"...Cholernie boli mnie głowa..." Podróż w czasie.

81 3 1
                                    

Czasy były ciężkie, ponad dwadzieścia lat temu trzeci rozbiór mej ojczyzny sprawił, że zniknęła ona z map. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później to nastąpi, granice Królestwa musiały zniknąć, nie mieliśmy szans wobec trzech, wielkich mocarstw. Ale i ich granice kiedyś się skurczą, potrzeba czasu i wiary w lepsze jutro. Mamy to szczęście, - jeżeli można nazwać teraz cokolwiek szczęściem - że chociaż kraj upadł to ojczyzna wciąż istnieje w naszych sercach i to właśnie ona da nam któregoś dnia zwycięstwo.

Byliśmy osłabieni, cała chrześcijańska Europa, której przecież częścią jesteśmy, odwróciła się od nas, nie zamartwiała się za bardzo gdy Prusy, Austria i Rosja w zmowie zabierali Polsce granice, niektórym szło to nawet na rękę. Wiedziałem jedno - jesteśmy jedni, przeciw całemu znanemu nam światu.

Dzisiejszej nocy - bo wtedy było najbezpieczniej - spotkaliśmy się w jakiejś szopie, by omówić co dalej z historią Państwa Polskiego. Niestety, przed naszą przyszłością pojawiła się ciemność z iskierką nadziei w naszych sercach, bo ile razy już nasze Państwo stawało pod znakiem zapytania, tyle samo razy wychodziła z opresji silniejsza, tak też będzie w tym przypadku.

-Hm - mruknął Piotr po czym zrobił pauzę, by przetrzeć oczy - Turcy - kontynuował z zaplecionymi rękami koło nosa - są z nami. Nie uznali tego okropnego czynu ze strony naszych oprawców.

-Tylko Turcy... - kącik ust Józefa podniósł się i wypuścił nosem powietrze z płuc - choć nawet oni nie...

I tu, wypowiedź młodego Józefa została przerwana, a raczej sam ją przerwał, bo tak jak reszta z nas, zobaczyliśmy, że stodoła się pali. Kłęby dymu, które non stop przesuwały się w naszą stronę, przysłoniły całą zachodnią część stodoły. Wiedzieliśmy, że ten pożar nie wybuchł sam z siebie, ktoś był na zewnątrz i to zrobił. Nie było jednak czasu na zastanowienie się, albo wyjdziemy i zaczniemy walczyć z (najprawdopodobniej) żołnierzami Prus, albo spłoniemy jak drewno w ognisku.

Józef otworzył drzwi szopy, a naszym oczom, tak jak przypuszczaliśmy, ukazali się pruscy żołnierze. Było ich czterech, ogień oświetlał te cholerne psy, ubrane w ciemne kolory, by - choć noc - nikt ich nie widział, gdyby nie to, że powiedzieli coś do nas w ich twardym języku, nie wiedziałbym skąd pochodzą ani kim są.

Zaczęli podchodzić w naszą stronę, najpewniej, by gdzieś nas zamknąć, a potem, gdy nadarzy się okazja, zabić za spiskowanie przeciw władzy pruskiej. Spojrzałem na Piotra, który wysłał mi wzrok mający na celu potwierdzenie ataku.

Pod koszulą mieliśmy broń, sztylety, choć oni musieli o tym nie wiedzieć, skoro podchodzili do nas bez obaw. Jako pierwszego chwycili mnie, a zatem od razu przystąpiłem do działania. Walnąłem go z całej siły w nos tak, że upadł na ziemię. Zaraz po mnie do walki przystąpili inni. Nim żołnierze wyciągnęli pistolety, leżeli już martwi na ziemi.

-Musimy ich stąd gdzieś zabrać, najlepiej tam, gdzie jest dużo zwierzyny, aby ich śmierć nie została przypisana nam. - odezwał się Mikołaj, który wiele lat temu przeszedł ze strony carskiej na polską.

Kiedy reszta zaczęła rozmawiać między sobą, sam nie wiem o czym, mój wzrok przykuł mężczyzna kryjący się między drzewami, którego oświetlały płomienie palące szopę. On także na mnie patrzył, powolnym ruchem zaczął się przygotowywać do ucieczki, wtem ja, bez jakichkolwiek tłumaczeń ruszyłem, by dogonić drania.

Las, w którym go goniłem, nie przypominał lasu. Gdyby nie to, że co jakiś czas zaplątywałem się w pędy jeżyn lub nie napotkałbym na swojej drodze dziur i pni, nie wiedziałbym gdzie jestem, było tak ciemno. Nie widziałem nic, nawet rzeczy, które były zaraz przed moim nosem, tylko odgłos dyszenia i łamiących się gałęzi pod nogami uciekiniera sprawiały, że mniej więcej znałem jego położenie. Na nic to się jednak zdało, bo podczas pogoni walnąłem głową o solidną gałąź i padłem na plecy wydając okrzyk bólu.

W jednej chwili zrobiło mi się cieplej i oddychało gorzej, nie była to jednak wina płuc, a powietrza. Nie mogłem wstać, ani w ogóle się poruszyć, czułem jak ciarki przechodzą mi po skórze, a ciało od środka drętwieje. Pomyślałem, że pewnie uderzyłem się w kamień i "po prostu" umieram. Byłem zły na kogoś lub na coś, że nie pozwolił mi umrzeć w imię Polski, a zamiast tego muszę umierać jak jakieś nic nie znaczące zwierzę. Dziękowałem tylko Bogu za to, iż pozwala mi umrzeć na ściółce wśród przyrody.

Podczas moich rozmyśleń woda zaczęła powoli napływać mi pierw do butów, później do spodni, aż w końcu zalała mnie całego. Na moment nie mogłem oddychać, ponieważ byłem pod jej taflą, ale w końcu wypłynąłem na powierzchnię i wziąłem solidny wdech.

-Niech to szlag! Kiedy to skończy - pomyślałem, zdając sobie sprawę, że cholernie boli mnie głowa.

I skończyło się, bo w jednej chwili, jak ręką odjął odzyskałem czucie w ciele, wszelkie bóle przeminęły i, jakby nigdy nic, byłem suchy jak jesienne liście, które spotyka się lesie podczas letnich łowów. Umarłem. Ale czy tak wygląda Królestwo Niebieskie? Jak las w bezksiężycową noc? A może trafiłem do piekieł? Pytanie tylko, za co?

Hai finito le parti pubblicate.

⏰ Ultimo aggiornamento: Sep 21, 2017 ⏰

Aggiungi questa storia alla tua Biblioteca per ricevere una notifica quando verrà pubblicata la prossima parte!

NiedzisiejszyDove le storie prendono vita. Scoprilo ora