Dodatek 4 - ostatni

4.3K 307 75
                                    

Estel, w swej wilczej postaci patrzyła w oczy męża, próbując dostrzec w nich nienawiść i odrazę, gdy zrozumiał co musi ona zrobić.
Lecz nie było ich tam... Torad kochał swą żonę, po mimo tego co robiła.
Wybaczył jej, jeśli jego śmierć pozwoli jej żyć - to niech tak będzie.
Wilczyca zawyła z rozpaczy.

Lucy zniszczyła bańkę, która go więziła.
Estel wgryzła się w jego ramię. Jej kły były nasiąknięte energią, która bezboleśnie zalała ciało Torada.
W ostatniej chwili uśmiechnął się do niej czule, aby uśmierzyć jej cierpienie po tym co zrobiła, lecz to tylko bardziej rozdarło jej serce.
Ciało boga bezwładnie opadło u jej łap.

Torad umarł.
Lucy, widząc jak Marco chce przechwycić jego energię, poczuła ogromny ból w sercu.
Odzyskała panowanie nad sobą i odepchnęła ją, aby wróciła do ziemi gdzie jej miejsce.

- Co ty zrobiłaś? - krzyknął zaskoczony i zły.

- Raczej, co ty mi zrobiłeś? - odparła z narastającym cierpieniem.

Nie zdążył odpowiedzieć, bo w tym momencie cała bariera rozsypała się, a oni toneli w oceanie.
Lucy szybko zaczęła tworzyć wokół każdej istoty bańki, aby bezpiecznie mogli wrócić na ląd.
Wykorzystując jej nieuwagę, wszystkie Dżiny razem z ich królem Marc'iem odpłynęły, zanim ona się zorientowała ich już nie było, Estel również.

*****

- Cholera, co my teraz zrobimy? Na pewno tak od razu nie zaatakują - powiedział Dragon, gdy wszyscy byli już w Bazie Armi Magicznych, a Lucy i Tengel opowiedzieli im o wszystkim co zaszło.

- Czy wrota piekieł się otworzyły? - dodała Sara - To niestety nie jedyny nasz problem.

- Co masz na myśli? - zapytała Lucy.

- Pamiętacie jak mówiłam, że ilość żołnierzy których odesłaliśmy nie zgadza mi się? - zapytała, a wszyscy jej przytakneli - Otóż, ponad pięćdziesięciu ukryło się. Porwali, każdą istotę z innego gatunku. Nie wiedziałabym o tym, gdyby nie fakt, że użyli tych pojebanych bomb. Wiele ludzi przy tym zginęło, niestety nie ma po nich żadnego śladu, ale najgorsze jest to, że w śród porwanych jest Jim.

Sara kipiała złością, najbardziej była zła na siebie bo nie potrafiła temu zapobiec.
Wszyscy byli tym przerażeni, jeśli naukowcy będą potrafili umieścić gen magicznych w ludziach, może to wywołać prawdziwe piekło na ziemi.

Lucy odeszła od stołu, przy którym siedzieli i skierowała się pod obraz jej zmarłego przyjaciela.
Stanęła przed nim i zaczęła płakać, jej serce było złamane. To wszystko było jej winą, była zbyt łagodna, pozwoliła aby każdy robił co chce. Chciała mieć normalne życie. Gdyby więcej poświęciła uwagi światu, zamiast tworzyć szczęśliwe chwile z rodziną i przyjaciółmi...

- To nie twoja wina - powiedziała Sara stojąc za nią, wiedziała z czym teraz boryka się jej przyjaciółka.

- Mylisz się. To przeze mnie Torad nie żyje, mogłam zabić Dżiny, nawet jeśli był wśród nich Marco... Mogłam zniszczyć całe wojsko zanim wkroczyli do kraju, a nie zrobiłam nic. Nie jestem godna by być boginią- cierpienie i wściekłość malowało się na jej twarzy.

- Nikt nie byłby bardziej godny, niż ty idiotko. Uratowałaś tyle istnień, straciłaś swoją miłość, nawróciłaś złego boga i nie żądasz nic w zamian. Dzięki tobie, będę żoną Nathaniela bo sama nie wiedziałam, że moja wredota do niego była tylko kamuflażem miłości. Jeśli postąpiłabyś inaczej z wojskiem i Dżinami, zwłaszcza zabijając Marco, którego tak kochasz... ja jako pierwsza napluła bym ci w twarz.

- Wiesz co? Gdyby nie ty, nie wiedziałabym, że są gorsi ludzie ode mnie - odparła z uśmiechem.

- Mowa o mnie? Ja jestem ta gorsza? - Sara udała obrażoną.

Płomień feniksaWhere stories live. Discover now