi.

Louis na widok jak wspaniałym i drogim samochodem jeździł mężczyzna niemal jęknął z zachwytu. Czuł się dziwnie podekscytowany, bo właśnie flirtował z facetem, który ma takie auto. Skórzane obicie foteli było przyjemne pod jego palcami, a Harry pięknie pachniał i Louis nie mógł już dłużej walczyć ze swoim podnieceniem na myśl, że będzie wracał do domu właśnie z takim facetem i tym samochodem.
Styles wsiadł za kierownicę i gwałtownie ruszył z podjazdu.

—Gdzie mieszkasz?—spytał młodszego.

—Paveley, gówniana okolica—mamrotał Lou z uśmiechem, jakby to co mówił było czymś wspaniałym.

To, że ojciec Nialla nie zadawał więcej pytań było dowodem na to, że wie dokąd zmierzają. Harry chcąc przerwać tę niezręczną dla niego ciszę, włączył radio. Chłopak natomiast oparł głowę na jednej ręce, a drugą bez skrupułów otwierał schowki w samochodzie, bawił się wysuwanymi szufladkami w międzyczasie przeglądając się w lusterkach. Zdecydowanie, kiedy był pijany w przeciwieństwie do Nialla zyskiwał dużo więcej energii, podczas gdy normalnie rozbrykany Irlandczyk ją tracił. Harry przyłapywał się na tym, że zamiast uznawać to za irytujące, uśmiechał się pod nosem i zerkał na chłopaka. Jednak kiedy ten otworzył już chyba wszystkie szufladki po kilka razy i znudził się głupią zabawą, zaczął przyciskać wszystkie możliwe przyciski w radio, przez co trafił na audycję modlitewną, która wywołała u niego ogromny atak śmiechu, co starszy skwitował zaledwie westchnieniem i zmianą kanału. Choć lekki uśmiech ani na moment nie zniknął z jego twarzy.

Och, kochanie, kochanie, to dziki świat!—Lou zaczął śpiewać, a raczej wykrzykiwać refren piosenki z radio, wprawiając Harry'ego w lekkie zakłopotanie.—Zawsze będę cię pamiętał jako dziecko, dziewczyno!—kontynuował, nie zważając na to, że jedzie z obcym mu człowiekiem.

Harry zaczął się poważnie zastanawiać nad swoim zachowaniem. Ktoś budzi go w środku nocy, kiedy jutro rano ma spotkanie, a ten jeszcze na dodatek odwozi go do domu i przede wszystkim rzuca do niego najbardziej serdeczne i szczere uśmiechy, jakie w życiu komukolwiek posłał. W tym dzieciaku było coś, co sprawiało, że przyciągał do siebie uwagę i Styles wiedział, że nie był pierwszym, który był pod jego urokiem. Chodziło oczywiście o to, że cieszył się, że Niall ma takiego kumpla. Oczywiście, tylko i wyłącznie o to.

—Ekhem. Zielone.—przerwał nucenie Louis, czym wyrwał Stylesa z letargu. Patrzył jak starszy odrywa od niego wzrok i zaciskając dłonie na kierownicy rusza z piskiem opon.

Przeniósł spojrzenie na duże dłonie mężczyzny i „och, tylko nie zrób się twardy" było jedyną rzeczą, która przemknęła mu przez myśl, bo od kiedy ojciec jego kumpla jest tak gorący? W końcu ten facet doprowadzał go do szaleństwa tylko swoim skupionym spojrzeniem i zmarszczonymi brwiami. Sam nie wiedział, czy chce jak najszybciej opuścić pojazd i nie myśleć już nigdy w ten sposób o Stylesie czy raczej zostać w nim na zawsze. Lub chociaż do poranka. I och, zdecydowanie był już twardy. Życie jednak wybrało za niego i Harry właśnie wjechał na Paveley.

—To tutaj. Dzięki—rzucił otwierając drzwi. Po chwili wygramolił się z samochodu i powłóczył nogami do domu.

Harry patrzył na oddalającą się postać chłopaka i dopiero wtedy przyznał się sam przed sobą, że był zauroczony chłopakiem w jeansowej kurtce i tenisówkach. Ale najbadziej chyba niebieskimi oczami i rozwianą grzywką.

Po powrocie do domu jeszcze długo przekonywał siebie dlaczego nie powinien o tym myśleć, ale przynosiło to odwrotny skutek.

• My friend's dad • LARRY /julietisababyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz