Płynący czas bywa zmienny

8 1 0
                                    


Mijały kolejne dnie, żwawe i pośpieszne przez zbliżającą się zimę. Wszelakie ścieżki Berelen, jak i same pola prędko opustoszały przez napierający na nas chłód. Kominy domostw prędko zaczęły wypuszczać dymne opary, ukazując swe naturalne zapotrzebowania na ciepło w tej porze roku. Większość tutejszych ziem została zasypana sowitą warstwą śniegu, jedynie niektóre budynki były regularnie odśnieżane przez mieszkańców. Drewno znikało definitywnie za prędko z urąbanych stosów specjalnie na owy okres. Sporo czasu również spędzałem wśród własnej rodziny, starając się nadrabiać zaniedbane przez pracę relacje, jednak fakt faktem iż... nam również zdarzyło się zabraknąć drewna na opał. 

Wyruszyłem wcześnie z wczesnego ranka zanim reszta domu się wybudziła po nocy. Zazwyczaj bywało o wiele cieplej niż wieczorami, jednak tak jak było można się domyśleć... szczęście ubywało nam pomiędzy z każdą chwilą w nieznanym nam tempie. Jednakże  czym jest szczęście niż zwykłym wymysłem? Opuściłem dom w grubszej kurcie z siekierą na ramieniu, brnąc swym szybszym krokiem w kierunku lasu. Wodziłem spojrzeniem po całej osadzie doszukując się innych rannych marków takich jak ja. Zdziwiłem się z grubsza pustkami jakie zapanowały, żadnej żywej duszy ani najmniejszych śladów po jakichkolwiek wyjściach z domów. Nie iściło to niczego dobrego. Ruszyłem jednak w głąb lasu doszukując się bardziej przyzwoitych drzew do ścięcia.

Nie zajęło to wybitnie długo nim ujrzałem kilka zdatnych do wycinki drzew. Zabrałem się z wigorem do pracy, licząc na błyskawiczne zakończenie pracy wraz z powrotem do swojego przybytku. Jednak nawet takie zadania mogą pójść w zupełnie innym kierunku. Tuż przy samym drzewie dostrzegłem na śnieżno białym śniegu czerwone krople przypominające krew. Nachyliłem się nad owym znaleziskiem, uważnie wpatrując się w odstające od normy plamy. Podniosłem stopniowo głowę po kilku chwilach, rozglądając się na boki w poszukiwaniu dalszych poszlak odnośnie tego ewenementu. Po dłuższej chwili wytężania swojego wzroku ponownie zdołałem dostrzec kolejne miejsce z krwią. Znajdywało się ono kilka porządnych metrów od tego, tym razem rozciągały się od niego w dalszym kierunku ślady we śniegu. Uniosłem się przy pomocy siekiery na nogi, stawiając kroki przed siebie. Z każdym kolejnym zastanawiałem się co raz to mocniej nad faktem cóż mogło pozostawić te ślady? Powątpiewam by jakiekolwiek zwierze pozostawiało tak złudnie podobne ślady do naszych - ludzkich. Ale ta krew? Nawet jeżeli to był człowiek... dlaczego te ślady nie dobiegają z naszej osady? Tyle pytań nurtujących moją prostą głowę.

Przemierzałem w dalszym ciągu ścieżką wydeptanych śladów, powolnie odczuwając chłód dogłębniej na swoim ciele. Ciepło ubywało w miarę prędko, jednak nie było to dla mnie zbyt wielkim powodem na tą chwilę by zaprzestać dalszej podróży za swą ciekawością. Każdy wydobyty oddech z moich ust przemieniał się w biały podmuch powietrza, policzki rumieniły, ciało powolnie zaczynało odmawiać posłuszeństwa. Przynajmniej bardziej pocieszającym faktem był zanik krwawych kropel po szlaku. Ścieżka zaczynała powolnie zdawać się trudniejszą, rozciągając się przez długi fragment lasu. Wraz z jej trudnością i mym oziębieniem zaczynałem się poddawać, chęć powrotu do kominku, do ciepła... przeważała moje wszelakie potrzeby. Każda wspominki jednakże o przymusie ścięcia drewna na opał zniechęcała mnie do tego pomysłu. Los uśmiechnął się w moim kierunku finalnie gdy ujrzałem zza drzew posiadłość. Prędko otworzyłem szerzej oczy, przyglądając się jej ze swojej pozycji, powolnie jednak spuszczając swą radość.

Przed moimi oczami ukazała się posiadłość jednego z tutejszych szlachciców jacy postanowili wprowadzić się na nasze ciche tereny. Sama monumentalność tego budynku wystarczyła by podkreślić mą nienawiść do tych ludzi. Wysokość, szerokość i długość tego obiektu przerastała co najmniej pięć, jak nie więcej naszych jednorodzinnych domów.Kamienne grube ściany przypominające mury zamków. Pobłyskujące od słońca okna przysłonięte ciemnymi zasłonami ukazujące bogactwo. Wielkie drewniane drzwi z ozdobnymi ornamentami oraz kołatkami - wszystko było na tyle ogromne by odzwierciedlać samą rangę mieszkańców tego gmachu.
Wielkie podwórko odgrodzone kamiennym murkiem z metalowym płotem. Nigdzie wewnątrz nie było można dostrzec nawet najmniejszego śladu po zimie, pomijając wyłącznie oszronioną ciemnozieloną trawę.

Ślady prowadziło prosto w stronę ich podwórka, kończąc się przed bramką do środka. Obejrzałem całe to miejsce spojrzeniem, wzdychając głęboko zaraz po tym. Pragnąłem zawrócić, jednak mój wzrok wtopił się w jedno z tamtejszych okien. Firana zasłaniająca całe okno była rozchylona lekko na bok. Pomiędzy nią wystawał fragment kobiecej twarzy przysłonięty połowicznie firaną, wraz z jej ciemniejszymi włosami. Jej... oko zdawało się wpatrywać w moim kierunku. Przełknąłem ślinę, wpatrując się z wewnętrznym niepokojem w tamtym kierunku. Z całego serca rozmyślałem nad powrotem, jednak nie mogłem zebrać w sobie na tyle siły by postawić krok za swoje plecy, przekręcić się i najzwyczajniej stąd odejść. To spojrzenie wymieniane z moim wzbudzało napięcie pomiędzy nami oraz narastający we mnie strach. Nie wiedziałem co dalej począć. Postać zdawała się poruszać swoimi ustami w geście mowy, spokojnymi ruchami warg czerwonymi niczym blask róż. Serce zdawało się powolnie zamierać w bezruchu jak reszta mojego ciała - powolnie permanentnie uziemiając mnie w tym miejscu i pozycji.

W pewnej chwili jednak przy mrugnięciu oczu... postać zniknęła, tak prędko i tajemniczo jak się pojawiła. Serce wznowiło swój ruch w pośpiesznym tempie. Otrząsnąłem się niczym po omdleniu, łapiąc się swoją pobladłą dłonią za zziębły policzek. Wargi z każda chwilą mocniej cierpły, pękając od niskiej temperatury. Całe moje ciało zaczynało przeszywająco konać z mrozu.
Zerwałem się gwałtownie w tył, ruszając najprędzej jak potrafiłem pozostawionymi po sobie śladami. Każdy krok postawiony w przeciwnym kierunku od tego miejsca częstował moją psychikę dozą kojącego nektaru nadając wszystkiemu ulgi. Zarazem cierpieniu jak i chłodu pozwalając odpocząć nawet duchowi. Ledwo gdy dostrzegłem osadę, ściąłem rychło kilka mniejszych krzaków, targając je do domu w pośpiechu. 

Tak właśnie zakończyłem swój diabolicznie długi poranek. Przez cały dzień nękało mnie wspomnienie tamtej chwili. Te... spojrzenie wpatrujące się do wnętrza twojej świadomości... przenikające przez twoje emocje, docierające prosto do twojego serca. Ta chwila nie zostanie tak łatwo zapomniana przez resztę najbliższego miesiąca. Dlaczego oni tak bardzo wzbudzają we mnie niepokój? Moja nienawiść zbyt prędko zamienia się w najzwyczajniejszy strach na ich widok, tracę cała pewność siebie, ja... czuje się słaby. Gdzieś wewnątrz siebie utkwiła we mnie ciekawość odnośnie tego budynku, jak i samej szlachty. Miewam głębokie wrażenie, że to co mógłbym zastać wewnątrz pomogło by mi rozwikłać całą ich sprawę w osadzie. Albo... pozbyć się ich raz i na zawsze, albo odrzucić swą niechęć. Wszystko to jednak nie było takie proste na jakie wyglądało. Nie wejdę im przecież od tak do środka, nie wyciągnę żadnego z nich bez powodu. Zapewne wszelakie prośby by tutaj przyjść by odrzucali - w końcu po co dla kogoś z wyższych sfer równać się z chłopstwem? 

Kamu telah mencapai bab terakhir yang dipublikasikan.

⏰ Terakhir diperbarui: Oct 20, 2017 ⏰

Tambahkan cerita ini ke Perpustakaan untuk mendapatkan notifikasi saat ada bab baru!

Krok przez mrok własnej ślepotyTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang