◀(Rozdział 27)▶

744 90 29
                                    


  - Myślisz, że było mi łatwo zabić własnego przyjaciela? - zapytała, przysiadając na piętach.

  - Miałem wrażenie, że nie sprawiło ci to zbyt wielkiej trudności.

Gra na czas. Te trzy słowa powtarzałem sobie w głowie. Musiałem tylko grać, na czas i czekać, aż Minho łaskawie przywlecze tu swój Azjatycki tyłek.

  - To on wpuścił tu twoich przyjaciół, dał im namiary na naszą bazę, anonimowo informował Minho o zamiarze powrotu. Zdradził mnie, a ja zaszłam zbyt daleko, aby teraz się cofnąć.

  - Co zamierzasz?

  - Zabrać cię stąd w bezpieczne miejsce i zmusić do współpracy ze mną.

  - Nigdy nie stanę po twojej stronie! - odparłem. Jak mogła myśleć, że to zrobię? Po tym wszystkim, co zrobił mi... Nam DRESZCZ.

  - Troszkę na to za późno! - zaśmiała się. - Przypomnieć ci, co zrobiłeś Newtowi? 

  - To była Twoja wina! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, mimo że tak naprawdę obwiniałem za to wszystko siebie. Byłem zbyt słaby, żeby się postawić, zbyt słaby, aby go chronić.

  - Właśnie - przytaknęła - a pomyśl, co mogę zrobić, teraz gdy nie ma Arisa i nie będzie miał kto się tobą zająć i specjalnie zmniejszać ci dawek? Świat dla naszej dwójki stanie się piękniejszy! Nie masz już po co walczyć, Tom.

  - Ale mam dla kogo.

  - Dla Brendy? - zaśmiała się. - Dawniej i ona doskonale rozumiała, o co walczył DRESZCZ.

  - Dla Newta. - poprawiłem ją.

  - Oh daj spokój! On i tak cię nienawidzi.

  - Nieprawda! - warknąłem, choć w głębi serca wiedziałem, że tak jest. Zbyt wiele wycierpiał, zbyt wiele przeze mnie.

  - Wiesz, że mam rację. Nienawidził cię już wcześniej, gdy pozbawiłeś go wspomnień. Zawsze powtarzał, że potraktowałeś go jak szczura w laboratorium.

  - Nie wiedział, że to byłem ja!

  - A co to niby zmienia? Skrzywdziłeś go i to nie raz. Rozkochałeś go w sobie na nowo, wiedząc, że on cię nie pamięta. Wykorzystałeś go.

  - Chroniłem.

Uśmiechnęła się pobłażliwie, a jej drobna dłoń, przykryła mój polik. Kciuk zsunęła na dolną wargę i przejechała po niej opuszkiem. Z całych sił starałem się nie wzdrygnąć. Nienawidziłem jej. Cholernie jej nienawidziłem.

  - Doprawdy? Popatrz, a prawie go zabiłeś - wyszeptała, nachylając się, z zamiarem przykrycia moich ust, swoimi.

  - Nie chciałem tego!

Odwróciłem głowę, tym samym unikając pocałunku, a dłoń Rachel, która jeszcze przed chwilą spoczywała na moim poliku, szarpnęła za moje włosy, zmuszając mnie do spojrzenia w twarz dziewczyny.

  - Mogę się założyć, że on myśli inaczej.

Nie odpowiedziałem.
Rachel jeszcze przez chwilę wpatrywała się we mnie, po czym podniosła się z podłogi i podeszła do drzwi. Wpuściła do środka dwóch osiłków, bez słowa skinęła głową w moją stronę. Obaj mężczyźni wyglądający jak trzydrzwiowe szafy podeszli do mnie i szarpnęli mnie do góry, stawiąjac na nogi.

  - No to się zbieramy panowie - uśmiechnęła się promiennie i pierwsza wyszła z pomieszczenia.

O dziwo na zewnątrz nie było nikogo. Nie wiem czego dokładnie się spodziewałem, ale sądziłem, że przynajmniej reszta świadków zabójstwa Gally'ego będzie czekała na nas przed drzwiami.
Rachel szła pewnym krokiem, prowadząc nas jasno oświetlonym korytarzem, a ja analizowałem, jakie mam szanse na ucieczkę. No cóż, prawda była taka, że były one zerowe. Mogłem mieć tylko nadzieję, że Minho, albo ktokolwiek inny, wyskoczy na nas zza rogu i zdzieli ich w głowy.  Jednak nic takiego nie miało miejsca. Bez żadnych niespodzianek dotarliśmy do windy, a ja ciśnięty w kąt, osunąłem się na podłogę.

PROSZĘ, TOMMY. PROSZĘ. | ✔ ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz