Rozdział 1. Styczeń

5 0 0
                                    

Jest takie miejsce, gdzie nikogo nie ma. Nigdy.

Kiedy wracaliśmy tamtędy z imprezy sylwestrowej było już jasno. I ślisko. Jechałam bardzo ostrożnie, bo niedawno odebrałam z salonu samochód i z duszą na ramieniu wchodziłam w każdy zakręt. Przedtem miałam używany, nie to, co teraz. Z okazji ukończenia stażu i otrzymania propozycji stałej pracy, rodzice kupili mi zupełnie nowy wóz. Nie przelewa im się, więc gdyby nie babcia, pewnie w dalszym ciągu jeździłabym swoim wysłużonym, zielonym Matizem. Byłam jej imienniczką. „Tak nie może być" - odezwała się na uroczystym obiedzie rodzinnym. - „Żeby moja wnuczka miała nieść pomoc tym sypiącym się gruchotem. Co, jeśli sama będę w potrzebie?". Był w wieku, w którym pewne rzeczy nie, że się naprawiają, ale jakby przestają przeszkadzać, bowiem pojawiły się inne, nowe, na pewno bardziej przyciągające uwagę, jak na przykład wycie koła. Sprzedała srebra rodowe, zlikwidowała swoją lokatę i dołożyła się. Z nieskrywaną dumą rozejrzałam się po przestronnym wnętrzu. Czułam się w nim, jak w eleganckiej sukni. „Dzięki, babuniu". Wzniosłam oczy ku niebu. Jej śmierć wywarła na mnie ogromny smutek, a powstała w ten sposób pustka na zawsze pozostanie niewypełniona.

Stypendium pozwoliło mi na w miarę spokojne poradzenie sobie ze studiami medycznymi. Rodzice ze łzami w oczach odbierali mnie z akademika, gdzie zostawiłam atlas z anatomii oraz najlepsze wspomnienia Marka, mojej pierwszej, dojrzałej miłości. Karierowicz, odsysający bogatym lafiryndom tłuszcz z pośladków oraz zawartość ich portfeli, nie umiejący sobie samodzielnie koszuli żadnej wyprasować.

- Wiem, że nie miałabyś nic przeciwko byciu biednej i szczęśliwej - tłumaczył. - Ale może jednak zniesiesz jakoś fakt, że będę zarabiał dużo pieniędzy, które będziemy wydawali na nas i nasze dzieci?

Nawet nie przyszedł na ukończenie mojej specjalizacji, żeby pogratulować, bo akurat uczestniczył w sympozjum chirurgii estetycznej, miał odczyt. Potem też dałam mu coś do przeczytania, list pożegnalny ode mnie.

A mogłam to rozegrać zupełnie inaczej. Oczami wyobraźni już widziałam tę sytuację, jak podchodzę od tyłu i zasłaniam mu oczy.

- Co teraz widzisz? - pytam.

- Nic nie widzę - odpowiada zgodnie z prawdą.

- No właśnie, to nasza przyszłość. Zrywam z tobą.

Wtedy uważałam się za szczęściarę, bo uwolniłam się od niego. Ból i gniew zastąpiła apatia, biorąca się ze smutnej prawdy, że w ogóle go nie znałam. Potem uniósł się i nie dzwonił do mnie, ani nie pisał, również się nie odzywałam. Straciłam kontakt z jego rodziną i przyjaciółmi, podobnie jak on nie przejawiał zainteresowania moimi najbliższymi. Pod wieloma względami wyglądało to tak, jak gdybyśmy nigdy nie byli narzeczeństwem. Przynajmniej tak sobie wmówiłam.

Nie kontaktował się ze mną od dłuższego czasu ani razu. Być może oboje obawialiśmy się odezwać. Chyba żadne z nas nie chciało usłyszeć, że druga strona nie chce rozmawiać. Podejrzewam, że każde z nas było zbyt dumne i nie chciało wyjść na tego, który desperacko szuka dialogu. Może po prostu przestało nam zależeć? Tak to już bywa. Minął tydzień bez jakiejkolwiek widomości od niego, potem miesiąc i nagle przerwa zrobiła się tak długa, że głupio było chwycić za słuchawkę, więc nie zadzwonił.

Po tym czasie próbowałam dalej żyć normalnie i pozornie mi się to udawało. Ludzie z mojego otoczenia zauważyli, że wyglądam lepiej, że znowu jestem sobą. Jakaś cząstka mnie wierzyła, że jest tak rzeczywiście. Skoro przestałam odczuwać wewnętrzny przymus, mój nocny koszmar się skończył. Nie chodzi o to, co zrobiłam, lecz o obsesyjne poczucie winy, z którym przyszło mi żyć. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że wyrzuty i cierpienie nigdy naprawdę mnie nie opuszczą. Pozostały po prostu w stanie uśpienia, niczym wiewiórka, która zapadła w sen zimowy, odżywiająca się własnymi zapasami i czekająca na nadejście wiosny.

Zobaczymy się wczoraj (Rozdziały 1& 2)Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum