sunday

287 39 6
                                    

20/21.11.93

Późną nocą, gdy ładunek został bezpiecznie dostarczony na swoje miejsce, większość grupy postanowiła to w jakiś sposób uhonorować. Wszystko przebiegło gładko i bez zakłóceń, oni sami zarobili trochę kasy, a ponadto poznali siebie wzajemnie, więc okazji do świętowania był cały wianuszek.

Trevor wraz z Michaelem jednak zrezygnowali z tego planu. Woleli spędzić czas w swoim własnym towarzystwie, bynajmniej nie dlatego, że tamtych nie lubili. Po prostu i jeden, i drugi chciał poznać się lepiej, gdyż okazało się, że mają wiele wspólnych tematów do przegadania. Nie zamierzali zmarnować choćby chwili na bezsensowne upijanie się, bo było widać, że obojgu zależy na spędzeniu wspólnie czasu.

Podczas gdy Rick i James zmierzali w kierunku pobliskiego baru, a za nimi toczyła się reszta grupy, Philips chwycił szatyna pod ramię i zdecydowanym ruchem zawrócił. Nie umknęło to uwadze Lestera, który spojrzał na nich z zdziwioną miną.

- Nie idziecie z nami? - zapytał. Trevor tylko pokręcił głową, nie tłumacząc niczego. Nie czuł takiej potrzeby, ani tym bardziej nie był zoobowiązany cokolwiek komukolwiek wyjaśniać.

- Gdy będziesz czegoś potrzebował to znasz mój adres - rzucił przez ramię i odszedł. Crest jedynie pokręcił ze zrezygowaniem głową i dogonił chłopaków, którzy byli już przy drzwiach baru.

Michael po chwili ciszy roześmiał się i zatrzymał pośrodku jakiejś polnej drogi, na którą zaprowadził go Trev. Ten zorientował się, że nadal trzyma ramię szatyna i szybko zabrał rękę, chowając ją trochę przesadzonym ruchem do kieszeni kurtki.

- Masz zamiar rozmawiać tutaj czy może pójdziemy gdzieś, gdzie jest jakiś dach i może ściany? - spytał Michael, wciąż cicho podśmiechując.

Z jego ust wyleciała potężna chmura pary, co jednie potwierdziło fakt, że zima zadomowiła się w kraju na dobre. Brunet spojrzał na niego karcąco, lecz po chwili sam zastanowił się nad celem, w którym tutaj przyszedł. Był w zupełnie obcym mu mieście, w dodatku na jego pobrzeżach, gdzie ludzi chodzących w nocy po ulicach można policzyć na palcach jednej ręki, a teraz nawet nie wiedział, jak wrócić do motelu, w którym się zameldował. W dodatku było cholernie zimno i wszystko było otoczone gęstą mgłą, która skutecznie zasłaniała widok na potencjalny punkt ich drogi. Czuł jak rumieniec pali mu policzki, lecz to nie z powodu zimna czy gorączki. Wstydził się przyznać do tego, że zwyczajnie ich zgubił.

- Huh... w zasadzie to nie wiem, gdzie jesteśmy - rzucił cicho i podrapał się po karku, jakby wciąż zastanawiał się jak wrócić.

Tak naprawdę to jego głowę wypełniała ciemna pustka i ten drobny gest był jedynie zajęciem dla dłoni. Przez czapkę poczuł jak włosy jeszcze niedawno związane w niedbałego koka, wymknęły się spod naporu gumki i bezwiednie opadły na jego twarz, przez co był zmuszony przez chwilę zająć się swoim wyglądem. Nie czuł się zbyt dobrze w rozpuszczonych włosach, które sięgały już do barków, lecz nie potrafił ich zwyczajnie ściąć, bo miał wrażenie, że z każdym uciętym kosmykiem utraci kolejny kawałek duszy.

- Chcesz powiedzieć, że nas zgubiłeś? Stary, nie stresuj się, nieważne gdzie jesteśmy, zawsze gdzieś dojdziemy. Chodź, bo w końcu zamarźniemy na tym polu - odrzekł Michael i zawrócił w przeciwną stronę z której przyszli.

Zauważył, że mężczyzna wciąż stał i plącze coś z tyłu głowy, a nie chciał tracić już więcej czasu, tak więc złapał go za ramię i z powrotem ruszył. Trevor cicho syknął, bo szatyn wykonując ten gest nie był ani trochę delikatny, przez co pociągnął się za włosy, lecz po krótkim rozmasowaniu skóry głowy ból zniknął i mógł schować głowę pod czapkę.

Mogło się wydawać, że szli parę godzin, ale w rzeczywistości ich wędrówka trwała zaledwie czterdzieści pięć minut. Michael nie powiedział Philipsowi prawdy; tak naprawdę świetnie znał okolicę, bo spędził tutaj trochę czasu w młodości.

Stary neon przedstawiający nazwę motelu, w którym, jak się okazało, oboje byli zameldowani, świecił resztkami swojej energii, lecz dla nich to był znak, że trafili w właściwe miejsce i za chwilę będą mogli trochę się ogrzać. Niestety, ale noc w środku listopada, w dodatku w tej części kraju, na początku niezapowiedzianej zimy, nie należy do najcieplejszych i obaj mężczyźni byli przemarźnięci do samych kości. Chwilę później znaleźli się w pokoju Trevora, gdzie od razu szybko zdjęli kurtki i przylgnęli do grzejnika, który grzał tak, jakby chciał, a nie mógł. Brunet w tym pomieszczeniu znajdował się dopiero drugi raz i nie zdążył mu się dokładnie przyjrzeć. Był to zwykły pokój w przeciętnym motelu na obrzeżach dużego miasta, który ani nie posiadał wyjątkowego uroku, ani też nie odrzucał samym swoim klimatem. Pod ścianą stało proste, ale jednak stare łóżko posłane wzorkowaną pościelą, posiadającą w niektórych miejscach plamy. Poza tym, w pokoju stała również szafa, trochę nowsza od pryczy, i niewielki stół wraz z krzesłem. Mimo, że pokój był skromny, to cena za nocleg w nim była adekwatna do warunków, co jak najbardziej pasowało Philipsowi.

- Mogę poprosić recepcjonistkę o wrzątek, to zrobiłbym nam herbaty czy coś... - powiedział nagle Philips i spojrzał w kierunku Michaela. Ten uśmiechnął się figlarsko, jakby cały czas sobie kpił z bruneta. Trochę go to irytowało, ale czuł się tak oczarowany tym mężczyzną, że cała złość na niego znikała w taki sposób, jakby w ogóle nie powstała.

- Nie masz żadnego whisky? - zapytał. -Poza tym, chyba nie zauważyłeś, że jest już grubo po północy i tej babki tam nie ma.

- Niedawno odmówiliśmy pójścia do baru, a teraz chcesz się nachlać?!

- Nie chcę się "nachlać", tylko ogrzać. Chyba za mało wiesz o tym świecie, amigo - odpowiedział szatyn ze śmiechem.

Trevor burknął coś niezrozumiałego pod nosem i wstał, po czym wygrzebał z torby leżącej przy łóżku butelkę z bursztynowym płynem, którą zaraz podał Townley'owi. Mężczyzna jednym ruchem odkorkował whisky i pociągnął dwa solidne łyki napoju. Gdy Philips usiadł koło niego, opierając się tak samo jak on o grzejnik, i odebrał płynny ogień, który zaraz posmakował. Przyjemne ciepło zagryzło go w gardło, a nim wstrząsnął dreszcz.

- Tak właściwie to umknął mi twój wiek. Ile ty masz lat? - zapytał po chwili ciszy spowodowanej rozkoszowanie się tanim, ale jednak wciąż dobrym trunkiem.

- Mam dwadzieścia osiem zim. Do czego jest ci potrzebna ta informacja? - zawtórował mu Townley.

- Byłem po prostu ciekawy. A teraz, skoro znam twój wiek, mogę ci docinać, bo takiego starucha jak ty to jeszcze nigdy nie spotkałem - odpowiedział Trevor z zadziornym uśmieszkiem.

Michael z zażenowaniem pokręcił głową, chociaż w głębi duszy uważał, że sposób, w jaki Philips wypowiedział ten swój niezwykle tkliwy pocisk był całkiem słodki. O całej jego postaci sądził, że jest niezwykle urocza. Zakłopotanie, które towarzyszyło brązowookiemu w każdym momencie, jak mężczyzna go o coś pytał, a także pogoda ducha i młodzieńcza radość, jaką było widać w jego zachowaniu sprawiały, że Michael myślał o nim jak o dorosłym dziecku. Polubił na niego patrzeć, badać wzrokiem każdy jego profil i to było dla niego przerażające. Nigdy szczególnie nie zwracał uwagi na mężczyzn, ani też nie bywał zbyt często w klubach ze striptizem, bo uważał, że sztuczność i tandeta przezentowana przez panie, które tam pracują, nie pociągają go na tyle, by się przy tym zaspokajać. Natomiast przy Trevorze czuł się zupełnie inaczej i był nim wręcz odurzony.

Aczkolwiek nie chciał mu powiedzieć, że kiedyś mieli ze sobą styczność.

you little prick || trikey Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz