- II -

30 3 0
                                    


Noc była zdecydowanie zbyt cicha. Cichsza nawet od poprzedzającego ją dnia.

Pałac, pozbawiony miasta i mieszkańców zatracił swojego ducha. Bez śmiechów, rozmów, szeptów, westchnień i marzeń ludzkich był równie martwy, co oni.

Dawny gwar przy większych ulicach Niebieskiej i Turkusowej dzielnicy rozpłynął się wraz z dymem poprzedniej nocy. Nie było młodych magnatów i mieszczan, uciekających spod kurateli rodziców, aby zabawić się we własnym gronie - najlepiej przy procentowym akompaniamencie.; nie było ich wesołych rozmów, nie było układania wspólnej, świetlanej przyszłości, nie było patrzenia w dorosłość z niepokojem pomieszanym z młodzieńczą porywczością.

Były obsypane popiołem skrzyżowania, spalone karczmy i wiatr szalejący w nich, w złowróżbnym tańcu.

Nie było już matek usypiających dzieci i ich kołysanek o pięknym, dobrym świecie. Nie było pociech, które pogrążone we śnie czekały na kolejny dzień zabaw, czasem tylko przebudzając się, by ponownie zasnąć w objęciach rodzicielek.

Wszyscy oni spali spokojnym, wiecznym snem w swoich zwęglonych domach, okryci delikatną pierzyną popiołów. Uśpieni krzykiem, rozpaczą i ogniem. Zastygli w swoich kruchych objęciach.

Nie było już szczęśliwych powrotów, nie było nocnych odwiedzin. Nie było kochanków, uśmiechów, spacerów. Nie było nocnych ptaków i ich śpiewu.

Były za to Dzieci Piekieł wracające po makabrycznych harcach na pogorzelisku do swej plugawej ojczyzny.

Nie było nic prócz śmierci, ciszy i garstki tych, którzy nie potrafili chociaż próbować wrócić do codzienności.

Choć tak naprawdę nie było do czego wracać.

*

W palenisku nie płonął ogień. Komnata tonęła w ciemnościach tak głębokich, jakie spotkać można jedynie w Lyriańskich Przepaściach. Księżycowe kamienie, które zwykle mogły zastąpić świece, zaginęły kilka lat wcześniej.

Wiatr poruszał złocistymi zasłonami, tkanymi latem z najcieńszych nici. Lekki, półprzezroczysty materiał drgał z każdym jego kolejnym podmuchem.

Dziewczyna siedziała skulona, z bladymi od zaciskania w pięści dłońmi przyciśniętymi do drobnej twarzy. Minęło już kilka godzin od kiedy nie mogła przestać. Pozostało drżenie - niespokojne, przerywane zrywami histerycznego płaczu; wyczerpującego, aż do granic, targającego wątłe ciało w spazmach. Za każdym razem nie mogła po nich złapać oddechu. Powietrze było duszne i gorące, niosło popioły miasta. Nie chciała go, dusiła się nim. Przycisnęła dłonie mocniej by stłumić szloch.

Chciała być odważniejsza.

- Pani, nie możesz się obwiniać. Wydarzenia minionej nocy należą do tych, w których -jako ludzie- jesteśmy bezsilni.

Spokojny ton, którym Ochmistrz próbował wcisnąć jej jakieś brednie tylko pogarszał sprawę. Rozdrapywał rany, które tak naprawdę nie zdążyły się jeszcze zagoić.

- Wszyscy, pani jesteśmy za mali, zbyt młodzi i nic nieznaczący.. To wielka gra, pomiędzy życiem, a śmiercią. Jesteśmy zaledwie pionkami..

Kolejne słowa.

Stawała się co raz bardziej głucha na nie wszystkie.

Już nie płakała.

Poluźniła ręce, opuściła nogi na posadzkę, na dywan. Była spokojna. Wyprostowała się, przełożyła włosy na jedno ramie. Kilka kosmyków przylgnęło wcześniej do mokrej od łez twarzy. Poprawiła pierścień, koszulę nocną. Usiadła wygodniej. Spojrzała na towarzyszących jej mężczyzn.

NorinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz