cz. I - Stannis Baratheon

28 2 0
                                    

Smocza skała

Wstawał świt. Blade słońce wynurzało się znad rozległego morza, które w jego nikłym świetle przypominało step. Blask wlewał się delikatnie do sali obrad, błyski odbijały się od pionków ustawionych na kamiennym stole - mapie. Zawiasy zaskrzypiały. Kamienne drzwi otworzyły się powoli, acz nagle i głośno. Krok. Drugi. Trzeci. To Stannis Baratheon. Człowiek w wieku średnim, którego brat, Robert, król Uzurpator zmarł niedawno na polowaniu. Szedł prawie bezszelestnie, powoli. Dwa, trzy, cztery... Liczył kroki pod nosem. Zatrzymał się po drugiej stronie pomieszczenia. Dumny niczym król, którym przecież według prawa był. Odwrócił się w stronę drzwi i oparł się dwoma rękoma o stół. Podniósł pionek imitujący piękny żaglowiec z banderą, na której widniał jego herb i obracając go rozpoczął monolog:

- Ileż w tym świecie niedoskonałości... - szeptał powoli i wyraźnie - Cały pochłonięty chaosem i zagubiony na swej drodze. Wszędzie zło, wszędzie nieprawość!

Zmarszczył swoje wysokie, acz mimo swojego wieku jeszcze dość gładkie czoło. Światło wschodzącego coraz wyżej słońca odbijało się jasnym światłem od jego siwiejących bokobrodów. Nie miał na twarzy innego zarostu. Pan i władca nie może pozwalać sobie na niedbałości. Musi być niczym kryształ, bez skaz, bez wad, wyprofilowany idealnie aby dawać przykład dla swoich poddanych żyjących w idealnym porządku pod jego genialnym panowaniem. Niestety była to tylko mrzonka, utopijne wyobrażenie świata, rządzonego przez prawowitego następce tronu, Stannisa.

Tak naprawdę nie był królem. Oczywiście miał rację, należał mu się Żelazny Tron jak i Królewska Przystań i całe Westeros. To wszystko było jego, poprzez prawo. Niestety nie każdy tak uważał. Właściwie nawet prawie nikt. Wszyscy, których jeszcze nie wymordował, byli skupieni wokół Joffreya z rodu Lannisterów.

- Przeklęte psy! - wymamrotał Stannis na myśl o owym rodzie pełnym grzechu - Dziwka ruchająca własnego brata, będącego winnym zabójstwa króla, któremu miał służyć chroniąc go do śmierci! Co oni robią w Królewskiej Przystani?! Ich w tajemnicy i grzechu spłodzone obrzydliwe i sadystyczne dziecko zostaje nowym królem i wprowadza w Westeros chaos! - Uderzył figurką łódki w stół, miażdżąc ją w złości - I jeszcze brat owej kazirodczej parki Tyrion, karzeł. Gdybym to ja był jego ojcem, porzuciłbym go w lesie!

Nasz pretendent do tronu krzyczał już prawie, kiedy zauważył, że przy wejściu do sali przygląda się mu z zaciekawieniem Mellisandre - piękna, czerwonowłosa kobieta o ciemnych oczach i przenikliwym spojrzeniu, kapłanka Pana Światła.

- Mój królu, - zaczęła głosem pełnym namiętności - nie martw się! Twoi przeciwnicy już niedługo wszyscy się Ci pokłonią, lub skończą w płomieniach twej sprawiedliwości! - mówiła powoli, podchodząc do Stannisa - Widzę to w ogniu każdej nocy, widzę to, kiedy przelewasz krew swoich nieprzyjaciół, już niedługo przyjdzie czas!

- Wytłumacz mi więc, jak to jest, moja droga, że za każdym razem kiedy mówisz, że Pan mi sprzyja, okazuje się, że...

Nie dokończył. Kapłanka rzuciła go na stół i zaczęła namiętnie całować. Nie stawiał się. Kochał ją i nie mógł się jej oprzeć. Przynajmniej tak się jej wydawało. Kiedy już mieli odpłynąć w fantazji swojego pożądania, z trzaskiem otworzyły się wrota niezamknięte jeszcze po wejściu Mellisandre.





As the night is dark and full of loveWhere stories live. Discover now