»1«

353 38 17
                                    

Dzień minął mi jak zwykle. Pobudka, przebiegłem się (ćwiczę więcej od momentu, w którym przegrałem z Kageyamą), lekcje, na których myślałem z resztą, że usnę, a później trening. Tam to dopiero się działo.
Na początku wyszło, że nie byłem w tej samej drużynie co Tobio, ale razem z nim, wybłagaliśmy trenera, żeby go z kimś zamienił, bo chcieliśmy poćwiczyć nową szybką. Znaczy, to nie była prawda. Umiemy już perfekcynie się w niej zgrać, ale oboje nie chcieliśmy grać przeciwko sobie. W końcu, nie ważne jak to brzmi, jesteśmy dla siebie stworzeni. Uzupełniamy siebie nawzajem. Nikt nie spełnia wymagań Kageyamy w pełni, oprócz mnie i jestem tego świadomy. Oczywiście ja mam tak samo z nim.

Mecz przebiegał bezproblemowo, uderzyłem wszystkie piłki, wygrywaliśmy, ale ja, jak zwykle, musiałem coś zepsuć.
Dwa razy nie udał mi się serw i uderzyłem jak na złość w Kageyamę. Myślałem, że mnie zabije na miejscu samym wzrokiem, bo tylko się patrzył, jak jakiś diabeł. Nie powiedział nic, dlatego właśnie tuż po zakończeniu meczu, przebrałem się szybciej niż gepard i wybiegłem. Uciekałem co sił w nogach z nadzieją, że Kageyama nie zauważy jak uciekam.

Kiedy upewniłem się, że jestem bezpieczny, a byłem już w połowie drogi, zatrzymałem się. Dyszałem ciężko. Plecak i torba ciażyły mi okropnie. Miałem szczęście, że zatrzymałem się w parku. Usiadłem na losowej ławce.
Coś mi jednak ewidentnie nie pasowało. Jakby atmosfera zrobiła się lekko przerażająca, nie wiem czemu.
Nagle poczułem jak dwie, ogromne łapy uderzyły mnie w ramiona. Krzyknąłem i podskoczyłem odwracając się do tyłu, przez co o mało nie skręciłem sobie karku.
Wydarłem się jeszcze głośniej, gdy zobaczyłem wkurzonego Kageyamę.

— Hi-na-taaaa... — powiedział powoli, a jego głos był niski i przerażający. Nie wiele myśląc, rzuciłem się do ucieczki, lecz zanim zdążyłem wstać Tobio złapał mnie za bluzę i ściągnął spowrotem na ławkę.
Nie chcę umierać, nie chcę umierać!

— Co to miało być, kurna? — Fuknął.

— Kurna? Od kiedy ty tak mówisz? Nasłuchałeś się za dużo Tanaki. — Stwierdziłem jakby to była najważniejsza rzecz w tym momencie.

— Nie zmieniaj tematu, debilu. Co. To. Miało. Być. — Cedził każdy wyraz z osobna, a ja wzdrygnąłem się.

— Przepraszam! Naprawdę przepraszam! Nie robiłem tego specjalnie! Po prostu nie umiem serwować... — Uniosłem ręce próbując się jakoś obronić. — jak Oikawa na przykład. Jego serwy są super, prawda?
Kiedy zobaczyłem w oczach chłopaka jeszcze większą chęć mordu, szybko dodałem.
— Nie. Wcale nie są. To był sarkazm, ty serwujesz najlepiej, oczywiście.

— Jak ty mnie wkurzasz, dzieciaku.

— A może ty byś mnie nauczył? — Palnąłem ni stad, ni z owąd. Kageyama puścił moją bluzę i spojrzał na mnie głupio.

— Hę? Mam cię uczyć? Serwów? Taką pierdołę? — Splotłem ramiona i uniosłem brodę, lekko urażony.

— Nie, to nie. Zapytam Tanakę, albo Asahiego. Jego nowy serw, jest dobry. Może nawet lepszy.

— Ej! — Ciemnowłosy pacnął mnie w łeb, a ja się skrzywiłem. — Nikt mnie nie przebije, bo jestem najlepszy. I ostatecznie mogę cię trochę pouczyć, bo sam sobie nie poradzisz, idioto.

Westchnąłem. Nawet fajnie, że spędzę z nim czas. Niby się przyjaźnimy, ale tak naprawdę nasza relacja polega na dokuczaniu sobie nawzajem.
Choć zazwyczaj to Kageyama dokucza mi, a ja sram po gaciach, gdy tylko spojrzy na mnie tym swoim zabiłbym-cię-ale-nie-jesteś-tego-wart wzrokiem.

— Jeden warunek. — Powiedział podpierając ręce na biodrach. — To ty masz dostosować się do dni i godzin, które ja ustalę, jasne?

— Oczywiście! — Wstałem energicznie z ławki.

— Dobrze. Także pierwszy jutro po treningu. Zapytam trenera czy pozwoli nam zostać na dwadzieścia minut.

— Jeżeli pozwalał nam ćwiczyć ataki, to i tu się pewnie zgodzi. — Zauważyłem.

— Też tak myślę. — Mruknął pod nosem. Uśmiechnąłem się lekko i poprawiłem torbę na ramieniu.

— Będę szedł. Na razie, Kageyama! — Rzuciłem mu na odchodne i już myślałem, że mi się upiekło, kiedy nagle poczułem porządnego kopa w dupę.
O mały włos, a bym się wywalił.

— Nie ma tak łatwo, debilu. Kara musi być. — Złapałem się za bolący zadek, modląc się, żebym mu nie oddał. Nie chcę wszczynać bójki. — Do jutra, krewetko.

— Sam jesteś krewetka. — Burknąłem, ale jego już nie było.
Co ja z nim mam, naprawdę.

Odszedłem kilka kroków dalej, ale znowu to poczułem. Ta sama mroczna atmosfera co przed chwilą. Odwróciłem się i miałem rację. Za mną stał Kageyama.

— Wrociłeś się? — Spytałem, a on pokiwał głową. — Czemu?

— Chciałem pogadać. Z tobą. Tak po prostu. — Mówił z lekkimi przerwami. — Co u ciebie i wiesz no... tak jak rozmawiają kumple.

— Stało ci się coś, że mi to mówisz? — Zamiast odpowiedzi otrzymałem dość bolesny strzał w tył głowy.

— Więc co u ciebie? — Powiedział lekko sarkastycznie i włożył ręce do kieszeni.

— Cóż, za dużo się nie dzieje w moim życiu. Mama z Natsu niedługo idzie na przyjęcie urodzinowe jakieś mojej ciotki, która się wprowadziła gdzieś niedaleko. No, ale mnie nie zaprosili. — Zaśmiałem się.

— Ostatnio koło mnie wprowadziła się młoda dziewczyna. Chyba z rocznika Sugawary, bo widziałem ją wczoraj w szkole, jak z nim gadała. — Wzruszył ramionami.

— Fajna?

— Hę?

— No pytam, czy jest fajna, bo jak jesteście sąsiadami to chyba rozmawialiście?

— A no. Ale bardziej to wyglądało tak, że ja paplałem o siatkówce, a ona słuchała, więc w sumie jest okay. Nie wyglądała jakby jej to przeszkadzało.

— To dobrze. — Rzuciłem tylko jakby od niechcenia, ale nagle się rozpromieniłem. — Chciałbym ją poznać!
Kageyama prychnął, a ja posłałem mu pytający spojrzenie.

— Pomyślałaby pewnie, że jesteś jakimś moim młodszym, adoptowanym bratem, który chodzi do podstawówki.

— Adoptowanym bratem? Czemu akurat adoptowanym bratem? Poza tym, ej, nie moja wina, że jestem niski!

— Jakbyś pił więcej mleka, to może byś urósł.

— Ty ciągle je pijesz i jakoś nie rośniesz. — Splotłem ramiona.

— Ten wzrost raczej mi już zostanie. Pociągnę może jeszcze parę centymetrów i koniec. Mleko piję, bo lubię.

— Jesteś dziwny. — Mruknąłem jeszcze, a potem nastała cisza. W sumie to nie była zła. Cieszyłem się z samej obecności Kageyamy obok mnie, teraz. Nie musiał nic mówić. Ważne, że był.
Ahh, zaczynam myśleć jak zakochana panienka. Hinata, stop.

Kiedy powoli byliśmy już na mojej dzielnicy, powiedziałem mu o tym. Myślałem, że już się zawróci, ale on uparł się, że zaprowadzi mnie pod same drzwi. Gdy spytałem dlaczego, powiedział, że chce wiedzieć gdzie mieszkam, żeby mnie straszyć po nocach. Bardzo śmieszne, Kageyama. Ha, ha.
Potem jednak znowu trwała między nami cisza. Dotarliśmy już do furtki.

— No więc, to mój dom. — Westchnąłem i wskazałem na niego ręką.

— Spoko. To do jutra? — Zapytał, a ja kiwnąłem głową.

— Ta. Do jutra. — Pomachałem mu na odchodne, chociaż tego nie odwzajemnił i wszedłem za bramkę.





Całe opowiadanie, a zwłaszcza ten rozdział, dedykuję Loyone, która zachęciła mnie do opublikowania tego szybciej niż planowałam XD

UWAGA
rozdziały będą pojawiały się pewnie rzadko, raz na miesiąc, czy nawet dwa, ale postaram się robić to szybciej

Dziękuję i zapraszam do oczekiwania na kolejną część ^^

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 12, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

milk & cookies »kagehina«Where stories live. Discover now