Dezynsekcja

6 0 0
                                    


Pokój wydawał się taki sam jak zawsze – poplamiona kanapa niedbale zasłonięta brązową kapą, niski stolik zawalony papierami, stojący pod oknem fotel z poprzecieraną miejscami tapicerką, nowoczesna biblioteka wypełniona książkami do ostatniego centymetra, stara komoda z sześcioma głębokimi szufladami, na której pysznił się wypolerowany mosiężny samowar. Tuż obok, historia i tradycja przegrywały ze współczesnością i wygodą. Duży elektryczny czajnik był wyraźnie częściej używany, niż dający wyborną w smaku herbatę samowar.

Mimo, że płaszcz miał całkiem nasiąknięty deszczem Jan nie rozebrał się, tylko uważnie rozglądał się. Nie wiedział co go zaniepokoiło. Było tak samo, ale jakoś inaczej. Szum ulicy zza okna dobiegał jak zawsze mocno stłumiony przez grube szyby i ciężkie zasłony. Nasłuchiwał. Dźwięk, nowy dźwięk, pojawił się w jego głowie czy istniał naprawdę? Ni to pisk, ni jęk. Coś zaczęło mu świszczeć w uszach, najpierw prawie niedosłyszalnie, potem coraz wyraźniej. Jan zatkał rękami uszy, ale dźwięk tylko wzmógł się. Teraz był pewien - pochodził nie z zewnątrz, ale ze środka jego głowy. Pobiegł do łazienki, zapalił wszystkie światła i to górne i boczne i wpatrywał się w swoją, nieswoją twarz. Wyglądał inaczej. Uszy były grube, obrzękłe, nos zrobił się niezgrabny, jak kartofel, policzki pokryte czerwoną wysypką, a oczy - oczy patrzyły na niego z przerażeniem. W tym momencie poczuł obcy zapach. Nigdy wcześniej w jego mieszkaniu nie pachniało tak intensywnie kwiatami. Co to za kwiaty – usiłował sobie przypomnieć. Znał je z pewnością. Swojski, nie jakiś egzotyczny zapach. Konwalie? Bez? Fiołki? Tak, fiołki. Na pewno fiołki. Zapach wdzierał mu się do nosa równie bezpardonowo jak, stale wzmagający się, dźwięk do uszu.

- Co się dzieje, co się dzieje? – krzyknął.

Nie wiedział, że w tej samej chwili setki tysięcy ludzi przeżywa taki sam strach. Przyglądają się sobie, zakrywają rękami uszy i z przerażeniem wciągają w nozdrza intensywny miły, lub odrażający, ale zawsze obcy danemu miejscu zapach.

Jan wyszukał na komórce numer swojej lecznicy. Nie odebrano połączenia. Zadzwonił bezpośrednio do swojego lekarza. Nie odpowiedział. W panice Jan zadzwonił na pogotowie. Cisza. Zaczął przypominać sobie wydarzenia ostatnich godzin - gdzie był, z kim się witał, co jadł, co pił. Od kogo, gdzie, czym mógł się zarazić.

Rano był w hucie, w pracy. Monitorował jak zwykle poziomy emisji spalin i zanieczyszczeń wypuszczanych do rzeki. W czasie lunchu rozmawiał z Kubą, sympatycznym facetem, tylko trochę zwariowanym na punkcie ekologii. Kuba uważał, że ich huta jest współodpowiedzialna za zaburzenia klimatu, susze, huragany i co tam jeszcze. Zobaczysz – powtarzał Kuba - jeszcze nam kiedyś Mateczka Ziemia nieźle odpłaci za to. Na lunch zamówili grillowane żeberka. Rozpływały się w ustach, mięso było soczyste, skórka chrupiąca i smakowały znakomicie. One mu przecież nie mogły zaszkodzić. Po pracy wracał kawałek przez park. Widok nie był miły - zaśmiecone trawniki, porozwalane kosze, psie kupy nawet na ścieżkach, ale chyba żadna zaraza stamtąd się nie przyplątała. Dlaczego ludzie z Zieleni Miejskiej nie zajmą się tym śmietnikiem – myślał ze złością. Zaczęło mocno padać. Jan przyspieszył kroku, a za chwilę biegł prawie, bo rzęsisty deszcz przerodził się w prawdziwe oberwanie chmury. Przemókł do suchej nitki. Czyżby jego stan był skutkiem przemoknięcia i początkiem jakiejś wyjątkowo złośliwej grypy? Świst w głowie ustał nagle. Jan oderwał ręce od uszu i ponownie spojrzał w lustro. Coś się zmieniło, ale nie potrafił w określić na czym polegała zmiana. Nos i uszy były nadal obrzękłe, może nawet bardziej niż przedtem, ale poza tym, to była jego twarz, ta, którą widział w lustrze od ponad trzydziestu lat.

Nieoczekiwanie zrobiło się szaro jak w zimowy wieczór, mimo, że ciągle jeszcze trwało lato. Jan wymacał kontakt, ale światło nie zapaliło się. Ta cholerna żarówka – mruknął pod nosem – znowu się przepaliła. Akurat teraz. Chwilę później szarość przeszła prawie w ciemność. Z trudem można było dostrzec zarysy mebli. Jan włączył komórkę, chcąc posłużyć się nią jak latarką, ale światełko było bardzo słabe. - Cholera, teraz jeszcze to. Bateria się wyczerpuje - zaklął ze złością. Wymacując po drodze stół, fotel, komodę doszedł do okna. Odsunął zasłony, ale mrok ogarnął już ulice i budynki. Latarnie ledwie świeciły; były niczym żółte, rozmyte kropki w spowijającej świat gęstej szarości. Ulica była niemal pusta. Nieliczni przechodnie szli ostrożnie, powoli, usiłując znaleźć drogę w otaczających ich ciemnościach. Jan otworzył okno. Nie mógł zauważyć ludzi na ulicy, mrok na to nie pozwalał, ale usłyszał nagle szum silnika. Jezdnią toczył się w żółwim tempie jakiś samochód. Ledwo widoczny blask reflektorów zbliżał się do kamienicy Jana. Dlaczego nie włączył długich świateł – pomyślał Jan i wtedy zobaczył na jezdni dwie smugi nieznacznie odbijające jaśniejszą szarością od czerni jezdni. Samochód poruszał się coraz wolniej i wkrótce po minięciu kamienicy zatrzymał się. Reflektory zgasły. Do ciemności dołączyła cisza. Jan dostał się po omacku do kuchni, sięgnął do szuflady i wyciągnął trzymaną na wypadek awarii prądu świecę. Dobrą chwilę zajęło mu poszukiwanie zapałek. Wreszcie płomień świecy rozjaśnił nieco mrok. Z zaimprowizowanym naprędce lichtarzem, czyli świeczką w szklance, obszedł całe mieszkanie, naciskał wszystkie kontakty, próbował włączyć telewizję, radio, sprawdził korki w korytarzu. Korki były w porządku. - Hm, to jakaś większa awaria. Trzeba zadzwonić na Pogotowie Energetyczne - postanowił. Niestety, komórka nie działała.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 10, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DezynsekcjaWhere stories live. Discover now