Jan zrzucił papiery z niskiego stolika, postawił na nim szklankę ze świeczką i usiadł na kanapie oszołomiony serią dziwnych zdarzeń. Najpierw zmiana wyglądu twarzy, tajemnicze zapachy i dźwięki, nieoczekiwany zmierzch, a właściwie noc, jaka zapadła w porze letniego popołudnia, awaria wszystkich urządzeń elektrycznych, nawet tych nie zasilanych prądem z sieci. Tylko świeczka działała po staremu. Po kilku minutach wziął ją ponownie w rękę i wyszedł na korytarz. Zapukał do drzwi naprzeciwko. Nikt nie otworzył. - No tak - przypomniał sobie - przecież sąsiedzi są na urlopie. Wspiął się piętro wyżej. Płomień świecy chybotał się nierówno poddając się jego oddechowi. Szedł więc pomału patrząc naprzemiennie na płomień i na kolejny stopień. Na drzwiach, do których doszedł wisiała ozdobna kołatka i zwykły dzwonek elektryczny. Mieszkający tam grafik, malarz Marek Bielański, lubił dublować przedmioty służące do tego samego celu, ale pochodzące z różnych epok. Jan zastukał kołatką i bez przekonania nacisnął też dzwonek. Dzwonek nie zadźwięczał, czemu Jan już się nie dziwił, musiała więc wystarczyć kołatka. Starał się zastukać głośno, uważając jednocześnie, by podmuch powietrza nie zgasił świeczki. Po długiej chwili usłyszał ruch za drzwiami i pytanie - Kto tam? - zadane dość niepewnym głosem.

- Sąsiad z dołu, Jan - odparł.

Zamek zachrobotał i drzwi uchyliły się z lekkim piskiem. Nienaoliwione, przemknęła Janowi przez głowę zupełnie niestosowna w tych okolicznościach myśl. Postać stojąca w drzwiach przypominała Janowi

sąsiada, ale czy to na pewno był on?

- Pan Marek? - zapytał z wahaniem bardzo bladego mężczyznę o grubych wargach, nalanej twarzy i kartoflowatym nosie trzymającym w ręce mosiężny lichtarz z długą zapaloną świecą.

- To pan, panie Janku? - upewniał się tamten. Patrzyli przez chwilę na siebie z niedowierzaniem. Wreszcie Marek cofnął się w głąb mieszkania i Jan wszedł za nim do środka. Ściany pokoju Marka obwieszone były obrazami przedstawiającymi dziwne, niekształtne, wykrzywione twarze kipiące od emocji. Krzyczały, błagały o coś, wyrażały rozpacz, albo sardonicznie, jadowicie śmiały się. Aż trudno było uwierzyć, że wyszły spod pędzla dobrodusznego, spokojnego i życzliwego ludziom Marka. Zawsze robiły trochę przerażające wrażenie, a teraz, w słabym świetle dwóch migających świec, były po prostu upiorne. Ich własne zmienione twarze powiększały tę niesamowitą kolekcję.

- Co się dzieje? - zapytał Jan z nadzieją, że starszy, o mocno siwiejących już skroniach sąsiad wyjaśni mu tę nieprawdopodobną sytuację i zapewni, że niedługo wszystko wróci do normy. Niestety, Bielański był równie zdezorientowany i przestraszony.

- Patrzyłem w niebo, kiedy jeszcze dało się cokolwiek zobaczyć. I nic. Ani gwiazd, ani księżyca, tylko taki szary cień, jakby ktoś naciągnął na niebo stalową płachtę. Później ciemniała, przybrała odcień feldgrau, potem wyglądała jak antracyt, a na koniec wszelki kolor zniknął.

- No nie, pojawiła się czerń.

- No właśnie. Kolory zniknęły, bo zniknęło światło, a brak koloru to nic innego jak czerń. Zresztą definicje nie są teraz ważne. Udało się może panu dodzwonić do kogoś?

- Nie. Nikt nie odbiera. Ani Pogotowie Energetyczne, ani Pogotowie Ratunkowe, ani Przychodnia. A panu?

- Nie, do nikogo. Próbowałem jeszcze do Wodociągów Miejskich i do Pogotowia Gazowego, ale bez rezultatu.

- To gazu też już nie ma? - Jan stawał się coraz bardziej spanikowany.

- Tak. I wody.

Obaj struchleli. Poczuli się jak mali chłopcy zagubieni w lesie w bezksiężycową noc. Chwilę trwali w bezruchu, gdy nagle, jakby tknięci jedną myślą spojrzeli na siebie i prawie jednocześnie powiedzieli: - - Trzeba wypuścić tego doga spod piątki.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 10, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DezynsekcjaWhere stories live. Discover now