Rozdział I

26 0 0
                                    

Powoli otwierałam powieki, mrużąc je co chwilę. Przetarłam oczy zewnętrzną stroną nadgarstka. Lekko zaspana spojrzałam za szybę. Jasne promienie słońca utrudniały mi podziwianie śnieżnobiałych chmur, układających się w przeróżne, zadziwiające kształty, które uwielbiałam obserwować, rozmyślając do czego są podobne. Ze skupieniem wpatrywałam się w obłoki pary wodnej, tworzące swą sylwetką coś w rodzaju smoka, którego ślepia wbijały się wprost w moją osobę. Wzdrygnęłam się na samą myśl gdy oczami wyobraźni ujrzałam, jak latający gad zieje niszczycielskim ogniem, a celem jego ostrzału jestem ja. Nieprzyjemny deresz przeszedł mi przez kręgosłup. Jak zawsze moja podświadomość, widząc coś nawet z pozoru nieszkodliwego jak chmury, wyobraża sobie najgorsze, mimo usilnych starań. Potrząsałam głową by na pewno pozbyć się obrazu siebie płonącej w czerwonych płomieniach bestii, po czym odwróciłam się patrząc na swą rodzicielkę, która skupiona na drodze nuciła jeden z jej ulubionych utworów z lat 80-tych lecący w radiu przy tym, ruszając rytmicznie głową, przez co jej blond włosy podskakiwały. Przypatrywałam się jej. Eliza jak na swój wiek, nie przekraczający okrągłej czterdziestki, wyglądała na pełną życia, niezależną kobietę, która idzie przez życie z uniesioną głową. Jej ubiór typowej bizneswomen tylko upewniały mnie w moich przekonaniach o niej jako nowoczesnej kobiety. Mama spojrzała na mnie swymi zielonymi oczami jakby wyczuła, że jest przez kogoś obserwowana.

-Wszystko w porządku kochanie?- wypowiedziała to zadanie z wyczuwalną troską, którą okazywała zawsze gdy nadarzyła się okazja, co niejednokrotnie potrafiło wyprowadzić mnie z równowagi.

-Yhym.- mruknęłam twierdząco w odpowiedzi, ale chyba za mało wiarygodnie, bo po chwili do moich uszy dotarło kolejne pytanie.

-Na pewno dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej. Jesteś jakaś blada.- zmarszczyła brwi w geście niepewności. Potem opiekuńczo pogładziła mnie po policzku, odwracając wzrok na drogę. Czekała na odpowiedź, a ciszę zakłócało tylko radio.

-Mamo, nic mi nie jest.- rzekłam zgodnie z prawdą, choć trochę kręciło mi się w głowie. ale zignorowałam to. Za każdym razem jak jesteśmy w podróży wypytuje się o moje samopoczucie, co spowodowane jest tym, iż od dziecka choruje na chorobę lokomocyjną. Wiedziałam, że się o mnie martwi, ale nienawidziłam uczucia litowania się nade mną jak nad małą dziewczynką, która jest bezbronna w tym okrutnym świecie.

-Na szczęście właśnie dojeżdżamy.- powiedziała, wskazując ruchem głowy na budynek z czerwonej cegły, na którym dumnie wisiał napis "Coffe Kingdom", zdradzający co znajduje się w środku. Po wyjściu z samochodu wraz z Elizą skierowałam się do tylnych drzwi kawiarni. Rodzicielka brzęcząc swoim pękiem kluczy z mnóstwem zawieszek zbieranych przez kilka dobrych lat, włożyła ten jeden konkretny z breloczkiem kawy do zamka, przekręcając i otwierając wrota do pachnącego różnymi rodzajami kawy wnętrza. Zanim pewnie przekroczyłyśmy próg, mama skierowała dłoń do alarmu, po czym wpisała właściwą konfigurację cyfr, którą zmieniała, co jakiś czas dla bezpieczeństwa jak to mówiła. Eliza zerknęła na mnie przeczesując swe proste włosy, sięgające ramion i szczerze się uśmiechnęła.

-Dziękuję, że zgodziłaś się mi pomóc, naprawdę sama nie dałabym radę.- złapała moją rękę, a ja poczułam bijące od jej rąk ciepło, które ogrzewało moje zawsze lodowate dłonie.-Mam nadzieję, że Kate wyzdrowieje w następnym tygodniu.-dodała z widocznym zaniepokojeniem. Zawsze przejmowała się pracownikami kawiarni i traktowała jak członków rodziny, a gdy ktoś źle się poczuł od razu się zamartwiała.

-Nie musisz mi dziękować, już ci mówiłam, że to nic takiego. A co do Kate znasz ją, szybko się wyleczy i będzie jak nowo narodzona.- powiedziawszy to poszłam do szatni się przebrać, w tym czasie moja rozmówczyni poszła zapalić światła. Położyłam bawełnianą torbę na zakupy na krześle i wyciągnęłam z niej fartuch, który stanowił mój uniform. Po zestawieniu płaszcza i zmienieniu obuwia z botków na baleriny, ruszyłam gotowa na sale. Gdy tylko tam doszłam mój wzrok, powędrował na krzesła, które czekały aż je zdejmę. Westchnęłam i od razu wzięłam się do roboty. Kiedy byłam już w połowie w pomieszczeniu rozległ się tupot obcasów.

Get lost in the loveWhere stories live. Discover now