Ofiara

128 15 9
                                    

Zimowa zawierucha przysypywała każdy nowy ślad pozostawiany przez samotnego Wędrowca. Płatki śniegu targane porywistym wiatrem osiadały na grubej, niedźwiedziej skórze zarzuconej na jego szerokie ramiona. Twarz owinięta grubą chustą ginęła schowana w obszernym kapturze. Jednak wyglądało na to, że panująca zamieć nie robi na Wędrowcu wrażenia. Nie uginał się pod naporem wiatru ani nie kulił przy mroźnych powiewach. Brodząc w śniegu, zbliżał się do pobliskiej osady.

Kilka kroków za nim podążało potężne zwierzę. Wielki biały wilk wtapiał się w śnieżne otoczenie i uważnie obserwował każdy ruch Wędrowca.

Pierwsze zabudowania znajdowały się kilka kroków dalej. Mężczyzna stanął na granicy osady i odwrócił się w stronę wilka. Przenikliwym wzrokiem zaczął wpatrywać się w jego czarne ślepia. Wilk wyprostował grzbiet i otrzepał się z nadmiaru śniegu.

— Czekaj na mnie — szepnął Wędrowiec. Wilk warknął, jakby niezadowolony z rozkazu. Jednak po chwili odwrócił się i posłusznie pobiegł w stronę lasu.

Opustoszałe uliczki zaległy w wysokich zaspach. Nadmorską osadę spowijał mrok, który rozjaśniały jedynie wąskie wiązki światła przebijające się przez szczeliny zaryglowanych okiennic. Dzwonki z muszelek zawieszonych wokół strzech wygrywały wietrzną melodię, odganiając złe duchy od mieszkańców domostw. Z kominów wydobywał się charakterystyczny zapach palonego drewna.

Wędrowiec dotarł do największego budynku w całej osadzie, z którego wnętrza wydobywał się radosny gwar. Wysokie drewniane kolumny zdobiące wejście przedstawiały węża oplatającego swym wielkim cielskiem bezokiego mężczyznę. Tak okazałe domostwo mogło należeć tylko do jednej osoby — jarla. Wędrowiec zatrzymał się na podeście i strzepnął śnieg z butów. Rozchylił ciężkie drzwi i wszedł do środka.

Wnętrze ogrzane wielkim paleniskiem wypełniał tłum. Kobiety w pięknie zdobionych sukniach i mężczyźni odziani w skórzane kaftany siedzieli przy długich stołach, wznosząc toasty i popijając miód. Szybki rytm wybijany na wielkim bębnie zgrał się z tupaniem nóg porwanych do tańca biesiadników. Mało kto zwracał uwagę na Wędrowca, który bezszelestnie przechodził między rozbawionymi ludźmi. Dopiero gdy dotarł do siedzących na podwyższeniu władców, zebrani zamilkli.

Na wyłożonym futrem siedzisku spoczywał jarl. Długa broda przyprószona siwizną sięgała mu aż do piersi, zasłaniając wyhaftowany na czarnym kaftanie herb. Wytatuowane na gładko ogolonej głowie wzory stanowiły runiczną kronikę tryumfów i zwycięskich bitew. Obok, podpierając się o oparcie, stała jego żona. Już nie młoda, lecz wciąż piękna kobieta. Znudzona zaplatała jasne włosy w gruby warkocz. Duże oczy podkreślone czarnym węglem zwróciła w stronę przybysza.

— Ktoś ty? — spytał jarl.

Wędrowiec zgiął się w ukłonie.

— Uzdrowiciel. — Mimo cichej odpowiedzi usłyszeli go wszyscy w sali.

Żona jarla wyprostowała się zaintrygowana przybyszem.

— Zdejm kaptur i podaj swe imię, bym mogła cię poznać — zażądała.

Wędrowiec skłonił się i posłusznie wykonał polecenie. Zdjął wierzchnie odzienie, odsłaniając swe oblicze.

Twarz wędrowca pokrywały liczne blizny. Przez lewą powiekę i brew przechodziła głęboka szrama. Zbielała gałka trwała nieporuszona, mimo że drugie oko błądziło po zebranych. Z postury przypominał niedźwiedzia, którego skórę nosił na plecach. Szerokie ramiona i kanciaste policzki dodawały mu dzikości. Długie ciemne włosy związane rzemykiem oplatały jego szyję niczym wąż swą ofiarę.

Hoarr | One-shot inspirowany WikingamiWhere stories live. Discover now