Rozdział 2. Luty (kilka lat wcześniej)

1 0 0
                                    

- Marek, czy kiedykolwiek poznam twoich rodziców? Zauważyłam, że od jakiegoś czasu unikasz tego tematu. Opowiedz mi chociaż coś o nich.

- Coś ty piła na śniadanie, sok dociekliwości?

- Mieszkają razem, osobno? To, że twój ojciec wykłada na naszej uczelni jeszcze wcale nie oznacza, że się znamy.

- To znaczy jest z nimi jeszcze Serwacy. To nasz ogrodnik.

- No proszę, twoja rodzina ma służbę. Trochę za wysokie progi jak dla mnie - westchnęłam. - Opowiedz mi coś więcej.

- Dobrze - oderwał się od czytania i oparł wygodnie. - Nasz dom, właściwie to posiadłość wraz z niedaleko położonym jeziorem należał do rodziców mojej matki. Babcia mieszkała z nami aż do śmierci, a dziadek umarł tuż przed moim przyjściem na świat. Też był lekarzem, jak i mój ojciec zresztą, więc już wiesz, że to taka nasza tradycja rodzinna. Poznał mamę, gdy zaczął pracować w klinice dziadka.

- Ożenił się z córką szefa? - zachichotałam.

- Tak. Czasami się zastanawiam, czy przypadkiem nie ożenił się z domem szefa. To bardzo wytworna rezydencja. Zresztą sama się o tym przekonasz.

- Kiedy? - nie dawałam za wygraną.

- Szybciej, niż ci się wydaje - wstał i cmoknął mnie w czoło.

Utonęłam w jego ramionach. Było mi tak błogo, że miałam ochotę przedłużyć ten moment do wieczności.

- Moja rodzina też jest wytworna, na swój sposób - zaśmiałam się pod nosem. - A rodzeństwo?

- Brat cioteczny, Damian. Zamieszkał u nas niedługo po śmierci swoich rodziców. Studiuje prawo. Gra na skrzypcach i czasem na moich nerwach.

Mimo tego przytyku wyczułam dużo ciepła dla ogrodnika i pewną niechęć w stosunku do kuzyna.

- Nie przepadasz za nim?

- Jest zbyt podobny do mojego ojca. Obaj lubią wygrywać za wszelką cenę i są mistrzami w męczeniu tak długo, aż w końcu będzie się zmuszonym przyznać im rację.

- Ja zawsze byłam zadowolona ze swojej siostry, nawet jeśli za nią nie przepadałam.

- Macie tylko siebie?

- I rodziców. Myślałam, że wiesz o mnie wszystko?

- Tak naprawdę wiem wszystko i nic.

No i stało się. Za kilka dni mieli przyjść jego rodzice, więc zabrałam się za robienie porządków, szykując się na przyjęcie gości. Tak bardzo się wtedy starał, załatwił nawet dla nas wspólny pokój z aneksem kuchennym w akademiku, co wcale do łatwych rzeczy nie należało. „To takie słodkie" - zachwycił się mój głos wewnętrzny i przymknęłam oczy w skrajnym rozmarzeniu. Nie chciałam wyprowadzać go z błędu, że przyczynił się do tego jego wdzięk osobisty, jako kapitana siatkarskiej drużyny uczelnianej. Sądzę, że gdyby nie koneksje jego ojca, który jeszcze do niedawna sprawował na uczelni funkcję rektora, nadal mieszkalibyśmy osobno, widując się tylko między zajęciami. Marka zmogło i leżał w łóżku z grypą, co tylko pogorszyło sprawę, ponieważ musiałam się zajmować również nim, a z chorym facetem jest gorzej, niż z dzieckiem. Ale nie to było przyczyną mojej złości, lecz on sam.

Choć powiedziałam, że nie mam nic przeciwko temu, żeby wybrał się z kolegami na kręgle, poprosiłam go, żeby trochę mnie odciążył i przynajmniej zajął się poskładaniem swoich rzeczy. Przeszkodziły mu w tym jednak przygotowania na zaliczenie, a potem, zamiast odwołać wyprawę i zadzwonić do chłopaków z przeprosinami, postanowił mimo wszystko pójść. Drażniło mnie to przez całe przedpołudnie.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 30, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Zobaczymy się wczoraj (Rozdziały 1& 2)Where stories live. Discover now