17~ Luna.

426 66 4
                                    

Słońce chowało się za szarymi chmurami i zalewało swoimi gorącymi promieniami ulice Paryża na przemian. Ulice opustoszały. Co kilka chwil małe, pomarańczowe listki zaszczycały beton swoją obecnością przebiegając przed czerwonymi trampkami tak, jakby bały się że ktoś zauważy ich nic nie znaczącą obecność. Na krawężniku chodnika siedziała drobna dziewczyna, patrząca się w przestrzeń przygryzając dolną wargę. W jej włosach znajdowała się opaska z czerwono-białym materiałem lekko powiewającym na wietrze. Miała na sobie dżinsowe spodnie oraz różową bomberkę z białym t-shirtem pod spodem. Jej oczy były czerwone, usta spierzchnięte, tylko w ich rogu można było zauważyć małą łzę której najwyraźniej na wardze było wygodnie. Do jej uszu powoli zaczynał docierać głos, który wydawał się być pod wodą. Im bardziej się na nim skupiała, tym bardziej dźwięk się wyostrzał.

- Słyszysz mnie? Luna, halo! - potrząsnęła lekko głową, po czym podniosła ją do góry aby spojrzeć kto ją woła. - Wejdź do hotelu. Niepokoimy się.

- Mam gdzieś kto się o mnie niepokoi. - wysyczała przez zęby wracając do poprzedniej pozycji. Zaczęła intensywnie obserwować starszą panią która udała się na spacer z psem. - Nagle wszyscy sobie o mnie przypomnieli?

- Nikt o tobie nie zapomniał, nie mów tak. - ukląkł tuż obok niej. Poczuła jak jego kolano wbija jej się w bok, więc odsunęła się o kilka centymetrów. - Ja w szczególności, dobrze wiesz.

- Zrobili mi takie świństwo a teraz co? Chcą mnie przeprosić? - ironicznie się zaśmiała kręcąc przecząco głową. - Na pewno nie. Nigdy nie wybaczę im tego, co zrobili. Obiecuję to tu, i teraz, że zapamiętam to do końca swojego życia. - w jej głowie ukazał się ten obraz. To wszystko było takie logiczne. Te tajemnicze listy, które przed nią ukrywał. Zero zdziwienia u nich, kiedy wszystko usłyszeli. - Bo to właśnie Nina, Simon i Ambar pomogli Helii  w zabiciu Jane.

- Dlaczego od razu ich osądzasz?

- Bo mam powody, Balsano! - brunet spochmurniał. Wiedział, że kiedy do gry wchodzi jego nazwisko zamiast imienia lub pseudonimu robi się nieciekawie. - Myślisz że dlaczego Nina i Simon zwlekali z przyjazdem do Buenos Aires? Prosiłam ich o to tak dawno. Kiedy byliśmy w Cordobie, rok przed przeprowadzką przeprowadzili się na drugi koniec miasta, urywając kontakt. I nagle, krótko po zabiciu mojej matki wrócili, wcale nie byli zaskoczeni kiedy opowiadałam im o tym wszystkim. - otarła pojedyncze łzy z twarzy i spojrzała w oczy towarzysza. - Chyba nie muszę ci mówić kogo adres znalazłam przeszukując jego pokój, prawda?

- No dobrze, Nina i Simon. Ale co ma do tego Ambar? Jest na pewno niewinna.

- Mówisz tak, bo ją kochałeś. Nie wiedziałeś jaka jest naprawdę. To właśnie jej twarz zauważyłam upadając tam, w kuchni. Spojrzałam na szafkę z apteczką i wydawało mi się że po prostu zemdlałam, ale nie. Kiedy zobaczyłam ją ostatnio na internecie, jak tańczyła z jakąś grupą w Meksyku, zauważyłam te czarne oczy i zamurowało mnie. Wszystko ułożyło się w logiczną całość, Matteo. To przez jej uderzenie upadłam, budząc się w szpitalu, widząc jak umiera Jane.

Kilka godzin później, Buenos Aires

- Nina! Simon! Jesteście tutaj? - zawołała Carina wbiegając do domu w którym mieszkała przez ostatni czas Luna i Delfina. Simonetti uśmiechnęła się promiennie, zbiegając po schodach. Przytuliła lekko kobietę, oraz chwilę później wchodzącego do domu Luisa.

- Simon bierze prysznic. - poprawiła okulary. - A co do Luny i Matteo, to chyba wiecie gdzie są. - zaśmiała się wskazując na telefon blondynki, na którym widniało ogłoszenie dotyczące finału konkursu kulinarnego. Kobieta wyłączyła urządzenie i parsknęła śmiechem. 

yo no soy nadie~ lutteo [tom I, II]Where stories live. Discover now